Reklama
Bleach: Thousand-Year Blood War (2022) – recenzja 3. części serialu [Disney]. Koniec Króla Dusz?

Bleach: Thousand-Year Blood War (2022) – recenzja, opinia o 3. części serialu [Disney]. Koniec Króla Dusz?

Piotrek Kamiński | 01.01, 21:12

Oddział zero musiał pokłonić się potędze Yhwacha i jego Sternritterów, lecz walka nie dobiegła jeszcze końca. Ludzie, Shinigami i Arrancary łączą siły, aby nie dopuścić do zniszczenia świata, jaki znają. Czy ich upór wystarczy, aby pokonać Quincych i ich króla?

Przyznam, że dotychczasowe tempo wydarzeń było tak zawrotne, że wpisałem sobie recenzję dzisiejszego serialu myśląc, że to będzie już jego koniec. Lecz nie! Przed nami jeszcze kilka ciekawych walk, nowe bankaie i, najpewniej, przepisane na nowo przez autora zakończenie, które w oryginalnym komiksie sprzed już blisko dziewięciu lat pozostawiało wiele do życzenia. Tak więc na odpowiedź na postawione we wstępie pytanie przyjdzie nam jeszcze chwilę poczekać. Ale i bez tego, trzeci sezon „Bleach: TYBW” był absolutną jazdą bez trzymanki, rozbudowującą komiks na kilka ciekawych sposobów i udowadniający, że materiał źródłowy bez dwóch zdań zasługiwał na adaptację.

Dalsza część tekstu pod wideo

Przyznam, że trochę zazdroszczę osobom, które nie czytały mangi i tydzień w tydzień dawały się zaskoczyć kolejnym pomysłom pana Tite Kubo w najlepszy możliwy sposób. Bo trzeba przyznać, że tak jak nieziemską stylówę i talent do kadrowania zachował on do samiutkiego końca, tak praktycznie zrezygnowanie z teł i gnanie z materiałem dawało się we znaki. Serial pozwolił rozwinąć pewne wątki, lepiej „zakorzenić” akcję w danych miejscach, lepiej wytłumaczyć pewne wątki, a niektóre postacie dosłownie naprawić, gdyż były kompletnie nijakie. Przyjrzyjmy się, co trzeci sezon „Bleach: TYBW” zrobił dobrze, a co nie do końca zagrało. Będą spoilery z całego sezonu.

Bleach: Thousand-Year Blood War (2022) – recenzja 3. części serialu [Disney]. Zmiany na lepsze

Ichigo

Bardzo podobało mi się, w jaki sposób serial rozbudowuje wątek Oddziału zero, który w oryginale po prostu... padł i tyle ich było. Najpotężniejsi kapitanowie, silniejsi niż cała reszta razem wzięta i nie pokazali absolutnie nic – może poza niedorzecznie ostrym mieczem Nimaiyi. Zdecydowanie się na wytłumaczenie dlaczego „mogłoby się wydawać”, że to tylko banda słabeuszy było strzałem w dychę, tak samo jak zaprezentowanie jednego nowego bankaia. Oczywiście koniec końców i tak finał musiał być taki sam, ale przynajmniej zadziało się COKOLWIEK interesującego, a i pozwoliło dołożyć cegiełkę do naprawienia kolejnego grzechu oryginalnego komiksu.

Ishida wreszcie robi cokolwiek poza staniem i mrużeniem oczu! Zobaczenie jego dopakowanej, anielskiej formy to piękne „przepraszam” ze strony autora mangi, choć akurat z tym mam pewien problem. Jak dowiadujemy się na koniec sezonu, a co było z grubsza oczywiste od samego początku, zdrada Uryu nie była tak prosta i jednoznaczna, jak mogłaby się wydawać komuś, kto nigdy w życiu nie oglądał/czytał żadnego dzieła fikcji. Rzecz w tym, że teraz, kiedy jako postać ma na koncie kilka walk, w tym takich ze skutkiem śmiertelnym, nie jestem przekonany, czy wciąż zasługuje on na przebaczenie. Nie mam bladego pojęcia, jak Kubo i scenarzyści serialu mają zamiar wybrnąć z tego problemu, ale na pewno nie będzie to łatwe do zrobienia w wiarygodny sposób. A może w ogóle mu nie wybaczą? Może umrze w finałowej walce i będzie po problemie? To byłoby dopiero coś! A propos umierania...

Bleach: Thousand-Year Blood War (2022) – recenzja 3. części serialu [Disney]. Walczą na miecze, więc i krew leje się wiadrami

Pernida

Tak samo ten sezon, jak i generalnie „Bleach” jako całość, cierpią na ten sam problem – nie lubią uśmiercać postaci. Nie dziwię się, to w końcu całkiem dobre postacie, ale waga wydarzeń byłaby znacznie większa, gdyby od czasu do czasu ktoś dobry rzeczywiście przegrał i zginął. Tak po prostu, bez wskrzeszania kilka odcinków później pod jakimś bzdurnym pretekstem. Jasne, kilka pozytywnych postaci traci życie w trakcie tej wojny, ale można by policzyć ich na palcach obu dłoni. Walki w tym sezonie są absolutnie genialne – w szczególności Pernida kontra Mayuri i Nemu doskonale pokazują, dlaczego przesunięcie emisji serialu w Japonii na późniejszą godzinę i zmiana kategorii wiekowej były absolutnie niezbędnymi ruchami. Jest obrzydliwie, wkraczając wręcz na teren horroru, a pięknie zrobiona animacja i wysoce wystylizowana kolorystyka tylko podkreślają makabryczność wydarzeń na ekranie. Jakimś cudem nawet walka z Lille Barro nie była tak odpychająca, jak w komiksie. Choć nadal ta jego ptasia forma i zmiana zachowania o 180 stopni wypadają trochę dziwacznie. Nie do końca za to podeszła mi zupełnie nowa walka Ishidy z Renjim. Po co było parować akurat tych dwóch, kiedy wiadomo, że żaden nie może zginąć i obaj za chwilę muszą znowu być w pełni sił na dalsze starcia? Wyszła z tego taka trochę zapchajdziura, pozbawiona wagi i znaczenia.

Pewnym problemem serialu jest również przesadne nawarstwienie walk i postaci. Ja rozumiem, że to wojna, więc przede wszystkim postacie będą walczyć, ale przechodzenie właściwie płynnie z jednej walki do drugiej, a jakakolwiek progresja postaci czy fabuły niech zostanie załatwiona poprzez kolejne retrospekcje, zaczyna w pewnym momencie lekko męczyć. No i duża ilość postaci oznacza, że część z nich pojawia się na sekundę, po czym znika na pół sezonu (albo nawet i cały sezon), jak taki choćby Aizen. Miło, że się pojawia i miło, że wciąż jest komicznie potężny, ale może tak jeszcze coś by zrobił? Albo Ginjo i Tsukishima. Pamięta jeszcze ktoś, że w ogóle pojawili się w tym serialu? Ciągłe walki, z których każda musi potrwać kilka odcinków, oznaczają fabularny chaos. Cel jest jasny – Yhwach – ale droga do niego to istna kakofonia. Zastanawiam się, na ile dobrze orientowałbym się w temacie, gdybym nie znał komiksu z grubsza na pamięć. Oceny poszczególnych odcinków na IMDb sugerują jednak, że widzom raczej to rozwarstwienie nie przeszkadza. 

Ciężko pisze się tekst pierwszego stycznia, nawet o czymś tak dobrym, jak najnowszy sezon „Bleach: TYBW”. Tych czternaście odcinków to ciągła jazda bez trzymanki, okraszona pięknymi wizualiami i świetnym voice actingiem (chociaż angielskiego Urahary, w mojej opinii, nie da się słuchać). Fabuła nie ruszyła za bardzo do przodu, ale kolejne walki robią fenomenalne wrażenie i ogląda się je z wywieszonym jęzorem. Nie mogę się już doczekać zwieńczenia tej historii i bardzo liczę na to, że Kubo zdecyduje się kontynuować historię – czy to w formie komiksu czy wyłącznie serialu. Bardzo duża polecajka na dobry początek tego roku. Idę wbić klina, bo jest tragedia.

P.S. Wiem, że to nie jest serial Disneya. W tytule produkcji telewizyjnych wpisujemy, gdzie daną rzecz można obejrzeć, a nie kto ją zrobił. Proszę nie wieszać na mnie psów.

Atuty

  • Świetna animacja;
  • W większości korzystnie rozbudowuje wątki, które się o to prosiły;
  • Nie boi się podkręcić brutalności;
  • Historie poszczególnych postaci są ciekawe i miejscami nawet poruszające;
  • Stylowa kolorystyka.

Wady

  • To niemal w całości po prostu kolejne walki i retrospekcje;
  • Część nowych wątków może stanowić potencjalny problem w przyszłości.

Trzeci sezon „Bleach: Thousand-Year Blood War” nie gna za bardzo naprzód z historią, ale za to zawarte w nim walki to absolutne mistrzostwo świata widowiskowości i animacji. Fani battle shonenów będą zachwyceni, a entuzjaści pracy Tite Kubo znajdą dla siebie kilka nowych wątków i lepiej poprowadzoną historię. Nic, tylko oglądać.

8,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper