Venom 3: Ostatni taniec (2024) – recenzja, opinia o filmie [UIP]. Knull? Jaki Knull?
Eddie i Venom są na gigancie! Muszą pozostawać w ruchu, jeśli nie chcą zostać schwytani przez wojsko. Na szczęście tak się akurat składa, że król symbiotów, Knull, potrzebuje naszego entuzjasty głów i czekolady, więc wysyła za nim swoich tropicieli, więc chłopaki nie są takim prostym celem. Jeśli Król w Czerni położy na Venomie swoje łapska, znany nam świat przestanie istnieć...
W jakimś tam sensie podziwiam Aviego Arada, Matta Tolmacha, Amy Pascal i Kelly Mercel – producentów dzisiejszego filmu i w ogóle całej trylogii o Venomie (ta ostatnia dodatkowo napisała również wszystkie trzy filmy). Bo trzeba mieć naprawdę gigantyczne jaja (jajniki?) ze stali, żeby wziąć najbardziej ukochanego wroga Spider-Mana, a później swojego własnego, mrocznego anty-bohatera i przerobić go na postać niemal wyłącznie komediową. Mało tego, tak jak pierwszy film był jeszcze względnie klasycznym filmem superbohaterskim, tak część druga poszła o kilka kroków dalej i zrobiła z relacji Eddie'ego i Venoma coś na wzór komedii romantycznej, gdzie oboje mieli siebie nawzajem dość i na chwilę „rozstali się”, zanim zrozumieli, że nie mogą bez siebie żyć (całkiem dosłownie). I to właśnie w tym filmie pojawił się również Carnage – chyba najbardziej niecierpliwie wyczekiwany przez fanów symbiot w całym uniwersum. Ależ to był zmarnowany potencjał! Trzecia część nie ma zamiaru zmieniać nagle kierunku, odkręcając kurek już kompletnie, w efekcie będąc totalnie chaotycznym zbiorem scen, połączonych cieniutką nicią fabuły tak nijakiej, że gdyby w środku filmu pozamieniać sceny miejscami, prawdopodobnie nikt nawet nie zauważyłby, że coś jest nie tak.
Gdyby był to pierwszy film o „Venomie”, prawdopodobnie byłbym nim kolosalnie zawiedziony i zrównałbym go z ziemią, ale ponieważ widziałem już dwa wcześniejsze filmy, nie spodziewałem się absolutnie niczego innego i patrzę na „Ostatni taniec” jak na durną rozrywkę bez większego sensu, starając się docenić to, co dostałem, zamiast smucić się tym, czym – moim zdaniem – film być powinien. Podsumowując: jeśli chciałbyś dostać porządny film o tej absolutnej ikonie popkultury... czekaj dalej. Jeśli natomiast chcesz po prostu pośmiać się, mając z tyłu głowy jakiej klasy filmami były dwie poprzednie części, najpewniej i tutaj będziesz bawić się całkiem dobrze.
Venom 3: Ostatni taniec (2024) – recenzja, opinia o filmie [UIP]. Wielkie zagrożenie... zjawi się w następnym filmie
Eddie (Tom Hardy) i Venom (Tom Hardy) starają się pomagać tam, gdzie mogą, pozostając w ciągłym ruchu, aby nie dać się złapać stróżom prawa, posądzającym ich o zamordowanie detektywa Mulligana (Stephen Graham). Nie wiedzą, że ten tak naprawdę żyje i ma zostać gospodarzem kolejnego symbiota. Nad całym procesem czuwa doktor Teddy Paine (Juno Temple), a trzeba zaznaczyć, że jest to proces bardzo delikatny i każdy jeden błąd może kosztować Mulligana życie. W międzyczasie, wybudzający się powoli ze snu Knull (Andy Serkis) wysyła na ziemię swoje ogary, aby odnalazły i wyeliminowały Venoma, dzięki czemu on odzyska wolność. Dlaczego akurat ten konkretny symbiot – który sam siebie opisywał dwa filmy temu jako ciamajdę i wyrzutka – jest tak ważny? Bo tak. Nie myśl o tym. Scenarzyści też nie myśleli.
Być może już zauważyłeś jaki jest największy problem tego filmu. Otóż Knull, absolutnie przepotężny ojciec wszystkich symbiotów... pojawia się w filmie dwa albo trzy razy, za każdym razem po prostu siedząc na swoim tronie. Łącznie na ekranie widać go może z minutę. Kto więc jest głównym, aktywnym antagonistą filmu? Jakieś generyczne demony, które nie potrafią nawet mówić. Po prostu gonią Eddie'ego w nadziei, że uda się go w końcu złapać i zjeść. Sprawia to, że w temacie adrenaliny i przeżywania zagrożenia razem z głównym bohaterem, film zwyczajnie nie działa. Raz, że przeciwnik jest nieciekawy, dwa, że nigdy nie czujemy, że stanowią one rzeczywiste zagrożenie dla Brocka. Finał filmu podbija stawkę poprzez... postawienie jeszcze kilku takich samych potworów przed naszymi bohaterami. Wow.
Venom 3: Ostatni taniec (2024) – recenzja, opinia o filmie [UIP]. Scenariusz pisany na kolanie w kiblu, ale Hardy sprawia, że da się go oglądać
Zapomnij o wątku byłej dziewczyny Eddie'ego, Anne (Michelle Williams). Scenariusz nie ma czas na takie pierdoły. Zamiast tego dostajemy scenę, w której Venom zjada łby jakichś niesympatycznych bandytów, którzy krzywdzą psy, cały poboczny wątek rodzinki jadącej do strefy 51, bo chcą zobaczyć prawdziwych kosmitów. Powiedzmy, że od czasu do czasu dostajemy dzięki nim całkiem zabawny gag, ale w ostatecznym rozrachunku są oni tak losowi i w sumie zbędni, że można by ich kompletnie wyciąć z filmu, zbijając czas seansu do eleganckich 90 minut, i absolutnie niczego nie stracić. Cały scenariusz jest chaotyczny jak diabli, wypełniony płaskimi jak kawałek papieru postaciami i trudnymi do zaakceptowania sytuacjami, kiedy to bohaterowie dosłownie zapominają, że mają mózgi, byle tylko fabuła mogła pójść dalej. Ogląda się ten „Ostatni taniec” całkiem szybko i bezboleśnie, ale kiedy na ekran wjeżdżają napisy końcowe, a my zastanawiamy się nad tym, czym ten film tak właściwie był, trudno jest nie poczuć ukłucia zawodu.
Marudzę, ale wypada przyznać, że Tom Hardy sprawia, że każda jedna scena z jego udziałem jest zwyczajnie przyjemna i dobrze się ją ogląda. Widać, że zżył się przez te lata z Brockiem i Venomem. To prawdopodobnie jego najmocniejszy występ w serii. Jako Eddie jest w kółko zmęczony, tańcząc na granicy lekkiego poirytowania, z jednej strony zdając sobie sprawę ze swojej, zasadniczo, nieśmiertelności, z drugiej pozostając bardzo ludzkim, ciepłym człowiekiem, dla którego bycie dobrym wciąż jest najwyższym priorytetem. Venom za to jest tym razem w pełni komediową postacią. Rzuca jednym one linerem za drugim, jest głośny, niecierpliwy, czerpie radość z droczenia się z Brockiem. Jeśli jesteś komiksowym purystą, będziesz wściekły na to, co zrobili z nimi scenarzyści – w sumie całkiem słusznie – ale jeśli, tak jak ja, pogodziłeś się już z faktem, że ichnia wersja postaci jest bardzo, bardzo oryginalnym pomysłem, to możesz szykować się na regularne uśmiechy i prychnięcia, bo scenariusz jest dosłownie przeładowany gagami, z których większość bazuje właśnie na postaci Venoma.
Czysto rozrywkowo, film pani Mercel prezentuje się solidnie. Nie brakuje w nim akcji, niemal każda jedna scena zawiera jakieś efekty wizualne, jest kinetycznie i żwawo. Chciałeś zobaczyć symbiotowego konia? Bardzo proszę. Oczywiście sama scena z jego udziałem nie ma większego sensu, ale liczy się efektowny obrazek. Prócz konia, Venom przejmuje również kilka innych zwierząt i każde jedno z nich wygląda po równo ciekawie i zabawnie. Akcje z symbiotami (owszem, liczba mnoga) są tym razem bardzo czytelne i widowiskowe – szkoda tylko, że większość z nich nie potrafi pokazać swojej siły, będąc zasadniczo chodzącymi, kolorowymi workami do bicia – a efekty komputerowe, choć nie jakoś specjalnie imponujące, z powodzeniem spełniają swoje zadanie. Ani razu nie wykrzywiłem się w zdziwieniu, zastanawiając się jak można było puścić takiego babola do ostatecznej wersji filmu – rzadkość w kinie superbohaterkim ostatnich lat.
„Venom 3: Ostatni taniec” absolutnie nie jest dobrym filmem. Cała zgraja nowych postaci wchodzi na ekran jak gdyby nigdy nic, po czym nie mają co robić, pozostając płaskimi, nijakimi podawaczami tekstu bez krztyny głębi czy charakteryzacji. Scenariusz jest nieskoncentrowany, pretekstowy, nieciekawy. Tak naprawdę, tylko znakomicie zabawna, podwójna rola Hardy'ego ratuje film, sprawiając, że widz nie zwraca za bardzo uwagi na ogólną jakość widowiska, bo jest zbyt zajęty chłonięciem specyficznej charyzmy obu postaci i śmianiem się z dziwnie czerstwych, ale jakimś cudem wciąż zabawnych żartów, którymi „Ostatni taniec” zasypuje go niemal non stop. Idealny przykład prostego kina popcornowego – jako dzieło sztuki, „Venom 3” jest kompletnym nieporozumieniem, ale ogląda się go zaskakująco dobrze.
P.S. Tym razem w napisach jest już po ludzku – symbioty, a nie żadne symbionty.
Atuty
- Eddie i Venom wciąż zabawni;
- Kilka ciekawych wizualnie scen;
- Symbioty wreszcie mają kolory i własny charakter;
- Dzięki humorowi i głównym bohaterom, seans przelatuje całkiem szybko.
Wady
- Skrajnie byle jaka fabuła;
- Zupełnie pozbawieni wyrazu antagoniści;
- Płaskie, zupełnie nierozwinięte postacie;
- Knulla w filmie jest niewiele więcej niż w zwiastunie;
- Dialogi sugerują wątki i pomysły, których w filmie zwyczajnie nie ma;
- Tradycyjnie – not my Venom.
„Venom 3: Ostatni taniec” leci w pełną farsę, nie próbując już nawet być „jak komiks”, w pełni skupiając się na specyficznej relacji głównych bohaterów i wynikającym z tego humorze. Fabuła nie ma ładu ani składu, większość postaci jest skrajnie byle jaka i tylko Eddie do spółki z Venomem sprawiają, że da się to oglądać – pod warunkiem, że nie przeszkadza ci symbiot jako postać stricte komediowa. Raczej zalecałbym zaczekać, aż wskoczy na streaming.
Przeczytaj również
Komentarze (84)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych