Tulsa King (2022) - recenzja, opinia o 2. sezonie serialu [SkyShowtime]. Doskonałości Dwighta ciąg dalszy
Dwight Manfredi został w finale poprzedniego sezonu aresztowany za próbę przekupienia agenta federalnego. Generał nie byłby jednak sobą, gdyby nie poradził sobie z całą tą sytuacją w mgnieniu oka, do kompletu wyciągając z niej jeszcze dodatkowe plusy dla siebie i swojego mini-imperium. Wbrew pozorom, nie był to wcale opis jedynie pierwszego odcinka, a całego tego sezonu...
Co tu się właściwie wydarzyło?! Przyznam ci się do czegoś. Kiedy skończyłem oglądać dziewiąty odcinek i nie włączył mi się z automatu kolejny, byłem pewien, że to już po prostu koniec. Historia dobiegła z grubsza do mety, co tu jeszcze ciągnąć. Inna sprawa, że z jakiegoś powodu nasza premiera odbywa się trzy dni po amerykańskiej, więc zabierając się za ostatnie odcinki dzień później, byłem przekonany, że obejrzałem wszystko, co było do obejrzenia. A tu zonk! Dopiero dziś rano wskoczył na platformę finał sezonu, będący w zasadzie bardziej posłowiem, niż pełnoprawnym finałem, bo ten dostaliśmy tydzień temu.
Prawda jest taka, że główny konflikt całego sezonu zakończył się już w dziewiątym odcinku, więc w finałowym Dwight i jego ludzie po prostu snują się, jeżdżą od osoby do osoby, domykają wątki. Nie ma w tym emocji, nie jest to przesadnie ciekawe. Podobnie jak w całej reszcie serialu, wszyscy po prostu akceptują chodzącą zajebistość, jaką jest Dwight Manfredi i oddają mu cześć, jakby był bogiem. Patrząc na postać, jaką wykreował tu Sly Stallone, zaczynam zastanawiać się, czy właśnie taki nie jest plan na finał serialu: świat stanie się lepszym miejscem pod wodzą nieomylnego, ukochanego przez wszystkich Generała. Jasne, deczko wyolbrzymiam, ale najgorsze w tym wszystkim jest to, że wcale nie jakoś bardzo. Serial Taylora Sheridana nigdy nie był przesadnie poważny, ale mam wrażenie, że w drugim sezonie zamienił się w parodię siebie samego. A zapowiadało się tak dobrze! Ponieważ swoje pierwsze wrażenia już opisywałem, dzisiaj pozwolę sobie bardziej na podsumowanie i ostateczną opinię o całym sezonie.
Tulsa King (2022) - recenzja, opinia o 2. sezonie serialu [SkyShowtime]. Tyson bierze sprawy w swoje ręce
Początek nowego sezonu oferuje krindż większy nawet od najbardziej bolesnych odcinków "The Office". Dwight nokautuje byczków dwa razy większych i tyle samo młodszych od siebie jednym strzałem, lecą na niego wszystkie kobiety, niezależnie od wieku, mafia zwyczajnie uznała jego wyższość i postanowiła się od niego odczepić, a i najwyraźniej jest też całkiem sprytnym prawnikiem, bo z powodzeniem ogarnia własną obronę w ciągu jednego posiedzenia. Niby spoiler, ale proszę cię. Przecież wiadomo, że nie posadzą go w trzecim odcinku sezonu. Tak samo jak później nie stanie się jeszcze coś i jeszcze coś.
Trzeba jednak przyznać, że choć napięcie w tych scenach jest zerowe, to jednak ogląda się je przednio. Zapewne ze względu na charyzmę Stallone'a, któremu po prostu łatwo jest kibicować. Środek sezonu nabiera jednak całkiem interesującego tempa, a to ze względu na postać Tysona (Jay Will), ex-kierowcy Ubera, a obecnie oficjalnego szofera Dwighta, którego los zaczyna sprowadzać na bardzo mroczną drogę. Szef próbuje go z niej zawrócić, ale czy jest to jeszcze możliwe? W jego przypadku napięcie jest jak najbardziej wyczuwalne, bo to przecież tylko jakiś tam dzieciak, a nie główny bohater - może zginąć w każdej chwili. To powiedziawszy, jestem odrobinę zawiedziony tym, jak zakończony został ten wątek. Jakby twórcy sami zapomnieli, co wcześniej na ten temat mówili. Will daje z siebie wszystko, z intensywnością godną podziwu pyskuje Sly'owi, można powiedzieć, że ewoluuje z minuty na minutę, a jego agresja grozi eksplozją w każdej, jednej chwili. Jest jeszcze szansa, że coś z niego będzie w kolejnych sezonach, ale miesjce, w którym zakończono jego historię tutaj bardzo mnie zawiodło.
Tulsa King (2022) - recenzja, opinia o 2. sezonie serialu [SkyShowtime]. Koncertowo zmarnowani, ciekawi antagoniści
Sytuacja Tysona jest również katalizatorem wielkiego problemu, który może skończyć się bardzo źle dla Dwighta. Praktycznie wszyscy jego wrogowie starają się dopaść go jednocześnie, od Chickiego (Domenick Lombardozzi), przez lokalnego hodowcę marihuany, Treshera (Neal McDonough), na Billu Bevilaquie (Frank Grillo) z Kansas kończąc. Kończąc ósmy odcinek siedziałem jak na szpilkach, czekając co dalej, jak nasi bohaterowie wydostaną się z takich tarapatów, ile osób zginie... Rozwiązanie jest tak cholernie prędkie, nijakie, wygodne i po prostu źle napisane, że aż serce boli. Po tym, co tu zobaczyłem, stwierdzam, że "Tulsa King" to nie jest mocna produkcja gangsterska, a naiwna bajeczka, którą Sly może pompować sobie ego.
Być może zauważyłeś, że praktycznie nic nie wspomniałem jeszcze o Bodhim (Martin Star), Mitchu (Garrett Hedlund) czy Grace (McKenna Quigley Harrington). To dlatego, że są oni w tym sezonie postaciami praktycznie nieistotnymi. Mitch przynajmniej ma doświadczenie w zabijaniu, więc od czasu do czasu coś tam powie, zaśpiewa ładną piosenkę albo stanie obok Dwighta w kryzysowej sytuacji. Resztę można by równie dobrze wyciąć i nie byłoby większej różnicy dla fabuły. Biorąc pod uwagę, jak rozwinięta została postać Tysona, może w podobny sposób traktowane będą inne postacie poboczne w kolejnych sezonach? Rzecz w tym, że nie wiem, czy chce mi się je oglądać. Ładne zdjęcia Tulsy i siła przyciągania Stallone'a to trochę mało, kiedy fabuła zawodzi na całej linii.
Po tym niesmaku, jaki został mi po finale, najchętniej nie zostawiłbym na "Tulsa King" suchej nitki, ale nie byłoby to uczciwe z mojej strony. Prawda jest taka, że choć serial jest cholernie naiwny, a zakończenie sezonu jedno z bardziej nijakich, jakie dało się napisać, to jednak po drodze ogląda się to dobrze. Aktorzy zbudowali solidne postacie, momentami czuć napięcie, jest klimatycznie, czasami wręcz lekko nostalgicznie. Wszystko jednak traci na znaczeniu, kiedy zdajesz sobie sprawę, że cała ta dobra wiara, zbudowana na przestrzeni sezonu, ostatecznie zostaje zdeptana, bo Dwight Manfredi musi być chodzącą doskonałością, bogiem w ludzkiej skórze. Szkoda.
Atuty
- Dwight jest chodzącą doskonałością, ale charyzma Stallone'a sprawia, że nie wypada karykaturalnie;
- Klimat kowbojów i country rocka robi robotę;
- McDonough i Grillo tworzą ciekawych antagonistów;
- Wątek Tysona zapowiadał się świetnie...
Wady
- ...a zakończył byle jak;
- Cały temat Nowego Jorku nadaje się do wywalenia;
- Zbyt wygodna i naiwna fabuła;
- Nudny finał;
- Potraktowane po macoszemu postacie drugoplanowe.
Zapowiadał się sympatyczny sezon z przymrużeniem oka, ale ewidentnie zabrakło lepszego pomysłu, jak go sensownie spiąć. Efekt jest tak miałki, że aż nie mam ochoty wracać na trzeci sezon. Ogromny zawód.
Przeczytaj również
Komentarze (16)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych