Dragon Age: The Veilguard – recenzja i opinia o grze [PS5, Xbox, PC]. To gra na miarę BioWare?
Tak jak ryby potrzebują wody, koty swoich poddanych w domowych zaciszach, Lewandowski kolejnych podań na lewą lub prawą nogę, tak BioWare potrzebuje sukcesu. Czy jednak Dragon Age: The Veilguard zapewni zespołowi z Kanady spokój i możliwość stworzenia następnego wielkiego RPG? Przeczytajcie naszą recenzję.
26 lat od pierwszego Baldur’s Gate, 22 lata od pierwszego Neverwinter Nights, 19 lat od Jade Empire, 17 lat od pierwszego Mass Effecta, 15 lat od pierwszego Dragon Age – tyle lat minęło od premier gier, które ukształtowały BioWare i zapewniły kanadyjskiej ekipie legendarny status. Później zagraliśmy jeszcze w genialny Mass Effect 2, niezły Dragon Age II, kapitalny Mass Effect 3 i na swój sposób kontrowersyjną Inkwizycję.
Mass Effect: Andromeda i Anthem były konsekwencjami wewnętrznych problemów BioWare, a efekt sporów i wielu różnych koncepcji widać także w Dragon Age: The Veilguard. Straż Zasłony chce zadowolić wszystkich, ale trochę zapomina o fanach, którzy ponad 15 lub 20 lat temu zakochali się w gatunku RPG właśnie dzięki przygodom opracowanym przez BioWare.
Historia na miarę BioWare?
Fabuła recenzowanego Dragon Age: The Veilguard przypomina Mass Effect 2 i bez wątpienia nie jest to przypadek. To zdecydowanie jeden z największych plusów gry, ponieważ cała historia rozpoczyna się w momencie, gdy znany fanom serii Solas realizuje swój niecny plan i chce raz na zawsze pozbyć się Zasłony – to właśnie za jej sprawą elfy straciły moc, nie są już nieśmiertelne, ale jednocześnie to dzięki niej Thedas nie jest zalany najróżniejszymi demonami.
Antagonistę Dragon Age: Straż Zasłony poznaliśmy już w poprzednich przygodach z uniwersum Dragon Age, ale odnoszę wrażenie, że dopiero teraz BioWare pozwoliło nam go poznać z odpowiedniej strony. To prawdziwy Straszliwy Wilk i elfio-bioware'owy odpowiednik Lokiego z Marvela, którego każde słowo trzeba dzielić przez trzy i szukać ukrytych znaczeń. Bóg kłamstwa na początku przygody chce zniszczyć Zasłonę, ale jego plan zostaje zniweczony przez ekipę zebraną przez Varrika. Uroczy krasnolud kolejny raz powrócił, ponownie ma okazję być jednym z narratorów gry, a także pomaga głównemu bohaterowi w zrealizowaniu misji – nie będzie za dużym spoilerem, gdy napiszę, że Solas nie zniszczył Zasłony, ale przez jego czyny do świata przedarli się Elgar’nan i Ghilan’nain. Najwyższy bóg elfiego panteonu razem ze swoją siostrą władającą plagą mają prosty cel: zniszczyć świat i na jego gruzach zbudować nowy.
Rook, główny bohater Dragon Age: The Veilguard, nie mając wyboru, otrzymuje od Varrika zadanie stworzenia nowych Avengersów, którzy będą gotowi do największych poświęceń i zjednoczą swoich towarzyszy, by za ich sprawą móc powstrzymać elfich bogów w ostatecznym zniszczeniu Zasłony. Dla fanów gier BioWare nie będzie raczej dużym zaskoczeniem, że następne 30-50 godzin zainteresowani będą biegać po świecie, by znaleźć towarzyszy, wojowników, magów, łotrzyków czy też innych bohaterów, którzy są gotowi rzucić swoją codzienność i chętnie będą uczestniczyć w niezwykłej misji.
Historia Dragon Age: The Veilguard jest pełna odwołań do poprzednich gier z serii Dragon Age, powracają znani bohaterowie, otrzymujemy wiedzę o ważnych wątkach, które dotychczas nie zostały odpowiednio rozbudowane i pod tym względem czułem, że Straż Zasłony to opowieść opracowana dla wiernych sympatyków BioWare, a w kanadyjskim zespole wciąż znajdują się mistrzowie, którzy rozkochali mnie w tym gatunku. Świetnie obserwuje się relacje Rooka z Solasem, genialnie wypada jeden wątek z Varrikiem, a podczas samego rekrutowania formacji i podróżowania po Thedas mamy okazję uczestniczyć w wielu ciekawych przygodach.
Scenarzyści zadbali o kilka mocnych twistów fabularnych, przez które z dużym zaciekawieniem dążyłem do oczekiwanego zakończenia. Finał nie jest specjalnie zaskakujący, bo już po wstępie wiemy, z kim będziemy się mierzyć, a po kilku pierwszych godzinach łatwo wyczuć pewną budowaną w tle intrygę, ale ostatecznie z dużym zaciekawieniem dążyłem do celu – szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że BioWare ponownie daje nam duże możliwości w przypadku budowania zespołu i relacji, które wpływają na ostatnie sceny.
Nie brakuje tutaj emocji, których oczekuje się od tego studia i konsekwencji wcześniej podjętych decyzji. Gra bardzo wyraźnie informuje nas, które wybory są tymi ważnymi i mogą nie tylko wpłynąć na relacje bohaterów, ale przede wszystkim na sytuację kilku postaci – walcząc z bogami i toną pomiotów trzeba liczyć się z pewnym poświęceniem. Nie mogę napisać, by ostatni rozdział w recenzowanym Dragon Age: The Veilguard był zaskakujący, jednak bez wątpienia na swój sposób satysfakcjonujący.
Nie grajcie magiem. Nie popełnijcie tego błędu
Na początku przygody w recenzowanym Dragon Age: Straż Zasłony mamy okazję skorzystać z bardzo rozbudowanego edytora postaci, który pozwala dostosować szereg elementów twarzy czy też ciała, ale niestety deweloperzy postawili wyłącznie na trzy klasy: wojownik, mag i łotrzyk. Nie popełnijcie mojego błędu i nie chwytajcie do ręki kostura, bo przez następne 30-50-100 godzin będziecie marudzić lub po kilku pierwszych godzinach rozpoczniecie przygodę od początku. Dlaczego? System walki w najnowszej grze BioWare nie jest w najmniejszym stopniu dostosowany do wojownika, który będzie stał gdzieś z tyłu i wyrzucał z siebie kolejne potężne czary.
Twórcy z Kanady oferują na papierze grę RPG, która jednak nie jest już kolejną taktyczną przyjemnością, a jest to w zasadzie propozycja przypominająca Final Fantasy XVI. Jednak główny bohater przygody Square Enix chętnie wskakiwał w sam środek akcji, korzystał z mocy różnych potężnych istot, a sama walka była piekielnie satysfakcjonująca. W Dragon Age: The Veilguard doświadczenie w samych starciach jest bardzo zależne od tego, jaką klasę wybierzecie, bo choć wojownik i łotrzyk oferują przyjemną zabawę, tak... mag jest totalnie niedopracowany. Problem tej klasy jest bardzo prosty: w każdej misji w grze BioWare mamy okazję działać w zespole, ale nasi partnerzy nie posiadają punktów HP, nie zbierają punktów doświadczenia i nie wywołują żadnego zainteresowania przeciwników. W konsekwencji przez dużą część gry gracz-mag jest atakowany z każdej strony, wszystkie pojawiające się pomioty w lokacji chcą atakować tylko głównego bohatera, więc walka polega na wyrzucaniu z siebie kilku ataków, by następnie uciekać i czekać do momentu, gdy nasze umiejętności ponownie będą gotowe do wykorzystania.
Hit-Run-Hit-Run[...] nie pojawia się w momencie, gdy wcielicie się w wojownika, bo taki bohater bez większego problemu wpada w hordę i nie musi mierzyć się z konsekwencjami takich działań. Mag w Dragon Age: Straż Zasłony nie został przez BioWare przystosowany do starć, przez co starcia są bardzo męczące i bardzo szybko nie możemy cieszyć się ciekawym systemem łączenia ataków – twórcy z Kanady pozwalają włączyć pauzę, by wybrać skille swoje i towarzyszy, by zadbać o przyjemne combo. Grając magiem to w zasadzie jedyna opcja na pokonanie większej grupy wrogów... a przez całą rozgrywkę po prostu uciekamy.
Niestety, taka sytuacja pojawia się nie tylko w momencie, gdy walczymy z większą lub mniejszą grupą zwykłych przeciwników. Bossowie, choć są wyśmienici i szczególnie jeden pojedynek zapadnie mi na długo w pamięci, również są wyłącznie zainteresowani Rookiem, więc mag, który nie posiada solidnego pancerza, może zginąć przez jeden mocny atak. Gra o stawkę szybko zmienia się w frustrującą rywalizację w wykonywanie uników, a niestety BioWare nie zajęło się dopracowaniem kamery, która wariuje szczególnie w momencie walk z większymi stworami – mag stojący gdzieś z tyłu zdecydowanie za szybko nie namierza odpowiedniego wroga (system sam przeskakuje pomiędzy postaciami lub po prostu traci zainteresowanie oponentem), kierując swoje ataki w powietrze lub mniej istotne bestie. Jak deweloperzy mogli tego nie zauważyć?
I nie zrozumcie mnie źle, bo jestem jednym z fanów dynamicznych pojedynków z Final Fantasy XVI, które oferowały świetne wrażenia, ale w Dragon Age: The Veilguard wszystko zależy od wybranej klasy postaci. Nie mogę jednak napisać, by pojedynki łotrzykiem zostały również w pełni dopracowane – gdzieś w tym szaleństwie ataków i skakania od wroga do wroga, brakuje odpowiednich reakcji-animacji głównego bohatera. Grając miałem wielokrotnie wrażenie, że Rook nie przejmuje się przyjmowanymi ciosami.
Wracając jeszcze do samego kreatora postaci. BioWare pozwala graczom wybrać jedną z czterech ras (ludzie, elfy, krasnoludy, qunari) oraz jedną z sześciu frakcji – wybory te zostały w ciekawy sposób wdrożone do fabuły, ponieważ w opowieści nie brakuje dialogów związanych właśnie z podjętymi w edytorze decyzjami. W głównej historii oraz misjach pobocznych znalazły się ciekawe wątki związane ze Szarą Strażą, Żałobną Gwardią czy też Antiviańskimi Krukami, które mogą sprawić, że część graczy zdecyduje się na ponowną rozgrywkę, by nie tylko zagrać inną klasą, ale zobaczyć, jak świat reaguje na inną postać.
Korytarze czy otwarte światy?
Jednym z największych zarzutów związanych z Inkwizycją była budowa świata i sfera zadań związanych ze zbieraniem wszystkiego. Recenzowany Dragon Age: Straż Zasłony odchodzi od tych założeń, ale nie jestem pewien, czy deweloperzy zdecydowali się na dobry ruch realizując świat.
Eksploracja w Dragon Age: The Veilguard polega na bieganiu po zdecydowanie zbyt korytarzowych lokacjach, by uczestniczyć w aktywnościach, które choć powinienem nazwać „zagadkami środowiskowymi”, to jednak ten zwrot nie pasuje do najnowszej gry BioWare. To raczej „akcje dla głupich”, bo chcąc otworzyć zamknięte drzwi musimy użyć kryształu, który leży dosłownie trzy kroki obok bohatera. Na początku sądziłem, że deweloperzy zdecydowali się na taką „zagadkę”, by pokazać przyjęte założenia, ale do niemal samego końca rozgrywka jest obładowana takimi głupimi akcjami. Nieźle wypada niszczenie kokonów plagi lub strzelanie do latających kryształów, ale nawet w tych akcjach rozgrywka jest banalnie uproszczona.
W całym Dragon Age: The Veilguard można odnaleźć masę ułatwień, przez które trudno mówić, by gra zapewniała oczekiwane wrażenia. Przez 90% fabuły w grze nie patrzyłem na mapę, bo nie było to potrzebne – Rook biegnie cały czas w jedną stronę, później natrafia na głupią przeszkodę, następnie ma okazję zawalczyć z grupą wrogów, by dotrzeć do celu. Gdzieś tam z boku są kolejne korytarze, w których znajdujemy skrzynie ze skarbami lub surowce, ale cała eksploracja przez budowę świata i przygotowane aktywności jest po prostu piekielnie nudna.
Po wykonaniu głównych zadań możemy wracać do wcześniej odkrytych terenów, by zajmować się dodatkową eksploracją, ale szczerze mówiąc sama gra nie zachęca do takich działań. Znacznie lepiej bawiłem się chodząc po Latarni – jest to HUB, w którym mamy okazję rozmawiać z naszą ekipą, zbieramy siły lub decydujemy się na ulepszenie ekwipunku. Lokacja jest na swój sposób klimatyczna i została w przyjemny sposób połączona z wydarzeniami.
Łatwo docenić Hossberskie Mokradła, dobrą atmosferą wyróżnia się Pustka, przyjemnie prezentuje się Las Arlathan, a z dużą przyjemnością biegałem po zamku w ostatnim fragmencie gry, ale... niezależnie od lokacji – wszystkie stwory, pomioty czy też bestie w Dragon Age: The Veilguard są brzydkie. Problemem raczej nie jest sam design świata przedstawionego, bo przykładowo żołnierze, z którymi mamy okazję się mierzyć lub bossowie wyglądają świetnie. Jednak osoby zajmujące się wyglądem potworów zawiodły i to na pełnej linii. Nie mogę też napisać, by w tym wypadku udało się zespołowi zadbać o dużą różnorodność oponentów... szczególnie jest to męczące pod koniec historii, gdy po prostu cały czas walczymy z tym samym zestawem przeciwników.
Wspominając o świecie, warto na pewno dodać kilka słów na temat samego designu. Dragon Age: The Veilguard pod względem grafiki jest bardzo nierówną produkcją. W grze można zachwycać się twarzami towarzyszy, ale już jeden z dwóch głównych antagonistów został spartaczony. Podobnie sytuacja wygląda w lokacjach – nie brakuje tutaj efektownych zamków, ciekawych ruin, ale cały świat jest bardzo kolorowy i wielokrotnie miałem wrażenie, że design średnio pasuje do samego wątku. Łatwo wyczuć tutaj różnice tonu względem pierwszych przygód z tej serii. Nie jestem jednym z graczy, który w każdym miejscu rzuca „kiedyś to było lepiej”, ale faktycznie kiedyś Dragon Age charakteryzował się atmosferą budowaną przez sam świat... w The Veilguard już takich wrażeń nie znajdziecie.
Jest magia BioWare? Uproszczona
Jednym z atutów Dragon Age: The Veilguard są towarzysze. Rook przejmuje rolę niedysponowanego Varrika i zajmuje się rekrutowaniem kolejnych bohaterów, którzy mogą mu pomóc w zrealizowaniu zadań i powstrzymaniu bogów – świetnie w historii wypada Harding, Agentka Inkwizycji, która nie tylko potrafi celnie strzelać, ale w kilku kluczowych momentach jest dużym wsparciem dla protagonisty. Bardzo ciekawą historię otrzymał Szary Strażnik Davrin, który jest nie tylko łowcą potworów, ale nie potrafi poradzić sobie z konsekwencjami swoich działań. Taash, Władczyni Fortuny i łowczyni smoków ma wiele własnych problemów, ale w odpowiednim momencie staje na wysokości zadania. Genialnie wypada Neve, która najbardziej przypadła mi do gustu i od początku chciałem poznać jej cały wątek – każdy z towarzyszy ma kilka zadań pobocznych i w tym wypadku możemy liczyć na prawdziwie fabularne misje. W ekipie znajduje się jeszcze Skacząca za Zasłonę Bellara, Żałobny Gwardzista Emmrich czy też Antiviński Kruk Lucanis – dosłownie każda z postaci otrzymała od BioWare odpowiedni czas. Nie bez powodu bohaterowie pochodzą z różnych stron świata, wywodzą się z innych frakcji, ponieważ Rook potrzebuje odpowiedniego wsparcia od wszystkich społeczności – tylko w taki sposób może wykonać swoją misję.
W grze nie mogło oczywiście zabraknąć koła wyborów, które pojawia się podczas dialogów – same rozmowy są często przyjemne, ale w wielu momentach zabrakło mi w grze przysłowiowego „uderzenia ręką w stół”. Nawet wybierając potencjalnie „mocniejsze” decyzje, to ostatecznie i tak Rook okazuje się trochę miękką wersją bohatera, na którego barkach spoczywają losy całego świata.
Towarzysze są jedynie małym dodatkiem w walce, ale za to bardzo chętnie poznałem ich historie. To właśnie relacje z głównym bohaterem pozwalają im zdobywać punkty doświadczenia – wojownicy nie zbierają XP w pojedynkach, a ich rozwój jest związany wyłącznie z tym, jak bardzo lubią się z Rookiem. Każdy ze sprzymierzeńców otrzymał małe drzewko rozwoju, a podczas gry możemy zadecydować, z których skilli postać będzie korzystać – dzięki temu możemy realizować wspomniane wcześniej combosy.
BioWare zdecydowało się jedynie na trzy klasy postaci, więc oczekiwałem, że każdy z bohaterów otrzyma bardzo ciekawą i zróżnicowaną progresję. Niestety, wybrany przeze mnie mag może korzystać z kilku skilli związanych z żywiołami, ale przez dużą część gry korzystałem z tych samych zdolności. Gra nie oferuje angażującego rozwoju, który zachęcałby do kombinowania i szukania interesującego zestawu umiejętności. Grając Żałobnym Gwardzistą jedynie w rękach Emmricha widziałem możliwość wskrzeszania poległych – wybór pochodzenia nie ma żadnego znaczenia na to, z jakich zdolności będziemy mogli skorzystać... ponadto samych skilli nie jest za dużo i nie są wystarczająco różnorodne. Przynajmniej w sytuacji maga, którym ukończyłem całą grę i mam z nim najwięcej (przykrych) doświadczeń.
Rozwój postaci jest mocno uproszczony względem największych przedstawicieli gatunku i sytuacja podobnie wygląda w przypadku wyposażenia. Gracz tak naprawdę nie ma możliwości na wykucie fajnej broni, a po prostu wykonując zadania w danym obszarze, możemy zebrać surowce oraz reputację, by zwiększyć poziom znajdującego się w okolicy sklepu. Umożliwia to dostęp do potencjalnie mocniejszego uzbrojenia, a ponadto zapewnia opcję kupowania przedmiotów dla danych towarzyszy – w ostateczności musimy wykonywać zadania poboczne w krainie powiązanej z daną postacią, by otrzymać dostęp do mocniejszego ekwipunku. Twórcy nie zajęli się nawet ciekawym systemem ulepszania broni i pancerzy, a po prostu znajdując lub kupując posiadaną już różdżkę, otrzymujemy po prostu upgrade do lepszej wersji. Niczym w mobilnych grach.
A co z kwestią „woke”? Zdaję sobie sprawę, że z powodu licznych kontrowersji, wielu czytelników oczekuje, bym odniósł się do tego tematu. Po kilkudziesięciu godzinach z grą, jestem pewien jednego – gracze poświęcili więcej czasu na nagłaśnianiu tego wątku, niż BioWare na realizowaniu podobnych działań. Czy możemy wybrać trzecią płeć w edytorze i czy skorzystać z nowych zaimków? Tak. Czy jedna z postaci ma problem z postrzeganiem siebie? Tak. Czy takie wątki zostały rozbudowane? Nie. W głównej historii pojawiają się dosłownie dwa dialogi nawiązujące do kwestii płciowości, kiedy jedna z postaci „nie czuje się dobrze w swoim ciele”, lecz sama dynamika akcji sprawia, że ten wątek nie zyskuje na znaczeniu – na mnie nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. Tak, BioWare ponownie stawia na romanse, ponownie zapewnia angażujące wątki pomiędzy towarzyszami, ale bądźmy szczerzy, robiło to już wiele lat temu. W tym wypadku nie znajdziecie nic nowego czy szokującego, za to temat został niepotrzebnie wyolbrzymiony w ostatnich tygodniach.
Istotnym szczegółem w przypadku tej recenzji jest na pewno platforma. Czytałem wiele o problemach gry na PC, ale ja ukończyłem przygodę na PS5. Grałem w trybie jakości, nie natrafiłem na najmniejsze spadki animacji, a jedyny crash zobaczyłem dosłownie po zakończeniu finałowego starcia. Na szczęście po ponownym włączeniu gry, mogłem kontynuować rozgrywkę po zakończeniu walki – uczestniczyłem w ostatnim dialogu i za drugim razem zobaczyłem napisy końcowe.
Jak oceniać Dragon Age: The Veilguard?
Grając w Dragon Age: The Veilguard wielokrotnie miałem wrażenie, że deweloperzy z jednej strony chcieli wsłuchać się w opinie fanów (mniej otwartych światów, brak zadań typu idź, weź, przynieś), a z drugiej zdecydowanie za często decydowali się na uproszczenia (walka, system towarzyszy, ekwipunek).
Nie dziwią mnie zróżnicowane opinie dotyczące Dragon Age: The Veilguard, bo Straż Zasłony może bawić lub irytować (w zależności od wybranej klasy), może zachwycić (wątki towarzyszy), ale może też męczyć licznymi uproszczeniami.
Czy Straż Zasłony to gra na miarę BioWare? Obawiam się, że niestety tak. Bo biorąc pod uwagę ostatnie tytuły tego niegdyś legendarnego studia, wiele na to wskazuje, że przynajmniej aktualnie na więcej nie możemy liczyć.
Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do Dragon Age: The Veilguard.
Ocena - recenzja gry Dragon Age: The Veilguard
Atuty
- Bardzo ciekawy, rozbudowany, angażujący i posiadający kilka przyjemnych twistów wątek fabularny,
- Twórcy domykają kilka tematów i pamiętali o znanych postaciach... jest tutaj mnóstwo przyjemności dla fanów serii,
- Świetne zbieranie ekipy. W tym świecie można natrafić na zróżnicowanych bohaterów,
- Bardzo ciekawe wątki zespołu. Towarzysze to atut gry BioWare,
- Efektowne starcia z bossami. Pewien „DUET” zapadnie Wam w pamięci.
Wady
- Niedopracowany system walki, który nie jest gotowy na magów,
- Uproszczony system rozwoju postaci i towarzyszy. To powinno wyglądać lepiej,
- Crafting? To za dużo dla nowej gry BioWare,
- Design świata? Nie jest tak bardzo zły, jak fatalnie zrealizowane potwory,
- Korytarzowe lokacje i „aktywności” są kwintesencją „ułatwionej” rozgrywki.
Świetny główny wątek, ciekawi towarzysze i liczne uproszczenia. BioWare do końca nie wiedziało, w którą stronę chce podążać i przygotowało grę, która nie zadowoli wszystkich fanów studia. I niestety zdecydowanie za dużo zależy od tego, jaką klasę na początku wybierzecie.
Graliśmy na:
PS5
Galeria
Przeczytaj również
Komentarze (312)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych