Władca pierścieni: Wojna Rohirrimów (2024) - recenzja, opinia o filmie [WB]. Waleczna księżniczka Rohanu
Księżniczka Hera ma zostać wydana za Wulfa z Dunlandu, choć wcale tego nie chce. Dzień, który miał stać się powodem do radości i umocnić tron Rohanu, przemienił się ostatecznie w zarzewie konfliktu, który niemal zniszczył cały kraj.
Przyznam, że nie spodziewałem się po filmie pana Kenjiego Kamiyamy zbyt wiele. Anime w świecie "Władcy pierścieni" brzmiało mi jakoś... Nie na miejscu. Zachęcony pozytywną reakcją jednego kolegi z innej redakcji, postanowiłem dać mu jednak uczciwą szansę. Tak więc, na wieczorny seans do swojego kija wybrałem się z uśmiechem na ustach, pełen dobrych chęci. Epicka, pełna dętych instrumentów ścieżka dźwiękowa i narracja Eowiny (chyba) nastroiły mnie bardzo pozytywnie i całe szczęście, bo tak jak jest to względnie nieszkodliwa opowiastka i zdecydowanie można się na niej nieźle bawić, tak natłok dziwnych decyzji scenariuszowych, miejscami brak logiki i bardzo nierówna animacja, w połączeniu z raczej prosto malowanymi tłami, solidnie ostudziły ten mój początkowy entuzjazm.
Widziałem już nawet opinie ludzi, według których film napisany został przy użyciu AI, ale tak jak miejscami byłbym skłonny przyłączyć się do tej opinii, tak jednak ostatecznie proponuję znacznie prostsze rozwiązanie. Otóż film ten napisało łącznie pięć osób. Przy takiej ilości twórczych umysłów pracujących nad jedną opowieścią, potrzebna jest bardzo dobra koordynacja i spójna wizja, żeby po drodze się nie pogubić i nie napisać jakiejś głupoty albo dwóch. I odnoszę wrażenie, że tutaj tej komunikacji trochę zabrakło. No bo jaki sens mają teksty w stylu "oto historia księżniczki, której nie znajdziesz w żadnej kronice" (mniej więcej), kiedy niemal wszystko, co później dzieje się w filmie jest jej zasługą? To tak, jakby historia pominęła generałów Greene'a i Knoxa, bo to nie oni zostali prezydentami, a Washington. Kogo obchodzą jakieś tam ich "zasługi" czy coś?! A to tylko jeden przykład, pierwszy z brzegu.
Władca pierścieni: Wojna Rohirrimów (2024) - recenzja, opinia o filmie [WB]. Znana historia przepisana pod dzisiejszą widownię
Fabularnie film jest prosty, jak budowa cepa i składa się niemalże z samych zgranych klisz. Z jednej strony sprawia to, że ogląda się go bez wysiłku - w końcu najlepiej bawimy się przy melodiach, które już znamy - z drugiej fabuła sprawia przez to wrażenie jakby była tanim fanfikiem, bez polotu i poczucia skali.
Hera (Gaia Wise) ma być żoną i damą dworu, choć sama wolałaby walczyć i przeżywać przygody, a w razie czego bronić swojego króla i zginąć za niego. Jeśli brzmi to trochę, jak Eowina z "Władcy pierścieni" albo jakieś 3/4 dzisiejszych księżniczek Disneya, to pewnie dlatego, że to dokładnie ten sam szablon. Oczywiście jej ojciec, Helm Żelaznoręki (Brian Cox) nie chce nawet słyszeć o jakimkolwiek sprzeciwie. Nie dlatego, że jest zły. Raczej staroświecki i martwi się o swoją jedyną córkę. Lecz, kiedy w skutek tragicznego nieporozumienia, niedoszły narzeczony Hery, Wulf Dunlending (Luca Pasqualino) zostaje wygnany z królestwa cała ta bezpieczna przyszłość zaczyna chwiać się w posadach. Pełen nienawiści młodzieniec pragnie obalić Helma i objąć tron Rohanu. Miejsce ich ostatecznej potyczki będzie od tej pory znane jako Helmowy Jar...
I to już z grubsza cała historia, serio. Nie napiszę kto ostatecznie zwycięża i jakim kosztem, jasne, ale prócz tego mamy tu już tylko przygotowania do walki i samą walkę. Bohaterowie filmu to chodzące archetypy, pozbawione choćby odrobiny własnego ja. Bracia głównej bohaterki to waleczny i pewny siebie Haleth (Benjamin Wainwright) i delikatny, kochający muzykę i poezję Hama (Yazdan Qafouri). Opiekunka Hery, choć niepozorna, sama była kiedyś potężną wojowniczką, jej kuzyn, choć pochodzi z Dunlandu, wiernie służy królowi. Po stronie najeźdźców mamy zaś surowego, ale w gruncie rzeczy uczciwego generała i wspomnianego już Wulfa, ale oj, o nim musimy pogadać szerzej.
Władca pierścieni: Wojna Rohirrimów (2024) - recenzja, opinia o filmie [WB]. Film robiony na szybko
Z początku zapowiada się on nawet ciekawie. Łączy go z Herą wspólna przeszłość i akurat dla niego to aranżowane małżeństwo nie byłoby niczym złym. Do tego zostaje wygnany nie do końca ze swojej winy, co czyni z niego postać tragiczną, z którą - w teorii - łatwo będzie sympatyzować. Że czuje miętę to płomiennowłosej Hery też jest całkiem zrozumiałe. Szkoda więc, że chwilę później scenarzyści absolutnie zaprzepaszczają cały drzemiący w nim potencjał, robiąc z niego, jak to się dzisiaj mówi, "simpa". I niby chłopak mści się po prostu na Helmie, ale w rzeczywistości raz za razem powtarza, że musi "jej" pokazać, że "ona" nie może tak po prostu uciec czy tam przeciwstawić mu się. W samym finale jest jeszcze gorzej, a cały majestat i powaga jego postaci zostają zakopane głęboko, głęboko pod śniegiem. Metaforycznie. Nie rozumiem, jak można było zrobić mu aż taką krzywdę. Wychodzi na to, że cała wielka wojna Rohirrimów wydarzyła się, bo jeden facet nie potrafił poradzić sobie z odmową ze strony kobiety...
Sama animacja nie wygląda zasadniczo źle, choć moim zdaniem projekcie kinowym powinni byli zadbać o lepsze zagęszczenie klatek. Na trzy, to można sobie animować wychodzące tydzień w tydzień seriale, a nie wysokobudżetowy film. Podejrzewam, że przy scenach walk ruch jest trochę bardziej płynny, a i same pojedynki jeden na jeden potrafią wyglądać całkiem sympatycznie - choć miejscami również zbyt spektakularnie, jak na tę markę (z drugiej strony, u Jacksona Legolas sam ogarnął Olifanta, a w Helmowym Jarze zjeżdżał po schodach na tarczy, szyjąc w międzyczasie z łuku, więc może nie ma co jęczeć) - ale w ogólnym rozrachunku jakość animacji określiłbym jako dostatecznie satysfakcjonującą, a nie wybitną. Do paru sztucznie wyglądających ruchów tu i tam idzie się całkiem szybko przyzwyczaić, a modele postaci wyglądają zwykle bardzo dobrze, ale dziwnie pozbawione detali tła przeszkadzały mi od początku do końca filmu. Dobrej klasy filmy animowane przyzwyczaiły mnie do wizualnego przepychu, podczas gdy tutejsze tła sprawiają wrażenie pociągniętych na szybko pędzlem, bo przecież kogo obchodzą detale tła, kiedy cała wojna dzieje się na pierwszym planie! I rzeczywiście często akcja jest na tyle wartka, że nie zwraca się na nie uwagi, ale równie często albo nawet i częściej krajobraz jest jakby rozmazany, tani.
Spoiwem trzymającym tę nie do końca ambitną fabułę i nierówną animację w ryzach zdecydowanie jest warstwą audio filmu. O pięknej, przywodzącej na myśl filmy Jacksona ścieżce dźwiękowej już pisałem, ale jeszcze większą robotę zrobili tu aktorzy. W szczególności Brian Cox jako król Helm robi wrażenie, mieszając lata doświadczenia z żelaznym tonem i odrobiną ciepła w stosunku do rodziny. Ostatecznie, nie mogę powiedzieć żeby "Wojna Rohirrimów" była złym filmem. Jeśli już to odrobinę nijakim i pełnym trudnych do zrozumienia decyzji scenariuszowych. Mimo to, w trakcie bawiłem się raczej nieźle, a pod koniec zdarzyło się nawet uronić łzę albo dwie. Co prawda, zaraz po tym przewracałem oczami ze względu na obowiązkowe (i kompletnie zbędne) nawiązanie do trylogii, ale jednak. Jeśli więc jesteś raczej niedzielnym fanem Tolkiena i kina jako takiego, to jest szansa, że film Kamiyamy ci podejdzie. Jeśli natomiast liczyłeś na godne oryginału rozszerzenie klasyki, to zawiedziesz się pewnie bardziej ode mnie.
Atuty
- Dobra obsada;
- Klimatyczna ścieżka dźwiękowa;
- Kilka naprawdę epickich momentów;
- Walki jeden na jednego potrafią zrobić wrażenie;
- Postacie i wnętrza wyglądają zwykle bardzo solidnie;
- Wulf zapowiadał się ciekawie...
Wady
- ...zanim scenarzyści zrównali go z ziemią;
- Dziwne dialogi i miejscami niezrozumiałe decyzję scenariuszowe;
- Animacja wygląda miejscami bardzo biednie, sztywno wręcz;
- Tła często nie powalają ilością detali;
- Do przesady prosta, ostatecznie nijaka fabuła, skoncentrowana na podobnej jakości głównej bohaterce.
"Władca pierścieni: Wojna Rohirrimów" to bardzo nierówny film. Świetni aktorzy i kilka poruszających momentów pokazują, jak powinien był wyglądać cały produkt, lecz prosta, za to pełna dziwactw fabuła i nierzadko mocno średnia jakość animacji ciągną go w dół. Bardziej pisany na kolanie fanfik, niż pełnoprawnym dodatek do dzieła życia pana Tolkiena.
Przeczytaj również
Komentarze (43)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych