Enotria: The Last Song – recenzja gry. Więcej światła!

Enotria: The Last Song – recenzja i opinia o grze [PS5, XSX, Switch]. Więcej światła!

Dagmara PaniFrau | 17.10, 22:30

Enotria: The Last Song to jedna z tych gier, których nikt u nas w redakcji nie chciał zrecenzować. Trochę mnie to dziwiło i ją przygarnęłam, ale gdy po pierwszym loadingu moja postać zrespawnowała się do początku i wyświetlił mi się biały ekran, zdziwienie minęło jak ręką odjął. Miałam ochotę rzucić tę produkcję w diabły i wyjechać w Bieszczady, jednak dałam jej jeszcze jedną szansę. I nie żałuję.

Fabuła tytułu od Jyamma Games zabiera nas do Włoch doby renesansu. Zarówno wydarzenia, jak i postacie wzorowano na tamtejszym folklorze. Światem zaczęła rządzić sztuka, a konkretnie jej autorzy, którzy uwięzili każdą wolną istotę w scenariuszu komedii dell’arte (po ichniejszemu Canovaccio). Każdy ma tu więc ściśle ustaloną rolę – ale nie główny bohater, który rozpoczyna przygodę bez maski i próbuje samodzielnie ukształtować swoje przeznaczenie. Ciekawe.

Dalsza część tekstu pod wideo

Wizytówką soulslike’ów pozostaje smętna atmosfera i elementy świata rodem z dark fantasy. Nie każdy lubi takie klimaty. Ja na przykład nie i liczyłam, że ktoś w końcu wpadnie na to, by wziąć łopatę i te „soulsowe” mechaniki przesadzić do mniej upiornego ogródka. Zdecydowali się na to twórcy Enotria: The Last Song – i wspaniale, bo dzięki temu na growym poletku zakwitło coś oryginalnego.

Enotria: The Last Song – Halloween już było

recenzja Enotria: The Last Song - walka z bossem

Zamiast wszechobecnej mgły, ciemności i innych smętów pokazano nam świat, w którym niebo jest  zawsze niebieskie. W oddali piętrzą się góry, skąpane w słońcu brukowane uliczki zachęcają do leniwych spacerów, a rosnące na polach słoneczniki napawają nadzieją na lepsze jutro. To wszystko wygląda soczyście, niemalże jak pocztówka z wakacji. Aż chciałoby się tu być – czego akurat o świecie z Bloodborne czy Elden Ring nie można powiedzieć.

Lokacje czy postacie nie straszą tu więc w ogóle. Ale gra ma inne zmory. Pierwsza z nich to samouczek. Gdy przezeń przebrniemy, może się okazać, że wiemy mniej niż przed rozpoczęciem szkolenia. Samouczek nie pokazuje nic, ale za to w nad wyraz chaotyczny sposób bombarduje nas okienkami z informacjami na temat mechanik i systemu rozwoju postaci. W sumie ten element gry można całkowicie pominąć, bo i tak wszystko poznamy w praktyce – ale nie od razu ani nie po pierwszym kwadransie.

Wykład z fizyki kwantowej

recenzja Enotria: The Last Song - eksploracja

Enotria: The Last Song oferuje całkiem złożony system rozwoju postaci. W zakładce Awans rozbudowujemy takie statystyki jak zdrowie czy wytrzymałość. Trochę tego jest. Do rozwijania statystyk służy growa waluta, czyli memoria, którą otrzymujemy standardowo za zabijanie wrogów. Jak na typowego soulslike’a przystało, każdy zgon bohatera skutkuje utratą memorii – i można ją odzyskać w miejscu, gdzie postać poległa. Inna rzecz to drzewko rozwoju, czyli Ścieżka Innowatorów. Tutaj odblokowujemy atuty, czyli umiejętności ofensywno-defensywne, które później przypisujemy do postaci. Jednocześnie możemy wybrać ich maksymalnie sześć.

To jeszcze nie wszystko. Mamy tu też maski, czyli coś na kształt klas czy schematów. Oprócz odmiennego kubraczka i nakrycia głowy taka maska zapewnia chociażby odrębne sloty na atuty i bronie. Tytuł umożliwia swobodne przełączanie pomiędzy maksymalnie trzema wybranymi maskami. W tym miejscu można zadać pytanie, po co nam aż trzy. Przecież jeśli i tak mamy samodzielnie wymieniać broń i dostosowywać atuty, to chyba wystarczyłoby zrobić sobie w ten sposób jedną zadowalającą nas postać i później po prostu ulepszać lub wymieniać to, co chcemy. Osobiście korzystałam przez cały czas z jednego układu, który najbardziej mi odpowiadał, wprowadzając potrzebne zmiany wyłącznie w jego obrębie. Pozostałe dwa sloty leżały odłogiem. Takie „roztrojenie jaźni” uważam za zbędne – wprowadza ono tylko trochę zamieszania do systemu progresji.

Jeszcze inna rzecz to kwestie maski, czyli coś w rodzaju magicznych zdolności umożliwiających przeprowadzanie efektownych ataków. Tych kwestii można przypisać do bohatera maksymalnie cztery. Problem w tym, że aby użyć każdej z nich, trzeba ją najpierw naładować. Następuje to poprzez eliminowanie przeciwników. Fakt faktem, że kwestie ładują się bardzo długo.

Ciężki temat

recenzja Enotria: The Last Song - system walki

Z czasem można trochę usprawnić ten proces, rozwijając odpowiednią zdolność, ale wciąż jest to spore ograniczenie. Szkoda – swobodniejszy dostęp do kwestii uczyniłby starcia dużo bardziej satysfakcjonującymi. Ale i tak nie ma co narzekać. Gdy już w końcu ogarniemy metodą prób i błędów, co do czego służy i po co tak naprawdę się tu znalazło, możemy czerpać z potyczek z wrogami całkiem dużą przyjemność. W temacie walki mam jednak dwa zastrzeżenia. Po pierwsze, parowanie jest moim zdaniem za mało intuicyjne. W końcu można to jakoś wyczuć, ale na pewno nie od razu. Po drugie, ciężka broń nie nadaje się obecnie do użytku.

Chodzi o to, że wyprowadzanie ciosu – nawet słabego – takim rodzajem oręża zajmuje stanowczo za dużo czasu. Potyczki w grach soulslike od zawsze przypominały mi krojenie jabłek kosą albo jedzenie obiadu widłami. I wszystko rozumiem – ale mam wrażenie, że w Enotria: The Last Song twórcy trochę przesadzili. Ciężką bronią po prostu nie da się grać – no, chyba że nauczymy się idealnie parować i po prostu zdamy się na odbijanie ataków. Skuteczne manewry parujące napełniają pasek nad głową wroga. Gdy jest on pełen, można przeprowadzić mocny atak „na dobicie”.

Zgrzyty techniczne

recenzja Enotria: The Last Song - eksploracja

Recenzowana produkcja jest generalnie ładna – oczywiście jeśli uwzględnimy fakt, że mamy do czynienia z dziełem niewielkiego studia. Bo niskobudżetowość niestety widać i słychać tu od pierwszych sekund. Już sam fakt, że postacie noszą na twarzach maski, był podobno podyktowany nie tyle względami fabularnymi, co finansowymi (pozwoliło to uniknąć zachodu związanego z projektowaniem mimiki twarzy). Dłuższych dialogów tu nie uświadczymy; filmowych cut-scenek też nie – zamiast tego historia opowiadana jest w formie statycznych plansz z napisami (bez lektora, oczywiście).

Na te wszystkie ograniczenia byłabym gotowa przymknąć oko – bo naprawdę pod względem wizualnym Enotria: The Last Song prezentuje się o wiele lepiej, niż się spodziewałam. Nie sposób jednak przemilczeć licznych problemów natury technicznej. Wspomniany na wstępie błąd wczytywania był akurat jednorazowym przewinieniem. Występują tu natomiast inne wady. Na PS5 mamy dwa tryby – jakości i wydajności. W tym drugim gra bardzo często gubi klatki – i to nie tylko wtedy, gdy coś konkretnego dzieje się na ekranie. Nierzadko miałam wrażenie, że płynność spada nawet w momencie... wyświetlania drzewka rozwoju.

Problem stanowi też praca kamery. Podczas walk z większymi przeciwnikami zdarzało mi się tracić ich z pola widzenia. Poza tym bohater potrafi utknąć w danym miejscu na mapie lub zsunąć się z podwyższenia, pomimo że teoretycznie stoi stabilnie. Także inteligencja przeciwników zawodzi – od czasu do czasu zawieszają się oni na jakiejś kolumnie czy innej przeszkodzie i atakują ją zamiast nas. Muzykę słyszymy tu raczej rzadko, ale gdy już mamy okazję jej posłuchać, to można się zachwycić. Dubbing również nie jest rzeczą częstą, ale wspaniale, że twórcy wpadli na pomysł, by poza angielskimi zadbać również o włoskie kwestie mówione. Ale Jyamma Games to w końcu Włosi, więc innej możliwości nie było. Nawiasem mówiąc, aktorzy spisali się świetnie.

Enotria: The Last Song – czy warto zagrać?

recenzja Enotria: The Last Song - oprawa

Recenzowana gra daleka jest od ideału i nie da się tego ukryć pod żadną maską czy płaszczykiem. Wśród poważniejszych wad można wymienić stan techniczny, toporne działanie broni ciężkiej i nadmiernie zagmatwaną ścieżkę rozwoju. Deweloperzy mają pracować nad naprawieniem większości tych rzeczy, ale pewnie trochę im to zajmie.

A mimo to siekanie wrogów w Enotria: The Last Song już teraz daje sporo frajdy – naprawdę można się tu nieźle bawić. Poza tym doceniam oryginalne miejsce akcji z jasną kolorystyką i elementami teatralności. Brawa dla twórców za nieszablonowość – możliwe, że dzięki ich produkcji w końcu przekonam się do gatunku. O ile inne studia pójdą tą drogą i zaczną tworzyć soulsy w ciekawszych realiach niż podmokłe lochy i zgrzybiałe ruiny.

Ocena - recenzja gry Enotria: The Last Song

Atuty

  • Więcej światła!
  • Oryginalne miejsce akcji
  • Nawiązania do włoskiego folkloru
  • Satysfakcjonująca walka
  • Nastrojowa muzyka
  • Włoski dubbing

Wady

  • Problemy z płynnością rozgrywki
  • AI przeciwników
  • Działanie ciężkiej broni
  • Trochę za bardzo zagmatwany system progresji
  • Kwestie masek powinny być bardziej dostępne

Mówi się, że śpiewać każdy może. „Ostatnia pieśń” brzmi niestety „trochę gorzej” niż „trochę lepiej” – głównie za sprawą niedopracowanej warstwy technicznej. Ale i tak bawiłam się tu o niebo lepiej niż przy czołowych przedstawicielkach gatunku. Gdyby nie błędy, postawiłabym nawet 8. Mam nadzieję, że powstanie więcej „jasnych” soulsów.

Dagmara PaniFrau Strona autora
cropper