Reklama
Zakochany bałwan (2024) – recenzja filmu [Netflix]. Jack Frost w nowej wersji? Oj nie!

Zakochany bałwan (2024) – recenzja i opinia o filmie [Netflix]. Jack Frost w nowej wersji? Oj nie!

Iza Łęcka | 27.12.2024, 13:00

Co się dzieje, kiedy magia świąt działa aż za bardzo i zamiast figury ulepionej ze śniegu na miejskim konkursie, powstaje prawdziwy mężczyzna? Zapraszam do recenzji „Zakochanego bałwana”.

Świąteczne filmy i seriale odznaczają się specyficznym klimatem, jednak mają oddane grono fanów. Co tu dużo mówić, takie klasyki jak „W krzywym zwierciadle: Witaj, Święty Mikołaju”, „Kevin sam w domu” czy „To właśnie miłość”, choć lata upływają, ciągle cieszą się niemałą sympatią, a wielu odbiorców z sentymentem (i co roku!) powraca do tych historii.

Dalsza część tekstu pod wideo

Netflix już od dawna wychodzi naprzeciw oczekiwaniom swoich klientów i od końcówki listopada raz za razem oferuje opowieści wprowadzające w klimat Bożego Narodzenia. Czasami są to tak solidne produkcje jak „Klaus” czy „Tamte święta”, ale nie ukrywajmy, że znacznie częściej mamy do czynienia z mniej udanym przedsięwzięciami – przynajmniej jeżeli mamy na myśli jakość i dopracowanie. Sukcesy komedii z Lindsay Lohan („Niezapomniane święta”, „Nasz mały sekret”), które podbiły rankingi popularności platformy, pokazują jednak, że nieco naiwne i proste historyjki, w jakich nie brakuje choinek i prezentów, są tym, czego widzowie aż za często szukają na serwisach streamingowych. Z tego założenia czerpie także najnowszy obraz reżysera Jerry'ego Ciccorittiego („Moje życie z Walterami”, „Święta w Angel Falls”).

Zakochany bałwan (2024) – recenzja filmu [Netflix]. Magia świąt

undefined

Rzecz się dzieje w miasteczku Hope Springs. Kathy dwa lata temu doświadczyła ogromnej straty – po śmierci ukochanego męża nie potrafi się pozbierać. Choć wspólnie prowadzony przez nich biznes nadal ma się bardzo dobrze, a kobieta cieszy się sympatią wśród lokalnej społeczności, dawno zapomniała o szczęściu i spokoju. Zresztą, kilka spraw nadal pozostaje nierozwiązanych – dom popada w coraz większą ruinę i aż prosi się o remonty, czego najlepszym przykładem jest nadal nienaprawione ogrzewanie, a problemy tylko się piętrzą...

Rodzicom Kathy nie przeszkadza jednak to, że ich córka od kilku tygodni mieszka w nieogrzewanym przybytku czy najpewniej mierzy się z depresją w wyniku żałoby. Sen z powiek spędza im fakt, że nikt ją w łóżku nie ogrzewa. Żeby córka poczuła magię świąt, matka wręcza jej bordowy szalik, którym młoda wdowa ma obdarować swojego wybranka – no przecież na pewno szybko takiego znajdzie. I w gruncie rzeczy los naprawdę błyskawicznie oferuje jej tę opcję. W centrum miasteczka odbywa się konkurs na śniegową rzeźbę, a Kathy zwraca uwagę na jedną z nich. Ktoś ulepił odzianego jedynie w kawałek szmatki na biodrach Adonisa, który po otrzymaniu upominku niemal od razu ożywa – i od początku walczy o względy oraz uwagę bohaterki.

Na pierwszy rzut oka wydaje się, że recenzowany „Zakochany bałwan” bardzo mocno czerpie z dobrze znanego filmu „Jack Frost” z 1998 roku, w którym główną rolę zagrał Michael Keaton. Zamiana bałwana w człowieka to jednak tylko jedno z dwóch drobnych nawiązań do tej produkcji –odmieniony mężczyzna bowiem również otrzymuje imię Jack. Scenariusz grudniowej komedii Netflixa jest aż za prosty, oczywisty, a momentami naprawdę głupi – ona z problemami, utraciła radość życia, a przede wszystkim nie potrafi się pozbierać. Jeden gest i „magia świąt” jednak sprawiają, że w jej życiu pojawia się światełko nadziei. Co prawda, to „światełko” ma sześciopak i jest do bólu naiwnym chłopaczkiem, lecz Kathy powoli otwiera swoje serce. A z nią spore grono mieszkańców Hope Springs.

Zakochany bałwan (2024) – recenzja filmu [Netflix]. Nie spodziewajcie się zbyt logicznej historii

Jak mawiał klasyk, „Koń, jaki jest, każdy widzi” – i autorzy „Zakochanego bałwana” nawet nie udają, że chodziło im o nakręcenie ambitnej produkcji świątecznej. Prosty scenariusz oferuje niskich lotów żarty (jak staruszki zachwycające się ciałem młodego kolesia czy durnego stróża prawa, który nie ustaje w złapaniu przestępcy), wiele naciąganych wątków oraz całkowity brak spójności i sensowności. Choć Jack dopiero stał się człowiekiem i nie bardzo ogarnia wszelkie życiowe niuanse, nie przeszkadza mu to w naprawianiu usterek, zakupach przez internet czy pomocy w organizacji lokalnego balu. Ta postać zdaje się być połączeniem mało ogarniętego chłopaczka i wrażliwego mężczyzny, którego Kathy początkowo traktuje niczym młodszego brata, by po chwili przejść do znacznie poważniejszej relacji.

Od początku do końca w recenzowanej produkcji czuć, że mamy do czynienia z projektem klasy B. Sposób pracy kamery oraz gra aktorska dobitnie to pokazują. Choć między filmową Kathy (Lacey Chabert) a Jackiem (Dustinem Milliganem) obserwuje się całkiem dobrą energię, a Milligan naprawdę stara się pokazać nieco pogmatwaną naturę swojej postaci, tak już kreacje pozostałych członków obsady pozostawiają wiele do życzenia. Często pozostali mieszkańcy miasteczka pozostają po prostu bezkształtnymi obserwatorami akcji, a okoliczny szeryf, jego zastępca czy lekarka dodają zażenowania tej historii.

Jeżeli jednak podejdziemy do recenzowanego „Zakochanego bałwana” z większym luzem, to okaże się, że nie jest aż tak źle (no ale umówmy się, że solidnie też nie jest). Podczas seansu pozytywnie nastrajają nawiązania do wielu produkcji – jak chociażby wcześniej wspomnianego „Jacka Frosta”, „Wrednych dziewczyn” czy „Brooklyn 9-9” – ale to by było na tyle... W wielu kręgach mówi się, że Netflix zaoferował najgorszy świąteczny film tego roku, ale nie byłabym aż tak krytyczna. To średniak jakich wiele, w którym najważniejszą decyzją będzie to, czy w ogóle zdecydujecie się poświęcić ponad 1,5 godziny, by go zobaczyć. Jeżeli lubicie tego typu niskich lotów opowiastki, na których niekoniecznie trzeba się skupiać, to jak najbardziej jest to film dla Was. W innym przypadku zdecydowanie polecam włączyć inną nowość platformy czy konkurencji – w końcu jest tego naprawdę dużo.

Atuty

  • Podstawowe założenia fabularne są naprawdę przyjemne,...
  • Zimowa atmosfera produkcji,
  • Grający "bałwana" Dustin Milligan bardzo się stara,
  • Niektóre żarty.

Wady

  • ... ale niezbyt sensowne,
  • Scenariusz jednak pozostawia wiele do życzenia,
  • Oprócz głównych aktorów, reszta obsady niezbyt dobrze wywiązuje się z zadania,
  • Większość elementów humorystycznych wywołuje jednak spore zażenowanie.

„Zakochany bałwan” jest tak zły, że aż dobry ;) Twórcy w żaden sposób nie bawią się z widzami, próbując ich omamić obietnicami o poważnej, skomplikowanej świątecznej historii z głębokim morałem. To prosta, nieco głupawa opowiastka z miłosnym zakończeniem – jeżeli cierpicie na nadmiar wolnego czasu, Netflix ma na nie lekarstwo. Choć nie będzie ono zbyt przyjemne.

4,5
Iza Łęcka Strona autora
Od 2019 roku działa w redakcji, wspomagając dział newsów oraz sekcję recenzji filmowych. Za dnia fanka klimatycznych thrillerów i planszówek zabierających wiele godzin, w nocy zaś entuzjastka gier z mocną, wciągającą fabułą i japońskich horrorów.
cropper