Paddington w Peru (2024) - recenzja, opinia o filmie [Kino świat]. Droga do El Dorado
Paddington i jego ludzka rodzina wybierają się do Peru, aby odnaleźć zaginioną ciotkę misia. Po drodze czeka ich cała masa komicznych nieszczęść, przygód i odkryć. To zdecydowanie największa przygoda państwa Brownów, ale czy przy tym i najlepsza?
Pierwszy "Paddington" zwalił się na widzów, jak grom z jasnego nieba, przyciągając do kin całą armię spragnionych lekkiej, ciepłej, a przy tym zabawnej rozrywki rodzin. Później część druga rozbiła bank jeszcze bardziej bezczelnie, zaskarbiając sobie niemal uniwersalną miłość zarówno krytyków, jak i regularnych widzów. Był to tak gigantyczny hit (ocenowy, bo akurat w kinach mógłby zarobić więcej...), że kiedy twórcy "Nieznośnego ciężaru wielkiego talentu" zrobili humorystyczną scenę, w której bohater Pedro Pascala oznajmia Nicowi Cage'owi, że to jego zdaniem najlepszy film w historii, a później ten drugi przyznaje mu rację, opinii publicznej nawet nie drgnęła powieka. Dzisiejszy świat, jak nigdy, potrzebuje odrobiny zwyczajnie ciepłego, dobrodusznego kina, które rozjaśniłoby trochę mrok tego ciągłego hejtu wylewającego się ze wszystkich i na wszystko. Z radością więc przyjąłem nowinę, że powstaje część trzecia.
Później jednak zaczęły napływać kolejne informacje zza kulis - Paul King nie wróci na stołek reżysera (na szczęście zamiast tego dał nam bardzo dobrego "Wonkę", więc nie narzekam), do kompletu zabierając ze sobą Sally Hawkins, którą zastąpiła Emily Mortimer. Nie brzmiało to wszystko jakoś przesadnie zachęcająco, ale hej, King też wcale nie był znanym nazwiskiem przed pierwszą częścią tej - jak na razie - trylogii, więc nie ma co od razu skreślać całej produkcji, tylko dlatego, że za kamerą stoi gość, który wcześniej zrobił kilka reklam i teledysków, a jego pierwszym projektem było... "Satisfaction" dla Benny'ego Banassi. Może jednak pora zacząć się bać?
Paddington w Peru (2024) - recenzja, opinia o filmie [Kino świat]. Wybitnie dla najmłodszych
Sama przygoda w amazońskiej dżungli, prócz względnie podkręconej stawki i skali, nie jest przesadnie mocno napisana. Kiedy w pierwszej części Paddington trafił w końcu do domu odkrywcy, który nauczył jego ciocię i wujka mówić i robić marmoladę, to co na niego czekało nie było może największym zwrotem akcji w historii kinematografii, ale był to twist zdecydowanie skuteczny i nie aż tak bardzo oczywisty. Tutaj w pół sekundy domyślasz się kto jest kim i w jaki sposób dalej ewoluuje. I jasne, to film dla dzieci, które mogą nie wyłapywać takich rzeczy równie szybko, jak dorośli, ale i tak wydało mi się to jakieś takie... Tanie, w porównaniu z poprzednimi częściami.
Nowi bohaterowie są oczywiście odpowiednio wyolbrzymieni w swoich charakteryzacjach, czego w tej serii należy się spodziewać. Wielebna matka (Olivia Colman) non stop atakuje bohaterów - i widza - ogromnym wytrzeszczem połączonym z atakami szczękościsku, podczas gdy Antonio Banderas nie tyle żuje, co wręcz pożera scenerię, regularnie strojąc miny i gadając do samego siebie. Niby podobnie do poprzednich części, ale znowu - aż do przesady, jeszcze bardziej infantylizując i tak już infantylną bajkę. Ale hej - dzieciaki, łącznie z moim, bawiły się przednio, więc najwyraźniej taki ultra slapstick się sprawdza.
Paddington w Peru (2024) - recenzja, opinia o filmie [Kino świat]. Niby to wciąż ten sam miś
Nie powiedziałbym, żeby zmiana reżysera wyszła filmowi na gorsze. Sam miś wciąż jest pięknie ekspresyjnie wykonanym modelem 3D będącym ucieleśnieniem ciamajdy, obrażonym aksamitnym głosem Bena Whishawa, a w polskiej wersji nie ustępującego mu zbytnio Artura Żmijewskiego. Tu i ówdzie widać na jakiej zasadzie chowano ograniczony budżet (najbardziej urzekł mnie moment, w którym Paddington wpada do wody tuż za strategicznie umieszczonym kamulcem, aby chwilę później wyłonić się zza niego na szybciutko pomyślanej łódce. Prawie jak Texas Switch, ale zastosowany w zupełnie innym niż klasycznie celu.
Na plus można zaliczyć większą ilość czasu ekranowego przeznaczoną dla państwa Brownów, choć trochę szkoda, że większą część filmu spędzają z dala od swojego misia. Na szczęście nawet bez niego potrafią być szczerze zabawni - z zastrzeżeniem, że jest to humor pisany pod raczej młodego widza. Gag o arachnofobii pana Browna wydojony został absolutnie do ostatniej kropelki, ale bawi od początku do końca.
Nieprzerwanie, od trzech filmów, sednem "Paddingtona" jest prosta, ale jakże ważna myśl: bądź dobry dla innych. Przesłanie to nie jest aż tak mocne w trzecim filmie, któremu bliżej do zwykłego kina przygodowego, z wielkimi kamieniami goniącymi bohaterów, zagadkami i starożytnymi skarbami, ale wciąż tu jest. To powiedziawszy, odnoszę wrażenie, że choć wciąż dobra, to jest to jednak najsłabsza odsłona przygód sympatycznego misia. Zakończenie wskazywałoby, że producenci bardzo chętnie ciągnęliby tę historię dalej, ale nie jestem, szczerze mówiąc, przekonany, czy powinni. Kino rządzi się trochę innymi prawami, niż literatura dziecięca i wątpię, aby dało się kręcić podobne filmy w nieskończoność. A już lepiej skończyć odrobinę wcześniej, niż zajechać tak ukochaną markę do zera.
Atuty
- Ciamajdowaty Paddington jak zawsze uroczy;
- Większa rola państwa Brownów;
- Masa nawiązań do klasyki slapsticku i kina przygodowego;
- Ładny morał;
- Wciąż potrafi rozbawić, choć zrobiło się bardziej dziecinnie.
Wady
- Do przesady infantylna historia, nawet jak na standardy serii;
- Postać Banderasa jest może i trochę zabawna, ale głównie po prostu dziwna;
- Sprawia wrażenie zrobionego na siłę, o klasę niżej niż poprzednie części.
"Paddington w Peru" to wciąż ten sam miś o nienagannych manierach, co zawsze, lecz jego najnowsza przygoda nie jest już aż tak porywająca, jak wcześniejsze. Można obejrzeć, zwłaszcza z dziećmi.
Przeczytaj również
Komentarze (7)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych