Rozgrzeszenie (2024) - recenzja, opinia o filmie [Kino świat]. Alternatywne zbrodnie pamięci
Bezimienny gangster dowiaduje się, że choroba powoli zjada jego mózg i w najlepszym wypadku w ciągu paru lat, a w najgorszym paru miesięcy, kompletnie zatraci siebie samego. Odrobina autorefleksji przekonuje go, że kompletnie zmarnował swoje życie, więc w tych ostatnich miesiącach próbuje zrobić z nim coś dobrego.
Brzmi odrobinę znajomo? To pewnie dlatego, że dosłownie półtora miesiąca temu recenzowałem dla ciebie zeszłoroczny film z Michaelem Keatonem, który z jakiegoś powodu ominął nasze kina, pod tytułem "Zbrodnie pamięci", a zasadza się z grubsza na tej samej koncepcji, tyle że tam główny bohater nie był zwykłym gangsterem, a profesjonalnym mordercą na zlecenie. Duża różnica, wiesz. Oczywiście nie jedyna, bo prócz tego tamten film miał również rozbudowaną warstwę emocjonalną, ciekawy pomysł na fabułę i jak zawsze doskonałego Keatona. "Rozgrzeszenie" ma Neesona z sexy wąsem...
To oczywiście duże uproszczenie, bo prawda jest taka, że są w filmie Hansa Pettera Molanda elementy, które mogą się podobać, jak gra Neesona, kilka całkiem zaskakujących scen przemocy i wciąż śliczna Frankie Shaw (są tu jacyś fani "Blue Mountain State"?!), ale to raczej pojedyncze akcenty, rozrzucone po całym filmie, który prócz tego zdaje się składać z samych koncepcji, nigdy jednak porządnie, w pełni nie zrealizowanych.
Rozgrzeszenie (2024) - recenzja, opinia o filmie [Kino świat]. "Ale to już było..." i pewnie wróci jeszcze nieraz
Bezimienny bandzior Neesona, którego od tej pory nazywać będę "Dziadek", jako że tak właśnie przedstawia się swojemu wnuczkowi, jest zimnym profesjonalistą. Spędził trzydzieści długich lat na usługach niejakiego Charlie'ego Connora (Ron Perlman), odbierając haracze, przewożąc towar, obijając mordy komu trzeba. Nigdy się nie skarżył, nawet teraz, kiedy dowiaduje się, że nie zostało mu wiele czasu. Chce dalej pracować, ponieważ potrzebne mu pieniądze. Na co? Po pierwsze, na pomoc finansową dla córki (Shaw), która utknęła w domu na który ją nie stać, z dziećmi nieobecnych ojców. Po drugie, aby spędzić miło czas z zapoznaną przypadkiem kobietą nocy, która zdaje się szczerze go lubić (Yolanda Ross). Po trzecie, aby wyrwać ze szponów prostytucji młodą kobietę, którą, choć bezwiednie, to jednak sam pomógł w nie wpakować.
Jak nietrudno się domyślić, film dosłownie wyładowany jest akcją. Nie jakoś przesadnie wysokooktanową, ale jednak cały czas coś się dzieje. Neeson ze swoim żużlowym głosem i smutnymi oczami, ubrany w ciuchy jak ze "Starsky i Hutch" spina jakoś to wszystko na tyle, że da się dotrwać do końca i nie zasnąć (na szczęście byłem jedyną osobą na sali na wieczornym seansie, więc jak zadek w fotelu zaczął czuć się zbyt wygodnie, po prostu wstałem, zrobiłem kilka rundek w górę i dół schodów i można było oglądać dalej), ale generalnie nie jest to dobry film. Widać, że nie było na niego składnego pomysłu, że scenarzysta próbował złapać kilka srok za ogon, nie potrafiąc przy tym utrzymać żadnej.
Rozgrzeszenie (2024) - recenzja, opinia o filmie [Kino świat]. Więcej nie znaczy lepiej
Wątek naprawiania relacji z rodziną rozbawił mnie chyba najbardziej. "Weź spieprzaj z mojego trawnika", mówi Daisy. "Dobra, to wpadnę na mecz młodego", odpowiada Dziadek. I żeby jeszcze chociaż wymyślili w związku z tym jakiś rzewny zwrot akcji, w którym wszystko nagle zostaje wybaczone, ale nie. Praktycznie cały czas ona nim gardzi, a on bawi się w dziadka, waląc do wnuka, którego zna od pięciu minut, z pełną powagą... Żeby nie był taki jak on. Dzieciak pewnie myśli sobie: "Czyli jaki, kompletnie nieznajomy wąsaczu?". Nie da się tego poważnie traktować.
Dalej mamy sytuacje ze starą i młodą prostytutką. Ta pierwsza jest akurat całkiem ciekawą, żwawo zagraną postacią i stanowi dobry kontrapunkt do wiecznie posępnego Dziadka. Szkoda, że jej wątek zostaje tak koncertowo zmarnowany przez wzgląd na potrzebę dzielenia się czasem ekranowym z innymi wydarzeniami i postaciami, takimi jak młoda dziewczyna pracująca wbrew swojej woli w domu uciech. Cała ta historia jest tak komicznie źle opowiedziana, że szkoda gadać. Przychodzi do niej i mówi, że chce pomóc, ta natychmiast mu ufa, pokazuje zdjęcie dziecka, mówi, że jest wolność kosztowałaby 20 tysięcy. Liam słysząc to wali, że nie może jej jednak pomóc i po prostu wychodzi. To oczywiście wcale nie koniec tej historii, ale nawet ten krótki fragment dobrze pokazuje, jak nieprzemyślana, zrobiona na szybko, pozbawiona jakiejkolwiek wagi jest to opowieść.
I w ten sam sposób można opisać praktycznie cały film. Żadna z tych kilku historii nie niesie ze sobą jakiegokolwiek ładunku emocjonalnego. Jakby scenarzysta i reżyser odhaczali jedynie kolejne, zgrane motywy, które powinny pojawić się w filmie o starym bandziorze z sumieniem, nie zastanawiając się przy tym w ogóle jak miałyby się one ze sobą zgrać. Tylko duet Neeson i Ross jakkolwiek ratują ten film, ale sami blisko dwóch godzin nie udźwigną. Da się obejrzeć... Tylko po co?
Atuty
- Liam Neeson i jego wąsy;
- Relacja Neesona i Ross
- Ze dwie ciekawe sceny akcji.
Wady
- Emocjonalnie nie działa;
- Dużo wątków, ale bez należytego rozwinięcia;
- Ciągnie się jak guma do żucia na podeszwie;
- Regularnie chodzi na logiczne skróty.
O "Rozgrzeszenie" powinni prosić twórcy tego filmu! Złożony z samych sztamp, nieprzemyślany sensacyjniak bez polotu. Gdyby nie magia dziadka Neesona, byłby kompletny paszkwil.
Przeczytaj również
Komentarze (7)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych