Cytadela: Diana (2024) – recenzja, opinia o serialu [Amazon]. Włoski spin-off serialu braci Russo
Diana Cavalieri jest jedną z najbardziej zaufanych agentek włoskiego oddziału Mantykory, cieszącą się nawet osobistym uznaniem spadkobiercy oddziału, Edo Zaniego. Ani on ani reszta terrorystów nie mają jednak pojęcia, że w rzeczywistości jest ona głęboko zakonspirowaną agentką Cytadeli, robiącą co w jej mocy, aby uprzykrzyć życie nie tylko rodzinie Zanich, ale również całej siatce terrorystycznej.
Zeszłoroczna “Cytadela” nie była zasadniczo złym serialem, choć nie zachwycała też przesadnie świeżością swoich pomysłów. Największym jej problemem był zmarnowany potencjał, a na imię mu było trzysta milionów dolarów – tyle Jeffrey Bezos wywalił na stół, aby mógł powstać totalnie generyczny serial szpiegowski, pełen futurystycznych gadżetów, przewidywalnych zwrotów akcji i, oddając twórcom sprawiedliwość, całkiem sympatycznych scen akcji. Wątpię aby włoski spin-off mógł pochwalić się równie imponującym budżetem, acz nie oznacza to wcale, że serial wygląda przez to słabo, za to twórcy bardziej skupili się na snuciu opowieści, niż kolejnych eksplozjach.
Gdyby tylko ta opowieść była dzięki temu bardziej ambitna! Nie wiem jak to możliwe, że zupełnie inny zespół kreatywny dał radę tak dobrze wpasować się w ton nadany przez główny serial. Czytaj: jest tak samo generycznie i z kolejną toną przewidywalnych zwrotów akcji bez krztyny oryginalności, jak w oryginalnej „Cytadeli”. Uparcie czekałem na jakiś wielki szok, na ostrą rekontekstualizację całego serialu, która sprawi, że fabuła faktycznie czymś mnie zaskoczy, lecz te nigdy nie nadeszły. Motywacje postaci są sztampowe i proste, zwroty akcji płaskie i nijakie, bo przecież wiadomo, że nie zabiją tytułowej bohaterki w trzecim z sześciu odcinków i nie ma tu właściwie niczego, choćby jednego elementu, który nie pochodziłby z innej, zapewne również lepszej produkcji. Mimo to, śmiem twierdzić, że jako prosta, niezobowiązująca rozrywka, „Diana” jest całkiem skuteczną zapchajdziurą.
Cytadela: Diana (2024) – recenzja, opinia o serialu [Amazon]. Myślą, że jak pokażą fabułę niechronologicznie, to nie zauważymy jej przeciętności?
Rzecz zaczyna się od dramatycznej sceny, w której główna bohaterka, przyparta do muru, musi postrzelić samą siebie, aby ratować skórę. Jak do tego doszło? Nie wiem. Ale zaraz się dowiem, bo akcja skacze w przeszłość, pokazując co właściwie się wydarzyło. I jest to, w moim mniemaniu, jedna z największych bolączek tego serialu. Fabuła nieustannie skacze po osi czasu – zwykle trzymając się dwóch punktów – obecnych wydarzeń, to jest roku 2030 oraz tego, co wydarzyło się osiem lat wcześniej, w 2022, kiedy to nasza heroina została zwerbowana przez Cytadelę. Pół biedy, gdyby były to jedyne dwa wątki, ale scenarzyści raz za razem cofają się w przeszłość, aby pokazać nam coś, o czym równie dobrze można by po prostu opowiedzieć w dwóch zdaniach. No i nigdy nie poczułem, że takie wspieranie obecnych wydarzeń przeszłością faktycznie poprawia jakość opowiadanej historii – dodany w ten sposób kontekst każdorazowo wydawał mi się banalnie oczywisty i oklepany.
Strasznie marudzę, ale warto zwrócić uwagę, że moim głównym zarzutem jest brak oryginalności i wiążąca się z tym przewidywalność, ale tak w zasadzie, to jest to sprawnie opowiedziana historia. Trzyma się kupy, ma niezłe tempo, motywacje postaci mają sens. Jeśli ktoś nie naoglądał i nie naczytał się w życiu zbyt wielu tego typu opowieści szpiegowskich, to jest szansa, że „Cytadela: Diana” zrobi na nim dobre wrażenie. Co innego, jeśli na kinie podobnego typu zjadłeś zęby. Wtedy, serial Alessandro Fabriego co najwyżej przyprawi cię o ból oczu, od ciągłego przewracania nimi, za każdym razem, kiedy scenariusz popisze się kolejną kalką klasyki. Obejrzałem tych sześć, nie za długich odcinków bez większego bólu, ale przyznam, że sam z siebie raczej nie wytrwałbym do końca.
Cytadela: Diana (2024) – recenzja, opinia o serialu [Amazon]. Nierówna jakość w każdym jednym elemencie serialu
W temacie aktorstwa reżyser podzielił swoją obsadę na dwa obozy. Z jednej strony mamy Dianę (Matilda De Angelis) i Edo (Lorenzo Cervazio) – postacie w pełni zrealizowane, zagrane w całkiem subtelny sposób, dające się lubić. Widać, że aktorzy mieli dobrą chemię na planie, bo ich kiełkująca przyjaźń rozwija się w bardzo naturalny sposób, nawet mimo wiedzy, że Diana tłumi przez większość czasu swoje prawdziwe emocje. Po drugiej stronie barykady mamy natomiast... całą resztę obsady, ze szczególnym wyróżnieniem przywódcy włoskiej Mantykory – ojca Edo, Ettore Zaniego (Maurizio Lombardi). Lombardi to generalnie kawał aktora, więc podejrzewam, że to reżyseria Arnaldo Catinariego i scenariusz sprawiły, że jego postać jest tak komicznie przerysowana, tak komiksowo zła. To co mówi i w jaki sposób, to istna komedia, a twórcy jeszcze postanowili dorzucić mu przyciemniane okulary, aby jeszcze wyraźniej zaznaczyć jego nikczemność – ponieważ subtelność jest dla frajerów! I nie jest on jedyną tak karykaturalną postacią. Praktycznie wszyscy członkowie Mantykory są wyniośli do granic możliwości, napompowani i dumni jak pawie, a przez to (i brak róznorodności) absurdalni i zupełnie nie sprawiający wrażenia groźnych.
Efekty wizualne są... niezłe. Palące się Duomo w Mediolanie wyglądało całkiem przekonująco, tak samo jak nieistniejące (i cholernie niepraktyczne) gadżety używane przez Mantykorę. Sceny akcji są o tyle interesujące, że nasza główna bohaterka nie jest w nich niepowstrzymaną maszyną do zabijania – potrafi oberwać, od czasu do czasu potrzebuje pomocy, zdarza jej się korzystać z nieczystych zagrań aby zdobyć przewagę nad większymi i silniejszymi przeciwnikami. Trochę słabiej wygląda samo wykonanie tych sekwencji. Od czasu do czasu zbyt wyraźnie widać, że aktorzy czekają na siebie nawzajem z kolejnymi ruchami, że to taniec, a nie prawdziwa, kinetyczna walka.
Koniec końców, „Cytadela: Diana” podobała mi się chyba bardziej, niż oryginał – nie jakoś znacznie bardziej, ale jednak. Jasne, część dialogów razi sztucznością i biciem widza po głowie przesłaniem, żeby na pewno zrozumiał zamysł scenarzystów, niektórym scenom akcji brakuje trochę energii, a sama historia to zupełnie nic nowego, ale główni bohaterowie zagrani zostali bardzo dobrze, kolejne odcinki ogląda się szybko i zasadniczo jest to bardzo kompetentnie zrealizowana produkcja. Po prostu zupełnie niepotrzebna i nie mająca do powiedzenia niczego nowego.
Atuty
- Diana i Edo tworzą sympatyczny duet ekranowy;
- Dobre tempo;
- W większości solidne sceny akcji;
- Fabuła, postacie i ich motywacje trzymają się logicznie kupy.
Wady
- Chaos narracyjny próbuje maskować przeciętność scenariusza;
- Niektórym scenom walki brakuje mocy;
- Karykaturalna Mantykora;
- Zbyt przewidywalny i oklepany;
- Miejscami sztuczne dialogi.
„Cytadela: Diana” to taki serialowy potwór Frankensteina – składa się z samych zapożyczeń i odwołań do innych, lepszych produkcji. Trzeba mu jednak przyznać, że w tej swojej nijakości jest całkiem solidnie nakręconą i zagraną produkcją, dzięki czemu nie ogląda się go źle. Jeśli nie masz niczego innego na tapecie, a nie przeszkadza ci serial w stylu „the best of...”, to możesz dać tej tajnej agentce szansę.
Przeczytaj również
Komentarze (13)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych