Konklawe (2024) - recenzja, opinia o filmie [Monolith]. Kiedy wiara schodzi na dalszy plan
Papież nie żyje. Trzeba będzie wybrać nową głowę kościoła katolickiego, a poprowadzenie konklawe spada na zmęczone życiem barki dziekana Thomasa Lawrence'a. Nie ma pojęcia, jak trudne będzie zadanie przed nim postawione, jak wiele sekretów będzie musiało wyjść na jaw, jeśli odnaleziony ma zostać najlepszy kandydat na to stanowisko.
Pragnę na wstępie zaznaczyć, że nie jestem osobą ani kościelną ani nawet po prostu wierzącą, więc nie dotyka mnie w żaden sposób to, jak kler został przez autorka książki, Roberta Harrisa i reżysera, Edwarda Bergera, ukazany. Jeśli już, to właśnie w drugą stronę - mógłbym sobie śmieszkować, że to sama prawda, że mają przecież swoje za uszami. Przede wszystkim jednak, jest to dzieło fikcji, nieoparte na żadnych konkretnych postaciach ani wydarzeniach, więc tylko i wyłącznie tak je tutaj rozpatruję i zalecam zrobić podobnie, bo po co się denerwować.
Tak więc całą tę politykę związaną z tym, że "o muzułmanach by takiego filmu nie zrobili" i tak dalej zamierzam zignorować. Nie wiem, czy by zrobili czy nie i w sumie to mało mnie to obchodzi. Ja chcę po prostu dostać dobry, zajmujący film. I tak, jak pod pewnymi względami właśnie to dostałem, tak nie mogę powiedzieć abym był do końca usatysfakcjonowany ostatecznym kształtem fabuły. Już tłumaczę.
Konklawe (2024) - recenzja, opinia o filmie [Monolith]. Fabuła o subtelności TIRa
Rzecz dzieje się w całości za murami Watykanu, gdzie ksiądz Lawrence (Ralph Fiennes) stara się rozgryźć dwie zagadki - dlaczego poprzedni papież nie pozwolił mu odejść ze stanowiska i wyjechać ze stolicy apostolskiej oraz kto powinien zastąpić ojca świętego po jego śmierci. Z początku wydawać by się mogło, że odpowiedź na przynajmniej to drugie pytanie jest dosyć prosta - jego bliski przyjaciel, ojciec Aldo Bellini (Stanley Tucci) jest zarówno dobrym człowiekiem i osobą, która nie pożąda tego stanowiska, czego nie można powiedzieć o robiącym karierę ojcu Tremblayu (John Lithgow), nienawidzącym homoseksualistów Adeyemim (Lucian Msamati) czy pragnącym powrotu "starych, dobrych czasów" Tedesco (Sergio Castellitto). Z czasem jednak odpowiedź na to niby proste pytanie zaczyna się coraz bardziej komplikować...
W międzyczasie nasz bohater próbuje również zrozumieć przedśmiertne działania poprzedniego papieża - tajemnicze rozmowy z jednymi duchownymi, ukrywanie istnienia innych. Fabuła gęsto napakowana jest pytaniami, na które sukcesywnie, choć bardzo powoli odpowiada. I tak jak przed dobre pół filmu siedziałem jak na szpilkach, zastanawiając się jak głęboko sięga korupcja i zepsucie kleru, jak niebezpieczne finalnie zrobią się te wybory, tak druga połowa pokazała mi, jak niedorzecznie dużo obiecywałem sobie po fabule Harrisa, zamieniając się przy okazji w lekką farsę. Z czasem, śmiech moich kolegów i koleżanek na sali stał się częstszy, głośniejszy, rosnąc proporcjonalnie do patetyczności zaproponowanych dialogów. Wisienką na torcie jest natomiast zakończenie, którego nie będę tu przytaczał z wiadomych przyczyn, ale muszę zaznaczyć, że uważam za farsowe, niesatysfakcjonujące i generalnie byle jakie. Rozumiem prztyczek w nos, którym zapewne miało być, ale moim zdaniem nijak miało się ono do reszty filmu, nie stanowiło ciekawego podsumowania.
Konklawe (2024) - recenzja, opinia o filmie [Monolith]. Ale technicznie majstersztyk
Zwieńczenie fabuły jest tylko najłatwiejszym do zauważenia tego przykładem, ale w ogóle historia ta nie stoi na najwyższym możliwym poziomie. Mroczne sekrety poszczególnych księży są często małostkowe, pozbawione wagi, związane z nimi zwroty akcji telegrafowane tak wyraźnie, z tak dużym wyprzedzeniem, że aż w trakcie oglądania odgania się te myśli, bo przecież to niemożliwe, żeby to było aż tak oczywiste - ale jednak jest! Jasne, finałowego zwrotu akcji dosłownie nie da się wymyślić przed faktem, ale czy sprawia to automatycznie, że staje się on dobry? Ja tak nie uważam.
W trakcie oglądania trudno jest ten kontrast poważnych tematów z absurdalnie prostymi, szczeniackimi wręcz rozwinięciami zauważyć, a to ze względu na w większości fenomenalną obsadę. Znalazło się nawet miejsce dla naszego własnego krajana, pana Jacka Komana! Szkoda, że jego księdza Woźniaka można opisać najpierw jako "ojciec zrozpaczony", w drugiej scenie "ojciec napier...ony" i... Tyle go było. Ale jednak był i dawał radę, stojąc między tuzami takimi jak Fiennes i Lithgow! Zwłaszcza Fiennes robi robotę jako udręczony klecha, który nie do końca już wie, co ma robić, co jest słuszne, a co nie. Jego postać jest zdecydowanie najmocniej napisaną w całym filmie, najbardziej stabilnie; Tucci, choć wciąż dobry, jest trochę zbyt oczywisty; Lithgow natomiast, jako jego kompletne przeciwieństwo, dałby radę przekonać mnie do wszystkiego; świetnie w swojej roli bawi się popalający co chwilę e-papierosa, rubaszny Castellitto. Stawkę zamyka Carlos Diehz jako ojciec Benitez, postać tak mało subtelna, że aż lekko komiczna, jak tak się nad tym zastanowić.
"Konklawe" jako spektakl audiowizualny wypada wyśmienicie. Klimatyczne, przyspieszające bicie serca smyczki Volkera Beltermanna pięknie komponują się z często symetrycznymi, nienagannie skadrowanymi ujęciami kaplicy Sykstyńskiej. Nie wiem, czy w prawdziwym życiu też jest tam zawsze tak ciemno i nieprzyjaźnie, czy był to jedynie zabieg mający na celu zbudowanie bardziej opresyjnej atmosfery, ale efekt jest jak najbardziej skuteczny. Problemem jest fabuła, która mi osobiście zupełnie nie przypadła do gustu. Nie wiem, być może zbyt wiele obiecywałem sobie po zwiastunach, bo i w trakcie oglądania film Bergera ogląda się raczej dobrze (środek trochę się ciągnie, można było lekko go odchudzić), ale kiedy na ekrany wjechały napisy końcowe, czułem już tylko zawód, pogłębiający się im więcej o tym myślę.
Atuty
- Ralph Fiennes lśni jak zawsze;
- Piękne zdjęcia;
- Klimatyczna muzyka;
- Wciągająca koncepcja;
- Wierna adaptacja;
- Większość obsady robi naprawdę dobrą robotę.
Wady
- Bardzo nijakie rozwinięcie większości wątków;
- Miejscami zbyt oczywisty;
- Powolny środek;
- To zakończenie...
Aktorsko świetny, pięknie nakręcony i udźwiękowiony, ale fabuła zawiodła mnie na całej linii. Ocena końcowa jest po prostu środkiem tych dwóch ekstremów. Piękny technicznie, ale głupi film z niedorzecznym, randomowym i ostatecznie mało istotnym zakończeniem.
Przeczytaj również
Komentarze (17)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych