Here. Poza czasem (2024) - recenzja, opinia o filmie [Monolith]. Jedno miejsce na przestrzeni lat
Robert Zemeckis powraca z kolejnym filmem, w którym opowiedzenie szczerze dobrej historii musi ustąpić pola technicznemu efekciarstwu. Tym razem propozycją jest film kręcony w całości na jednym ustawieniu kadru, zrobiony przez tę samą ekipę, co "Forrest Gump" i, naturalnie z cyfrowo odmłodzoną obsadą. A o czym? O życiu.
Zemeckis bez dwóch zdań był jednym z moich ulubionych, jeśli nie w ogóle ulubionym reżyserem przez pierwszych 12 lat mojego życia. Zaczynając od wciąż absolutnie świetnego "Kto wrobił Królika Rogera", przez "Że śmiercią jej do twarzy", trylogię "Powrotu do przyszłości" (jedynka wyszła przed przygodą detektywa Valianta i jego kreskówkowego kompana, wiem), wspomnianego już "Forresta Gumpa", na wciąż ciekawym, choć dziś już nie działającym na mnie aż tak "Cast Away" kończąc. Praktycznie od samego początku jego kariery widać było, że poza samym robieniem filmów fascynuje go również technologia, przesuwanie granic tego, co da się wiarygodnie nakręcić.
Samochód znikający tuż przed potrąceniem Doca i Marty'ego albo znikająca dłoń tego drugiego to jedno, ale już chwilę później stanął za sterami pierwszego na taką skalę mariażu filmu aktorskiego z animacją. Jasne, mieliśmy wcześniej Gene'a Kelly'ego tańczącego z myszką Jerry, a i "Mary Poppins" zawierała całą scenę rozgrywającą się w prawdziwym świecie, ale tu mieliśmy cały film i większość z niego działa się w naszym, prawdziwym świecie. Później niesamowite cuda z ludzkim ciałem działy się we wspomnianej wyżej czarnej komedii z Bruce'em Willisem, a brak nóg porucznika Dana wyglądał tak wiarygodnie, że do dziś część widzów nie wie, że aktor Gary Sinise obie swoje wciąż posiada. Mam jednak wrażenie, że kiedy pan reżyser wrócił do widzów w XXI wieku ze swoim "Ekspresem Polarnym", technologia interesowała go już bardziej niż sztuka opowiadania historii. Nie żeby nie zrobił od tamtej pory niczego ciekawego, ale zdecydowanie nie można było już uznawać jego nazwiska za gwarant jakości. Tak więc, kiedy poznałem opisane wyżej "haczyki", na które łapać ma nas jego najnowszy film, nie byłem pewien, co mam myśleć, czego się spodziewać. Więc... Jak wyszło?
Here. Poza czasem (2024) - recenzja, opinia o filmie [Monolith]. Niby o wszystkich, ale jednak głównie o Tomie Hanksie
Teoretycznie, film opowiada, jak sugeruje tytuł, historię miejsca i tego, co się w nim działo, a nie jakiegoś jednego, konkretnego bohatera, lecz w praktyce głównymi bohaterami bez dwóch zdań jest rodzina Youngów. To życie ich wielopokoleniowej rodziny w tym samym domu obserwujemy od momentu w którym powracający z wojny Al (Paul Bettany) i jego żona Rose (Kelly Reilly) kupują dom po poprzednich właścicielach, aż do momentu, w którym ich pierworodny syn, Richard (Tom Hanks), już jako bardzo stary człowiek, mierzy się z zamiarem sprzedania go.
Prócz nich, reżyser pokazuje nam jeszcze całą masę innych osób. Zaczynamy od garstki dinozaurów, które za moment zmiecione zostaną przez wielki meteoryt, później na tych samych terenach żyją Rdzenni Amerykanie (najwyraźniej mieszkający zwykle pod chmurką, bo teren pozostaje dziki i w pełni naturlany), rodzina zapalonego fana awionistyki, wynalazca La-Z-Boya wraz ze swoją żoną. Widzimy nawet rodzinę, która żyła tam po Youngach, a także czasy, kiedy zamiast budynku znajdowała się tam jedynie droga wiodąca do posiadłości Williama Franklina, syna Benjamina. Co łączy ze sobą wszystkich tych ludzi, wszystkie te rodziny? Cóż... Nic. Miejsce. Fakt, że wszyscy żyli kiedyś tutaj, śmiali się, kochali, płakali, istnieli. Ładny to morał, ale wydaje mi się, że z punktu widzenia prowadzenia fabuły, te inne historie nie zostały przygotowane przesadnie świetnie - brakuje im materii, jakiegoś celu, warstwy emocjonalnej, która pozwalałaby poczuć z nimi więź. Zamiast tego, często są po prostu kontrastem, kontrapunktem, za pomocą którego reżyser chce powiedzieć coś o Youngach.
Here. Poza czasem (2024) - recenzja, opinia o filmie [Monolith]. Sens ukryty w oczywistości codziennej egzystencji
Jeśli jeszcze nie jest to oczywiste, to napiszę wprost, że jest to produkcja nastawiona wybitnie na granie na emocjach widza. Głównym bohaterem filmu nazwać można dom, który na przestrzeni setek (milionów, jeśli liczyć od dinozaurów) lat widział, jak przychodzą i odchodzą całe pokolenia różnych rodzin. Sensem filmu jest ta końcowa lekcja, że choć wszyscy jesteśmy inni, wywodzimy się z różnych miejsc, cieszą nas inne rzeczy, to jednak wszyscy rodzimy się, dorastamy, przeżywamy wspólnie wzloty i upadki, chwile piękne i smutne, ciche i szalone, aż w końcu umieramy. Zaskoczyło mnie, jak bardzo uderzyła mnie ta historia, jak szczerze i wyraźnie zacząłem odczuwać własne przemijanie, swoją mikroskopijną egzystencję na tym świecie.
Żaden element fabuły nie zaskakuje nas tu niczym nowym, okazjonalnie wręcz potrafią one powodować przewracanie oczami, bo widz doskonale widzi metaforyczne sznurki, za które pociąga lalkarz i doskonale wie, dokąd dana scena zmierza. Do tego, być może ze względu na styl kręcenia, większość dialogów i nawet gry aktorskiej części obsady, jest niemożliwie wręcz teatralna. Może taki był plan Zemeckisa, trudno powiedzieć, ale nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że oglądam spektakl, co trochę kłóciło mi się w głowie z przekonaniem, że filmy kręci i gra się zwykle trochę inaczej. Z czasem chyba jednak idzie się przyzwyczaić, bo w drugiej połowie filmu zupełnie przestałem zwracać na to uwagę. Mimo tych mankamentów, kiedy fabuła nabrała już tempa, a historie inne niż Youngów zeszły na dalszy plan, byłem w pełni zaangażowany w historię Richarda. Jest w tym jego życiu coś uniwersalnego, co sprawia, że łatwo jest go zrozumieć, polubić go, wybaczyć mu pewne mankamenty. A może to po prostu magia Toma Hanksa?
Sam Hanks w filmie gra siebie na bardzo różnych etapach życia - od młodego dorosłego, przez wiek średni, obecny, a na mocno już podeszłym kończąc. Podobnie Robin Wright. Sparowanie ze sobą duetu, który zna i lubi się od dziesięcioleci to oczywiście strzał w dychę, jeśli chodzi o pokazanie odpowiednio przekonującej więzi łączącej na przestrzeni lat dwoje ludzi, ale oznacza też konieczność posiłkowania się technologią. Zemeckisowi udało się uniknąć wtopy Scorsese z "Irlandczyka" i jego bohaterowie nie tylko wyglądają, ale i zachowują się młodo (bardzo solidnie zrobiony efekt i gdybym nie wiedział, to pewnie bym się nie dopatrzył, że coś jest nie tak). Jest jednak jeszcze trzeci aspekt, o którym, zdaje się, nikt nie pomyślał. Głos. Co z tego, że widzę przekonująco wyglądającego, młodego Toma Hanksa, skoro słyszę jego dzisiejszy, dużo głębszy, tych niż 30-40 lat temu głos? Ostatecznie jednak, przynajmniej jeśli chodzi o uczucia, a to głównie o nich jest ten film, nie mam się do czego przyczepić.
"Here. Poza czasem" to zdecydowanie ciekawy eksperyment, choć pod wieloma względami trudny do polecenia. Fabularnie niezbyt odkrywczy, celowo chaotyczny, z często mocno specyficznym, jak na film kinowy aktorstwem, a jednak przy tym również intrygująco nawiązującą do komiksowego oryginału formą i bardzo uniwersalnym, trudnym do zignorowania przesłaniem. Ja wyszedłem z kina lekko rozbity, ale i poruszony - czyli swoje zadanie reżyser wykonał. Nie będzie to kolejny hit, do którego będzie się chciało wracać po latach, ale myślę, że raz warto sprawdzić.
Polska premiera kinowa już 27. grudnia.
Atuty
- Tom Hanks i Robin Wright jak zawsze czarujący;
- Intrygująca forma;
- Mocna ścieżka dźwiękowa, zabierająca widza w podróż przez dekady;
- Świetna, natychmiast rozpoznawalna scenografia w zależności od czasów, które obecnie oglądamy;
- Niby nie mówi niczego nowego, ale robi to w taki sposób, że trudno nie poczuć jego przesłania w sercu.
Wady
- Postacie inne niż Youngowie nie są w pełni zrealizowanymi bohaterami;
- Chaos pierwszej połowy sprawia, że seans zaczyna się ciągnąć;
- Przesadna teatralność części obsady;
- Niby solidne, ale i tak dziwnie rzucające się w oczy CGI.
"Here. Poza czasem" to kolejny eksperyment fabularno-technologiczny, któremu może i daleko do największych osiągnięć Zemeckisa, ale potrafi zaintrygować i poruszyć (i czasami przynudzić). Można dać mu szansę, jeśli lubi się bardziej kameralne kino.
Przeczytaj również
Komentarze (1)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych