Megalopolis (2024) - recenzja, opinia o filmie [Gutek Film]. To naprawdę zrobił Coppola?!
Oto film, który siedział w głowie Francisa Forda Coppoli jeszcze od lat osiemdziesiątych. Wielka epopeja, pełna ideologii, metafor i bardzo specyficznych wizualiów, inspirowana wypowiedziami Cycerona na temat swojego przeciwnika politycznego, Katylina. Wizja reżysera niezaprzeczalnie jest wielka i ambitna, ale w tym wszystkim zdaje się, że zapomniał dopisać do tych swoich idei sensownej fabuły. Okropny jest ten film.
W 1996 roku, Coppola nakręcił „Jacka”, specyficzny komediodramat z Robinem Williamsem, starzejącym się cztery razy szybciej niż normalny człowiek. Podobno krytycy nienawidzili tego filmu, zastanawiając się, co też reżyser musiał zażywać, żeby zdecydować się na tak „specyficzny” projekt. Jako dzieciak bardzo lubiłem ten film, choć nigdy nie przypominałem go sobie w dorosłym życiu, więc może dzisiaj miałbym już o nim inne zdanie – lepiej nie sprawdzać. W każdym razie, teraz, po blisko trzydziestu latach, uznany reżyser, między innymi, „Ojca Chrzestnego”, postanowił pokazać im wszystkim jak bardzo się mylili. Jego najnowsze „Megalopolis” to film tak okrutnie zły, że aż trudno uwierzyć, że stworzył go ten sam człowiek, który dał światu „Draculę” i „Czas Apokalipsy”.
Historia powstawania filmu jest bardzo wyboista. Pierwszy koncept powstał jeszcze w latach osiemdziesiątych, przed wspomnianym wyżej „Jackiem”, ale od tamtej pory projekt trwał zawieszony w próżni – nikt nie chciał wyłożyć na niego pieniędzy, być może mając na uwadze jak kosztowny byłby to projekt, a jak mało dochodowymi filmami były ostatnie obrazy reżysera. Ostatecznie, Coppola postanowił sam wyłożyć całe 120 milionów potrzebne na produkcję „Megalopolis”, co zapewniło mu pełną, twórczą swobodę i... nie wiem, czy wyszło mu to na zdrowie.
Megalopolis (2024) - recenzja, opinia o filmie [Gutek Film]. Franek, nie filozuj!
Głównym bohaterem filmu jest Cesar Catilina (Adam Driver), wybitny artysta i człowiek nauki, który zdobył nagrodę Nobla za wynalezienie zupełnie nowego materiału, z pomocą którego można osiągnąć wszystko, czego wymaga obecnie scenariusz. Catilina zamierza zbudować z jego pomoca Megalopolis, wielką utopię, w której ludzie będą mogli żyć w zdrowiu i dostatku. Pragnie zmienić obecny porządek rzeczy. Rzecz w tym, że ludzie u władzy, tacy jak burmistrz Nowego Rzymu, Cicero (Giancarlo Esposito) czy zamożny właściciel banku, Hamilton Crassus III (John Voight), wcale nie chcą by cokolwiek się zmieniło. Obecny porządek daje im władzę i pieniądze, więc bardzo zajadle starają się zniszczyć Catilinę, zanim ten za bardzo namiesza.
Najbardziej bezpośrednim przeciwnikiem naszego bohatera jest właśnie Cicero, który lata wcześniej, jako prokurator okręgowy, próbował skazać Cesara za zabójstwo jego zaginionej żony. Obaj panowie reprezentują kompletnie różne podejścia – Catilina pragnie postępu, nowych idei i odważnych decyzji, podczas gdy Cicero jest zatwardziałym konserwatystą, nie potrafiącym nawet po prostu rozważyć słów Cesara – zmiana jest zła. Koniec tematu. Ich relacja będzie musiała jednak ewoluować, kiedy Catilina pozna córkę Cicero, piękną Julię (Nathalie Emanuel).
Gdzie indziej mamy jeszcze postać ambitnej dziennikarki, niejakiej Wow Platinum (Aubrey Plaza), która nie cofnie się przed niczym dla sławy i pieniędzy; ciut głupiego, ale zmotywowanego siostrzeńca Crassusa, Clodio Pulchera (Shia LaBeouf); szczycącą się swoją cnotą gwiazdę muzyki, Vestę Sweetwater (Grace VanderWaal) i wygadanego kierowcę naszego głównego bohatera, Fundiego Romaine (Laurence Fishburne), który jest przy okazji również narratorem całego filmu. Być może zastanawiasz się, jak skonstruowana jest fabuła, aby pomieścić w sensowny sposób tyle postaci, tyle potencjalnych wątków. Otóż, mówiąc krótko... niezbyt dobrze.
Megalopolis (2024) - recenzja, opinia o filmie [Gutek Film]. Historia wizjonera opowiedziana niemalże przy okazji
Największym, w moim mniemaniu, problemem filmu jest sposób, w jaki opowiada on swoją historię. Zamiast skupić się na detalach, na postaciach, które pchałyby fabułę naprzód, reżyser operuje niemalże samymi wielkimi ideami i metaforami. Dla przykładu, jest taka scena, w której Pulcher spaceruje ze swoim człowiekiem ulicami Nowego Rzymu, tłumacząc mu, że za wielkie idee bogatych zawsze zapłacić muszą biedni malutcy, po czym staje na jakiejś platformie i zaczyna skandować „Władza dla ludzi”, czy coś w tym stylu. I to jest koniec tej sceny. Oczywista, filozoficzna dywagacja, pozbawiona większej wartości w kontekście całego filmu. Wiemy już, że ludzie są niezadowoleni i wiemy, że Pulcher stoi w opozycji do Catiliny, więc czemu ta scena ma tak naprawdę służyć? Przekazaniu kolejnej wielkiej myśli, zapewne. I tak wygląda cały film. Tu nie ma normalnie ze sobą rozmawiających ludzi, jakiejś osi narracyjnej, którą można by śledzić. Rzeczy dzieją się, aby po nich dziać się mogły inne rzeczy. Mimo że film trwa ponad dwie godziny, samą fabułę można spokojnie opowiedzieć w kilka minut i to niczego nie pomijając.
Aktorzy w większości grają bardzo teatralnie, wyolbrzymiając każdy ruch, każde słowo. Rzecz w tym, że to nie jest teatr, więc efekt jest po prostu dziwny. Driver, jak to on, podchodzi do swojego materiału z pełną powagą i zaangażowaniem; Emanuel jest tak naturalna i zwyczajna, że wręcz nie pasuje do reszty filmu; Esposito, jak zawsze, gra doświadczonego gracza, ale nie jest tak zimny i mechaniczny, jak w takim choćby „Breaking Bad”, dużo więcej grając twarzą i w ogóle całym ciałem; Voight sprawia wrażenie, jakby któregoś dnia zabłądził na plan i już po prostu na nim został; Jason Schwartzman jest tą samą postacią, co w ostatnich „Igrzyskach śmierci”. Najciekawiej wypadają LaBeouf i Plaza, a to dlatego, że akceptują ten otaczający ich kicz i dostosowują do niego swoją grę aktorską. Bo prawda jest taka, że ten film jest farsą, dziwną, narkotyczną wizją reżysera, której nie da się traktować na poważnie. Problem w tym, że Coppola bardzo by chciał aby traktować jego dzieło wręcz bardzo poważnie...
Nie da się odmówić „Megalopolis” bardzo oryginalnej warstwy wizualnej – a czy robi ona pozytywne czy negatywne wrażenie, to już inny temat. Nowy Rzym to zasadniczo po prostu Nowy Jork, ale wypełniony dziwnymi kształtami, oryginalnymi pomnikami, bardzo nowoczesną architekturą. Znaczna część ujęć ukazujących miasto skąpana jest w złotym świetle słońca (w ogóle cały film utrzymany jest w aż do przesady ciepłej tonacji) i miejscami może się nawet podobać. Innym razem tego światła jest zwyczajnie za dużo, przeszkadza w odbiorze sceny, a jeszcze kiedy indziej tani greenscreen sprawia, że aż trudno się nie zaśmiać. Jest taka scena, kiedy Catilina i Julia rozmawiają ze sobą wysoko ponad miastem, na dachu jakiegoś budynku. W powietrzu wiszą wielkie, stalowe belki, jeszcze nie wstawione na swoje miejsca przez budowniczych. Cesar siedzi na jednej z nich, a niedługo później dołącza do niego Julia. I nie wiem, czy to kwestia tego, że światło na aktorach nie do końca zgadza się z obrazem naniesionym na greenscreen, coś w związku z tym jak całość jest skadrowana, czy może po prostu ogólnie kiepska jakość kompozycji, ale nawet na pół sekundy nie uwierzyłem, że bohaterowie znajdują się wysoko nad miastem, a nie w małym pudełku o zielonych ścianach. Okropnie źle to wygląda. Jasne, część ujęć robi zdecydowanie lepsze wrażenie, ale po reżyserze tej klasy oczekuję, że każde jedno będzie reprezentowało przynajmniej dostateczny poziom.
„Megalopolis” to kinematograficzny potworek, poskładany z samych frazesów i wydumanych metafor, nie potrafiący być przy tym po prostu dobrym filmem. Jeśli ktoś lubi rozbierać kino na czynniki pierwsze i zastanawiać się, co autor miał na myśli w danym miejscu, to jest jakaś tam szansa, że nowe widowisko Coppoli mu podejdzie, ale dla większości osób seans będzie jedynie 138 minutami chaosu, nudy i okazjonalnie śmiechu, choć zwykle wcale nie dlatego, że taki był zamysł reżysera.
P.S. Jestem w miarę pewien, że jedna osoba na moim seansie zaczęła w pewnym momencie lekko pochrapywać.
Atuty
- Aubrey Plaza i Shia LaBeouf zdają się dobrze bawić;
- Okazjonalnie ładny obrazek i ciekawy montaż;
- Niezależnie od efektu końcowego, jest to całkiem odważna próba zrobienia czegoś nowego.
Wady
- Męcząca paleta barw;
- Bardzo nierówne aktorstwo;
- Poszatkowana, źle poprowadzona, szczątkowa fabuła;
- Operuje niemal samymi przenośniami, ale oklepanymi i oczywistymi;
- Miejscami bardzo rzucające się w oczy CGI;
- Ciągnie się niemiłosiernie.
„Megalopolis” miało być wielkim zwieńczeniem kariery reżyserskiej Francisa Forda Coppoli i po części tym właśnie jest, tyle że z kompletnie nie tych powodów, o które mu chodziło. To nierówna wizualnie, poplątana aktorsko i banalna alegoria, z fabułą poprowadzoną tak źle, jakby zabierał się za nią totalny amator, który w życiu widział może ze trzy filmy. Ogromne rozczarowanie.
Przeczytaj również
Komentarze (39)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych