Dear Santa (2024) - recenzja, opinia o filmie [SkyShowtime]. To będą gorące święta
Życie Liama jest pasmem niepowodzeń i stresu. W nowej szkole dokuczają mu zarówno uczniowie, jak i nauczyciele, w domu rodzice cały czas się kłócą, a tragedia zeszłorocznych świąt kładzie się cieniem na obecnych. Do tego chłopak ma dysleksję, skutkiem czego, pisząc list do Mikołaja, w polu do wpisał "Satan", zamiast "Santa". Ciekawe, że to te same litery, nie?
Pomysł na fabułę jest absolutnie genialny, a obsadzenie w roli tytułowego "Mikołaja" Jacka Blacka natchnione. Nie wiem, czy samą charyzmą uda mu się sprzedać młodszej widowni rolę Steve'a w przyszłorocznym "Minecraft", ale do roli rubasznego demona z piekła rodem nadaje się idealnie. Złośliwość wychodzi Blackowi idealnie (nawet bez rzucania na lewo i prawo mięsem - to w końcu film familijny), a i kiedy jego kamienne serce zaczyna w końcu mięknąć, efekt jest dokładnie taki, jaki być powinien. To po prostu rola idealnie dopasowana do wrażliwości artystycznej tego konkretnego aktora. Cymes. No dobra, to tyle, jeśli chodzi o zalety.
No dobra, trochę przesadzam. Ostateczny wydźwięk filmu jest naprawdę uroczy, pokazując co jest naprawdę ważne i, że nie wszystko da się załatwić magicznymi życzeniami... Przynajmniej dopóki chwilę później wszystko nie zostanie naprawione za pomocą magii. Ale to taka nagroda za bezinteresowność, rozumiesz! Tak czy owak, zakończenie jest naprawdę urocze, zgodne z duchem świąt Bożego Narodzenia i potrafi wycisnąć łezkę albo i dwie. Szkoda, że cała reszta filmu nie może być tak skuteczna w tym, co robi...
Dear Santa (2024) - recenzja, opinia o filmie [SkyShowtime]. Dwa główne problemy
Powiedziałbym, że "Dear Satan" cierpi z dwóch głównych powodów. Po pierwsze, humor zaproponowany przez scenarzystów, Ricky'ego Blitta, Petera Farrelly'ego i Dana Ewena jest piekielnie (przepraszam za głupi żarcik) niskich lotów. Nie żeby od czasu do czasu nie dało się uśmiechnąć, zwłaszcza kiedy Jack Black odwala coś demonicznego albo pije wodę z chomikowego poidełka, bo akurat pasuje rozmiarem, ale jednak znakomita większość gagów to tanie żarty o kupie i pierdzeniu, wzbogacone o obowiązkowy występ jakiegoś celebryty - w tym wypadku Post Mallone'a. Cały jego wątek sprowadza się do bardzo prostej koncepcji, którą reżyser rozciągnąć na dobrych dziesięć minut filmu. I tak jak z początku cała akcja była mało śmieszna, tak pod koniec już po prostu męczy. Nawet mój dziesięciolatek siedział tylko i czekał co dalej.
Druga sprawa, to tempo filmu, a właściwie jego brak. Już nawet abstrahując od tego, że większość fabuły to po prostu wygłupy, bez jakiegoś sprecyzowanego celu, "Dear Satan" po prostu nie wie, kiedy ma się skończyć. Można przyjąć, że głównym celem Liama jest zdobycie dziewczyny. Ok. Dzieje się to gdzieś w połowie tego blisko dwugodzinnego filmu. Więc może aż rozwiąże się cała ta sprawa z Szatanem i sprzedawaniem mu swojej duszy w zamian za trzy życzenia? Jakoś 20-25 minut przed końcem. A ty siedzisz i zastanawiasz się, co tu się jeszcze dzieje i po co. Tak jak wspominałem, samo zakończenie jest bardzo urocze, ale droga do niego to jakaś katorga.
Dear Santa (2024) - recenzja, opinia o filmie [SkyShowtime]. Można było lepiej dobrać aktorów
Młodzi aktorzy wcielający się w Liama, Gibby'ego i Emmę (odpowiednio: Robert Timothy Smith, Jaden Carson Baker i Kai Cech) są zazwyczaj... Znośni. Smith czasami się zapowietrza i robi dziwne pauzy w swoich kwestiach albo coś specyficznie zaintonuje, ale jak na takiego młodego aktora, dźwiganie głównej roli wychodzi mu zaskakująco nieźle. Przynajmniej w kwestii wiarygodności. Bo jest jeszcze warstwa humorystyczna i tutaj cała trójka wypada bardzo nierówno. Od czasu do czasu uda im się trafić w rytm, dobrze podrzucić puentę, ale częściej gubią się, jakby nie do końca sami rozumieli, co w danej kwestii ma być śmieszne. Coś jak dzieciaki odgrywające z rodzicami i znajomymi scenki na YouTube - niby mówią co trzeba, ale grą aktorską ciężko to nazwać.
Bracia Farrelly byli kiedyś komediową arystokracją - czego by się nie dotknęli, zamieniali w złoto. Od debiutanckiego "Głupi i głupszy" z 1994 roku, przez "Sposób na blondynkę", "Ja, Irena i Ja", a na "Skazani na siebie" kończąc, przez całą dekadę byli praktycznie nieomylni. Później jednak ich moc jakby się wyczerpała. Osobiście wciąż nawet lubię "Dziewczynę moich koszmarów" i "Bez smyczy", choć są to już zdecydowanie filmy o klasę gorsze. I tak nie mają jednak startu do kaszalotów pokroju "Głupi, głupszy i najgłupszy". Tak więc, zabierając się za "Dear Santa", nie byłem pewien, na co mam się szykować. Czy będzie to powrót do dawnej formy, czy po prostu kolejna, taka sama, niezbyt śmieszna komedyjka. Zwiastun wyglądał całkiem fajnie, ale nie. Ostatecznie nie jestem w stanie wystawić temu filmowi pozytywnej noty. Zbyt wiele rzeczy tu nie zagrało, zbyt mało żartów trafia do celu, aktorsko małolaty są zbyt amatorskie. W towarzystwie da się go jakoś tam obejrzeć, ale jest tyle lepszych filmów świątecznych na rynku, że na ten raczej szkoda twojego czasu. Już wystarczy, że ja poświęciłem swój.
Wesołych świąt!
Atuty
- Jack Black jako demon z piekła rodem;
- Pojedyncze niezłe gagi;
- Urocze zakończenie.
Wady
- Młodzi aktorzy średnio radzą sobie z materiałem komediowym;
- Bardzo nierówne tempo - film dosłownie nie wie, kiedy się skończyć;
- Niski poziom humoru;
- Fabułę brakuje energii, kierunku, czegokolwiek, co by ją napędzało.
"Dear Santa" mógłby być solidną komedią świąteczną, gdyby twórcy poszli w bardziej ostre klimaty albo gdyby poprawić jakość młodzieżowych żartów, aktorstwo, rytm scenariusza i w ogóle wszystko poza samym Jackiem Blackiem. Jest tu gdzieś pogrzebany dobry film, ale to na pewno nie ten, który ostatecznie dostaliśmy.
Przeczytaj również
Komentarze (7)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych