Kleks i wynalazek Filipa Golarza (2024) – recenzja, opinia o filmie [Next Film]. Kiedy myślałeś, że to już dno
Oglądając lekko ponad rok temu pierwszą „Akademię Pana Kleksa”, nie mogłem wyjść z podziwu, jak nieskładny, chaotyczny, przecukrzony jest to film. To właściwie nawet nie był film, a niesympatycznie długi teledysk – i to niespecjalnie dobry. Zapowiadająca część drugą scena po napisach napawała mnie jednak optymizmem. Pan reżyser z całą pewnością zmierzy się z krytyką, dzięki czemu uda mu się stworzyć znacznie lepszą kontynuację, prawda? Prawda?!
No więc nie. Drugi „Kleks” powiela wszystkie grzechy oryginału, dodając przy okazji garść swoich. To okropny, pozbawiony sensu, zbudowany z momentów film, którego fabułę śledzi się trudniej, niż w tych bardziej eksperymentalnych filmach Nolana, choć z zupełnie innego powodu. Motywacje postaci, podobnie jak poszczególne bity fabuły, biorą się znikąd, w rezultacie tworząc obraz kompletnie nijaki, pozbawiony emocji, napięcia i właściwie wszystkiego. To jeden z najgorszych filmów, jakie widziałem. A przez trochę szrotu już się przebiłem.
„Wynalazek Filipa Golarza” jest bezpośrednią kontynuacją pierwszej części. Ada (Antonina Litwiniak) odkrywa, że jej przyjaciel, Albert (Konrad Repiński), jest robotem. Uderza z tą informacją do Kleksa (Tomasz Kot) i Mateusza (Sebastian Stankiewicz). Ambroży postanawia wyruszyć do prawdziwego świata, aby odnaleźć twórcę robota, podczas gdy Ada bierze na siebie zadanie zrobienia z niego prawdziwego chłopca. Mateusz natomiast ma zająć się akademią. I już na tym etapie zaczynają wyłaniać się pierwsze problemy. Po pierwsze, sama misja jest bardzo kiepsko umotywowana, będąc bardziej pretekstem, niż naturalnym rozwojem wydarzeń. Po drugie, cała zagadka – którą twórcy próbują dodatkowo gmatwać – nie jest tak naprawdę zagadką, bo przecież jej rozwiązanie zdradza już tytuł filmu, do cholery!
Trzecim, lekko już dociągniętym do tamtych dwóch, nie tak oczywistym od samego początku problemem, jest sama konstrukcja scenariusza. Myślisz sobie – o, Mateusz będzie udzielał lekcji, to może być ciekawe! W praktyce jednak jego nauczanie ogranicza się do jednej sceny, w której gada on od rzeczy o sobie samym, a reszta ma go w nosie. Koniec wątku. Ada stara się opowiedzieć Albertowi o emocjach, wchodzą nawet (dosłownie) do jego głowy, po czym cała ta eskapada nie przynosi żadnego rezultatu, aż do wyciągniętego z kapelusza finału, w którym nagle robotyczny Albercik się wkurza. Powiedzieć, że ten film nie ma sensu, to jak stwierdzić, że Einstein był całkiem łebski – niedopowiedzenie dekady. Scenariusz nie ma żadnego sensu, rzeczy dzieją się po prostu bo muszą, spontanicznie i często bez żadnego powodu, a absolutną wisienką na torcie jest moment, w którym film niemal dosłownie włącza pauzę i zamienia się w teledysk – razem z układem tanecznym, muzyką wysuniętą na pierwszy plan i całym tym jazzem. Pewnego rodzaju pokrętną zaletą całej tej sytuacji jest fakt, że film ma dzięki niej całkiem żwawe tempo. Kolejne rzeczy dzieją się jedna po drugiej, szturchając widza raz za razem, nie pozwalając mu się nudzić.
Kleks i wynalazek Filipa Golarza (2024) – recenzja filmu [Next Film]. Ktoś to napisał, oddał i wziął za to pieniądze...
Być może dałoby się nawet jakoś uratować ten scenariusz, gdyby chociaż zadbano o naprawdę pierwszorzędną reżyserię. Kawulskiemu do pierwszego rzędu jednak całkiem sporo brakuje, co przekłada się na grę jego aktorów, montaż, rytm opowieści. Nie ma tu zasadniczo dobrych – w sensie dobrze stworzonych – postaci. Ada nagle rzuca, że kocha Alberta (nie potrafię zrozumieć za co, chyba za te blond włosy), ten stoi jak słup i wytrzeszcza oczy przez 3/4 filmu. Filip (Andrzej Chabior) to karykatura postaci, wysławiająca się w szalenie charakterystyczny, nienaturalny sposób – taka zła wersja doktora Pai-Chi-Wo (Piotr Fronczewski) z pierwszego filmu – w dodatku bardzo nijako umotywowana. Mateusz nie ma nic sensownego do roboty, gdzieś tam, z jakiegoś niezrozumiałego powodu, w akademii pojawia się również mama Ady (Agnieszka Grochowska), bo czemu nie! Najgorszy z nich jest jednak profesor Kleks. Tak jak w pierwszym filmie można było go jeszcze odczytywać jako ekscentrycznego geniusza i tylko od czasu do czasu – zwłaszcza pod koniec – na wierzch wychodziła jego głupota, naiwność i zbędność, tak w części drugiej twórcy filmu nie pozostawiają nam już wątpliwości – Ambroży Kleks jest dużym, niezbyt rozgarniętym dzieckiem, które nie potrafi wykonać najprostszej czynności. Ciężko się na to patrzy, zwłaszcza jeśli pamięta się oryginalną postać z kart powieści Jana Brzechwy. To ma być Kleks? To jakaś popierdółka, a nie Kleks!
Pierwszy film miał jeszcze tę przewagę nad kontynuacją, że brał widzów z zaskoczenia. Kolorowa, skąpana w ciepłych, czerwonych barwach akademia potrafiła zauroczyć, nawet jeśli była jedynie fasadą, mającą ukryć artystyczną nijakość końcowego produktu. „Wynalazek Filipa Golarza” wygląda tak samo, ale nie robi już na widzu takiego wrażenia, bo przecież znamy te miejsca z poprzedniego filmu! Do tego, w paru momentach, kontynuacja straszy naprawdę miernie wykonanym CGI. Ludzie mówią, że pojawiający się na chwilkę w jednej scenie smok mógłby konkurować z tym z polskiego „Wiedźmina”. Moim zdaniem nie jest aż tak źle. Sam model wygląda po prostu poprawnie, ale jego wpasowanie w scenę, cóż... nie istnieje. Nikt nie zastanowił się jakie światło powinno na niego padać, gdzie i dlaczego są cienie. To po prostu surowa animacja, wklejona chamsko w scenę. Ludzie i tak nie zauważą. Z tym, że tym razem jednak zauważyli.
Kleks i wynalazek Filipa Golarza (2024) – recenzja filmu [Next Film]. Sztywniutkie mordeczki
Aktorzy, jak już wspominałem, nie pokazują tu swojego talentu. Ada i Albert są sztywni jak metalowe pręty, bardziej podając tekst, niż go odgrywając. W przypadku tego drugiego miało to nawet sens, kiedy był po prostu robotem. Ale kiedy nagle odkrył w sobie emocje, a jego aktor wciąż był tak samo bezbarwny, jak wcześniej, zrobiła się z tego niezła, niezamierzona komedia. Chabior chociaż dobrze bawi się swoją rolą, gapiąc się spode łba na Ambrożego, akcentując kolejne zdania prawie jakby go kokietował, „żując scenerię”, jak to mówią Amerykanie. Kot ma w sobie coś z neurotyczności charakterystycznej dla Johnny'ego Deppa, dodatkowo wzbogaconej o umysł pięciolatka. Nie ogląda się go dobrze. Nie jest sympatyczny. Nie chce się mu kibicować. Jeśli nie wkurza, to w najlepszym wypadku jest po prostu bezbarwny.
Niech najbardziej zwięzłą recenzją tego filmu będzie taka anegdota: Nic mnie tak przez tych 110 minut nie rozbawiło, jak dwusekundowe ujęcie Marcina Najmana w niebieskiej kurtce, z plecakiem przewieszonym przez ramię, czekającego na toaletę na pokładzie samolotu. To jeden z tych gagów, które można przegapić mrugając, ale jeśli zna się jego genezę, to nie sposób nie wybuchnąć na jego widok gromkim śmiechem. Miło, że Kawulskiego stać wciąż na takie meta żarty. Z drugiej strony, jeśli najlepszym elementem filmu jest dwusekundowy, gościnny, niemy występ znajomego reżysera, to coś zdecydowanie jest tu nie tak.
Nigdy nie spodziewałem się, że „Kleks i wynalazek Filipa Golarza” będzie dobrym filmem. Na pewno nie po tym, co zaprezentowała część pierwsza. Miałem jednak nadzieję, że filmowcy wyciągną jakieś wnioski z opinii ludzi o jedynce i dostarczą nam produkt chociaż odrobinę lepszy, bardziej przemyślany, mniej teledyskowy. Tak się jednak nie stało. Drugi „Kleks” jest filmem równie kiepskim, co część pierwsza, nie mogącym nadrobić przynajmniej części braków warstwą wizualną, bo nic w tej materii nie uległo zmianie od zeszłego roku. Mogłem iść dzisiaj na ten film albo na „Putina”. Postanowiłem dać jednak szansę klasyce, bo Vegą gardzę całym sobą. I szczerze mówiąc nie jestem pewien, czy dobrze zrobiłem.
P.S. Ta Senua z Temu na zdjęciu, to... błękitna wróżka z "Pinokia". Kurtyna.
Atuty
- Szybko przelatuje;
- Parę ładnych obrazków.
Wady
- Okropnie chaotyczna, bezsensowna, pocięta fabuła;
- Aktorstwo bez wyrazu;
- Bardzo kiepski montaż;
- Strasznie tanie dekoracje planu;
- Zero emocji;
- Kompletnie nie wykorzystuje tych kilku, potencjalnie ciekawych pomysłów, które ma.
„Kleks i wynalazek Filipa Golarza” ogląda się szybko i to chyba jego jedyna zaleta. Nieskładna fabuła, płaskie postacie, zwyczajnie zły montaż, „usprawnione” wersje piosenek z oryginału, kiepskie aktorstwo – wszystkie te elementy łączą się w jedną, obrzydliwą całość, dając nam namiastkę filmu, kolorową sieczkę bez większej wartości. Nie polecam.
Przeczytaj również
Komentarze (45)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych