Teenage Mutant Ninja Turtles: Mutants Unleashed - recenzja i opinia o grze. To nie są "moje" żółwie
Wojownicze Żółwie Ninja to całe moje dzieciństwo. Rewelacyjna animacja, plastikowe zabawki, kolejne kinowe ekranizacje (ręka Shreddera na wysypisku śniła mi się po nocach), albumy Panini z naklejkami czy w końcu wisienka na tej przepysznej pizzy - kultowe gry na Pegasusa. Recenzowane Teenage Mutant Ninja Turtles: Mutants Unleashed miało więc wysoko postawioną poprzeczkę.
Po latach wiarę w wirtualne adaptacje przygód zielonych gadów przywróciło TMNT: Shredder’s Revenge, które było nie tylko świetną grą, ale również doskonale wpisywało się w klimat retro. Za recenzowane Teenage Mutant Ninja Turtles: Mutants Unleashed odpowiada jednak zupełnie inna ekipa, a wystarczy chwila w Google, by sprawdzić, że wydawca, firma Outright Games, to swoisty gigant rynku produkcji skierowanych do najmłodszych, na czele ze Świnką Peppą i Psim Patrolem.
Całe szczęście sygnowane ich logiem Żółwie Ninja celują w nieco starszą widownię, niestety nie na tyle starsza, by porwać do zabawy hardkorowych graczy. Choć w zależności od tego kogo zapytasz, ma to swoje wady i zalety, bo mój 7-letni wkręcił się w grę od pierwszych minut.
Prawa mutantów
Zacznijmy od tego, że fabularnie jest to kontynuacja całkiem nieźle ocenianej animacji „Żółwie Ninja: Zmutowany chaos", którą nie tak dawno można było zobaczyć na dużym ekranie. Akcja Teenage Mutant Ninja Turtles: Mutants Unleashed rozpoczyna się praktycznie tuż po zakończeniu kinowej historii. W Nowym Jorku zapanował pokój, a mutanty zaczęły koegzystować z ludźmi, co budzi oczywiście obawy zarówno wśród społeczeństwa, jak i samych mutantów
Nie wszystko maluje się jednak w kolorowych barwach. Z jakiegoś powodu część mutantów nazwanych tu Mutanciakami, wykazuje się agresją, robiąc rozpierduchę na ulicach miastach i w kanałach. Ekipa Żółwi pod przywództwem Splintera i designersko zepsutej April, będzie starała się przeprowadzić śledztwo oraz jednocześnie zawalczyć o równouprawnienie mutantów uczestnicząc nawet w organizowanych z tej okazji marszach. W trakcie historii przewiną się też znane fanom postacie jak Bebop, Rocksteady czy Mondo, więc na papierze wszystko się zgadza.
Zielony Nowy Jork
Niestety o ile początek recenzowanego Teenage Mutant Ninja Turtles: Mutants Unleashed fabularnie wydaje się całkiem obiecujący, zwłaszcza, że gra miała okazję wykorzystać popularność animacji, by opowiedzieć fajną historię, to z każdą kolejną godziną robi się coraz bardziej przewidywalnie i bez polotu. Nie liczcie na zaskakujące zwroty akcji, choć muszę przyznać, że zaangażowanie voice actorów z pierwowzoru dało świetny efekt a dialogi napisane są zgrabnie. Oczywiście czasami bycie „cool" wpada bardziej w nieco żenujące „całe gimnazjum klaszcze", ale twórcy żartując z otaczającej nas rzeczywistości rzucają zabawne przytyki to Elona Muska, Kung-Fu Pandy czy czatu GPT. W ostatecznym rozrachunku to właśnie przekomarzania żółwi ratują nudny scenariusz.
Złego słowa nie mogę też napisać o oprawie graficznej. Jasne, czuć momentami, że to gra z niższym budżetem, ale zaadoptowanie nieco karykaturalnego stylu animacji wyszło grze na dobre. Na ulicach Nowego Jorku jest na czym zawiesić oko, bo zwiedzamy choćby tak ikoniczne miejscówki jak Most Brooklyński, otoczenie jest zniszczalne, a niszczą się nawet zaparkowane auta. I chociaż trójwymiarowe lokacje są dość małe i pełne niewidzialnych ścian, połączenie walk z elementami platformowymi wymuszającymi podwójne skoki, bieganie po ścianach, skakanie po platformach, grindowanie rurek na deskorolce, unikanie pędzących aut i pociągów czy korzystanie z tyrolek, przywołuje wspomnienia z podobnych produkcji z ery PSX-a czy PS2. To co, Cowabunga? No tak na pół gwizdka.
Bułka z masłem
Niestety dalej są już schody. W grze, która szczytem technologicznym na pewno nie jest, co rusz czekają nas ekrany wgrywania, nawet gdy na danym poziomie przechodzimy z jednej części lokacji do drugiej. Dwa - różnorodność wrogów w Teenage Mutant Ninja Turtles: Mutants Unleashed to oksymoron, bo mamy do czynienia z wojną klonów w postaci pokracznych pszczół, krabów i temu podobnych gałganów, których kolejne mutacje niewiele się od siebie różnią. W pewnym momencie wzbudzały bardziej litość niż chęć ich eksterminacji.
Może dlatego, że poziom trudności został przygotowany z myślą o młodszych graczach? Naprawdę trzeba się bardzo postarać, by obijając wrogom facjaty nie zdobyć najwyższej z możliwych oceny S. Teoretycznie starcia mają wszystko co powinna mieć taka produkcja. Każdy żółw ma nieco inny repertuar ataków specjalnych, Micheal Angelo trzepiąc combosy kręci coraz skuteczniej bronią, Raphael dzięki idealnym unikom może wpaść w furię zadając większe obrażenia, a Donatello ładuje atakami ekran smartfona mogąc robić oślepiające wrogów zdjęcia. Są bloki, rolki, możliwość wzywania do pomocy żółwi z rezerwy, tyle, że nie ma to większego znaczenia, bo wystarczy klepać ciągle te same kombinacje, by uporać się praktycznie z każdym wrogiem.
Halo, jest tu Persona?
Za wysoką ocenę na końcu misji (czyli zazwyczaj wspomniane S), dostajemy punkty doświadczenia, podobnie jak za odnalezione kasety VHS. Żółwi możemy nauczyć nowych zdolności i ataków, a zebrane na planszach kolorowe mutageny pozwalają zwiększyć choćby pasek zdrowia czy zadawane obrażenia. Lekkim szokiem był dla mnie fakt, że Teenage Mutant Ninja Turtles: Mutants Unleashed dzieli się na dwie sekcje - te, w których klepiesz rywali wykonując fabularne misje, oraz momenty spokoju podzielone na kolejne dni, gdzie odwiedzając na mapie miasta (szybka podróż) różne towarzyskie lokacje jak park, basen czy kawiarnia możemy budować relacje z postaciami pobocznymi odblokowując nowe drzewka rozwoju dla postaci i wykonując misje poboczne (niestety strasznie wtórne i zazwyczaj już bez voice-actingu). To trochę taka żółwia Persona, choć w wersji budżetowej. Ba, autorzy dorzucili też różne zadania opcjonalne, jak treningi w dojo, szukanie graffiti na ścianach czy zabawa aparatem fotograficznym z albumem cyfrowych Mutanciaków. Na pewno plus za chęci zrobienia czegoś więcej niż prostego beat 'em upa, a sama kampania to przynajmniej 12-13 godzin grania.
Teenage Mutant Ninja Turtles: Mutants Unleashed to na pewno nie ta liga co TMNT: Shredder’s Revenge, to również nie są do końca „moje Żółwie Ninja”, bo zdecydowanie wolę stylistykę z lat 90. niż tę nową, młodzieżowo-postępową. Skłamałbym jednak pisząc, że męczyłem się kończąc tę przygodę. W co-opie z drugim graczem, w moim przypadku synem, grało się bardzo przyjemnie, choć szkoda, że polska wersja to tylko napisy i nie postarano się o dubbing. Nie polecam, ale też nie odradzam.
Ocena - recenzja gry Teenage Mutant Ninja Turtles: Mutants Unleashed
Atuty
- Niezła oprawa imitująca styl graficzny filmu
- Elementy platformowe
- Niezłe dialogi i voice acting
- Możliwość gry w kooperacji
- Cztery żółwie z nieco innymi umiejętnościami
Wady
- Mało zniuansowany system walki
- Fabuła ostatecznie niczym nie zaskakuje
- Nudne misje poboczne
- Niski poziom trudności i powtarzalni wrogowie
- Meczące loadingi
Fani mogą zagrać bez bólu, ale nie jest to liga TMNT: Shredder’s Revenge.
Galeria
Przeczytaj również
Komentarze (18)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych