Tales of Graces f Remastered - recenzja i opinia o grze [PS5, NS, PS4, PC, XSX|S, XONE] Prawda na wyciągnięcie
Za sprawą Tales of Arise ta uznana seria nieco mocniej zaznaczyła się w świadomości zachodnich graczy. Wprawdzie u nas gry z tego zacnego cyklu wydawane są od wielu lat, lecz najczęściej pozostawały gdzieś na uboczu. Bandai Namco postanowiło ponownie kuć żelazo, póki gorące, przywracając do życia jeden ze starszych tytułów. Czy zremasterowane Tales of Graces F odnajdzie się w dzisiejszych czasach? O tym przeczytacie w naszej recenzji.
Wbrew temu, co mogłoby by się wydawać Tales of Graces f Remastered jest już starym jRPG-iem, któremu niedawno stuknęło ćwierć wieku. Początki gry sięgają jeszcze konsoli Wii, ale tytuł, w Japonii, już rok później doczekał się rozbudowanego remastera na PS3, z dodatkowym rozdziałem (stąd „F” w tytule mające oznaczać future-przyszłość). Europejscy gracze niestety musieli poczekać aż do 2012 roku, by nacieszyć się recenzowaną produkcją i to jeszcze w czasie kryzysu popularności „rolepleyów” z Kraju Kwitnącej Wiśni. Inna sprawa, że z perspektywy lat należy przyznać, iż pomimo trudności zaistnienia w mainstreamie, tamtejsze jRPG-i często dawały o wiele więcej radości niż wydawane współcześnie. W każdym razie bardzo miło się do nich myślami wraca.
Długowłosa dziewczyna na łożu z kwiatów
Nie inaczej jest z Tales of Graces f, które zostało zremasterowane ponownie m.in. na konsolę PlayStation 5. Niestety twórcy gry nie pokusili się o zmiany czy wzbogacenie fabuły wzorem wersji PS3. Konstrukcja scenariusza nadal przypomina średniej klasy anime, złożone z dziewięciu prawie niezależnych odcinków, w całość spajane postacią tajemniczej dziewczyny o fioletowych warkoczach, ale idźmy po kolei. Akcja gry rozgrywa się w świecie nazywanym Ephinea, podzielonym na trzy kontynenty – państwa. Opowieść zaczynamy od poznania dziecięcych perypetii głównego protagonisty – Asbela Lhanta, syna możnowładcy niewielkiego władztwa, wchodzącego w skład królestwa Windor. Podczas jednej z eskapad nasz rozrabiaka, wraz z bratem Hubertem, znajduje leżącą na polanie młodą, fioletowowłosą dziewczynę, cierpiącą na standardową dla jRPG-ów chorobę, czyli amnezję.
Sophie, bo takie otrzymuje imię, z miejsca staje się drugą protagonistką całej opowieści. Może i ma siano w głowie zamiast mózgu, lecz jej umiejętności bojowe wywołują opad szczęki u dwójki dzieciaków. Mimo to uniesiony honorem (bo nic innego nie mogło się mu jeszcze unieść) młody i nieodpowiedzialny Asbel bierzę dziewczynę pod swoją opiekę. Wywołuje tym sekwencje zdarzeń, wikłając się na własne życzenie w spory polityczne w królestwie, co kończy się nieomal katastrofą. Po siedmiu latach dorosłego już Asbela los znów wiąże z dawną towarzyszką, a on sam chcąc poznać jej tajemnice oraz odzyskać swoje dziedzictwo rozpoczyna wraz z grupką zżytych z nim przyjaciół epicką przygodę, która zaprowadzi go na krańce świata i jeszcze dalej.
Przyjaźń ważniejsza niż ratowanie świata
Cóż, samą fabułę jako całość śledzi się z mocnym zaangażowaniem, chociaż na ani na tle serii, ani gatunku nie jest niczym nadzwyczajnym, brak tu też momentów zapadających mocniej w pamięć. Jedynym jej charakterystycznym elementem jest tu wszędobylska Sophie, a jej losy i poczynania wywołują większe zainteresowanie nią niż samym Asbelem, który niczym nie wybija się ponad przeciętność. Niemniej jednak, z perspektywy wielu lat ucieszyłem się ponownie przerabiając znaną mi już historię, ponieważ mocno stawia na aspekt relacji pomiędzy bohaterami, które są całkiem rozbudowane i skomplikowane. Zresztą, by rozprawić się ze złem zagrażającym światu, najpierw trzeba pokonać to obecne w ludzkich sercach.
Scenariuszowi należą się jednak drobne bęcki za jego rozplanowanie. Skrótowo rzecz ujmując, przez większość część gry nie dzieje się specjalnie wiele, odwiedzamy kolejne krainy i państwa, rozwiązując napotkane problemy i brniemy dalej. Zmienia się to dopiero w dalszej części przygody, kiedy fabuła nabiera tempa i rumieńców pokazując pazury. Wtedy dopiero natłok wydarzeń wsysa maksymalnie. Nasuwa się pytanie: dlaczego pewnych wątków nie można było rozmieścić w miarę równomiernie, by podtrzymać stałe napięcie? Na plus wychodzi za to spora ilość scenek rodzajowych, popularnie zwanych skitami. Wiele z nich dotyczy podtekstów seksualnych oraz urażonych ambicji bądź dążeń bohaterów, więc to ważny element całości wzbogacony o zawartość dostępną wcześniej tylko w Japonii. Zbaczając nieco z głównej osi scenariusza, możemy być świadkiem również wydarzeń pobocznych. W oryginale można było je łatwo pominąć, lecz obecny remaster informuje nas, kiedy są dostępne, a nawet pokazuje do nich drogę, co wyklucza niepotrzebny back-tracking. Bardzo pomocna funkcja.
Starcia ze strategicznym zacięciem
Po kontynentach Tales of Graces f Remastered poruszamy się przeważnie na własnych nogach w systemie lokacji połączonych, z czasem dostajemy jednak opcję szybkiej podróży poprzez Mapę Świata a pod koniec gry nieco bardziej futurystyczny środek lokomocji. Sam świat wydaje się niewielki, lecz ma to swoje, wbijające w fotel, uzasadnienie fabularne, chociaż więcej miejscówek do odwiedzenia by nie zaszkodziło. Niektórych graczy drażnić może też mocny kaganiec fabuły, często krępujący naszą chęć eksploracji okolicy. Na szczęście gra oferuje nam znaczniki pokazujące, gdzie należy się udać, by posunąć akcję naprzód, dzięki czemu spokojnie wyzbieramy wszystkie dostępne fanty, nim ruszymy dalej z opowieścią. Nadal też doceniam system uproszczonych, ale przystępnych subquestów. Wybieramy je z listy dostępnej w każdym zajeździe i uzupełnianej na bieżąco. Zasadniczo są to proste zadania, ale część prowadzi do interesujących, humorystycznych dialogów.
Zajmijmy się w recenzji sprawami bitewnymi. Standardowo tu i ówdzie spotykamy szwendających się przeciwników, z którymi kontakt prowadzi do starcia na osobnym ekranie. Co ciekawe remaster pozwala wyłączyć obecność przeciwników, lecz moim zdaniem to rozwiązanie nic nie wnosi, bo walk, z wyjątkiem sporadycznych przypadków, bardzo łatwo uniknąć. Starcia toczone są na osobnym ekranie przez czwórkę bohaterów z naszej drużyny. Tales of Graces f Remastered podobnie jak oryginał sprzed lat poświęca jednak dynamizm bitew na rzecz ich większego skomplikowania i możliwości, co jednym się spodoba a innym już nie. Chociaż bitwy są zorientowane na akcję, to wciskanie przycisku ataku do oporu nie jest najlepszym wyjściem. Każda postać posiada bowiem dwa odrębne, a przy tym odmienne style walki: A-Artes i B-Artes, co należy pochwalić. Oba aktywujemy wychyleniami gałki analogowej i odpowiedniego przycisku na padzie. A-Artes to zazwyczaj proste, ale szybkie ciosy dające się łączyć w rozbudowane kombinacje. B-Artes (Burst) to wolniejsze, potężniejsze ataki specjalne, obdarzone jakimś żywiołem, często potrzebnym, by przed zadaniem obrażeń zmiękczyć nieco przeciwnika.
Nasze bojowe zapędy ogranicza jednak obecny również i w Tales of Graces F Remastered system punktów Capacity Core (CC), gdzie każdy cios kosztuje pewną ich ilość. Postać może więc kontynuować łańcuch ataków tak długo, jak długo ma CC w zapasie. Odnawiają się one, gdy postać się broni, wykorzystuje słabości adwersarzy lub nie podejmuje żadnych działań, musimy więc znaleźć złoty środek pomiędzy jak najdłuższym combosem a ilością dostępnych punktów. Oczywiście istnieje możliwość unikania ciosów przeciwnika i nawet zajście go od tyłu, o widowiskowych finiszerach nie wspominając. Sztuczna inteligencja naszych wojaków działa w sumie nieźle, ponieważ większych zgrzytów nie uświadczyłem. Dodatkowo można dowolnie modyfikować zachowanie naszych kompanów na polu walki w specjalnym menu. Ogólnie możliwości bojowych multum, co cieszy, zwłaszcza że w sukurs w tej wersji przychodzi większa ilość klatek animacji oraz możliwość restartu przegranej bitwy. Wprawdzie graczom przywykłym do nowych Talesów starcia mogą wydawać się trochę ślamazarne, ale taki już ich staroszkolny urok.
Tales of Graces F Remastered czy Atelier Graces?
Postacie uczą się nowych umiejętności nie poprzez awansowanie na kolejne poziomy doświadczenia, ale poprzez nabywanie różnych tytułów zdobytych poprzez postępy w fabule, zadania poboczne i osiągnięcia w rozgrywce. Służą do tego punkty SP otrzymywane za wygrane walki oraz zaliczone zadania poboczne. Każdy tytuł ma pięć zdolności i umiejętności (aktywnych i pasywnych) do nauczenia się, pozostające z postacią na stałe nawet po jego zmianie. Moim zdaniem to najlepszy system pozyskiwania zdolności w całej historii serii, ponieważ jak dotąd ani wcześniej, ani później nie zaimplementowano nic zarazem tak głębokiego a przy tym prostego. Oczywiście istnieje standardowy rozwój bohaterów, ale ma mniejsze znaczenie.
Tales of Graces f Remastered oferuje również wspaniały system alchemicznego rzemiosła w postaci trybów Dualize i Eleth Mixer'a. Wprawdzie do rozmachu serii Atelier nieco brakuje, ale także w przeszłości, jak i dzisiaj robi wrażenie swoimi możliwościami. Dualize to łączenie przedmiotów w celu stworzenia czegoś nowego bądź lepszego, a także wzmacniania oręża i zbroi. Używamy tego m.in. do gotowania potraw, produkcji leków, czy produkcji biżuterii, którą sprzedajemy z zyskiem. Eleth Mixer za to, podobnie jak bitcoiny, pozwala tworzyć rzeczy z powietrza i to dosłownie. Wystarczy włożyć przepis do artefaktu, a po spełnieniu odpowiednich warunków zostaje on zrealizowany, o ile mamy odpowiedni zapas „paliwa” zwanego eleth. Mixer przydaje się też w bitwie, ponieważ w jej trakcie może przygotować nam jedzenie leczące rany. Alchemia w grze zapewnia naprawdę multum możliwości, dając sporo zabawy z kombinacjami przedmiotów.
Od jesieni średniowiecza po industrialny komunizm
Jeśli chodzi o oprawę wizualną trzeba przyznać, że Tales of Graces f Remastered nie zestarzało się tak ładnie, jak chociażby Tales of Vesperia, chociaż pewnego uroku jej nie brakuje. Niestety musimy zaakceptować to, że grafika przestarzała była już czasach PS3. Na pewno ze smakiem artystycznym wykonano modele postaci, które świetnie się prezentują podczas scenek na silniku gry. Nie można wizualiom odmówić też różnorodności widocznej w odwiedzanych miastach. Raz odwiedzamy ośrodki rodem z późnego średniowiecza, by przez mieściny z Baśni 1001 nocy trafić do postindustrialnej (steam-punkowej) metropolii, na latającym habitacie z futurystycznych wizji Stanisława Lema kończąc. Najbardziej przypadł mi do gustu mroźny kontynent Fendel, w klimatach stereotypowego Związku Radzieckiego. Tamtejsze żołnierki to widok, który ciężko zapomnieć. Gorzej z obszarami poza miastami i lochami, które są strasznie puste i ascetyczne, podobnie jak tła podczas bitew, rzadko posiadające coś przyciągającego oko.
Na szczęście sytuację na PlayStation 5 poprawia podciągnięcie rozdzielczości do 4K, dzięki czemu piksele nie gryzą po oczach na dużym telewizorze oraz stabilnych 60 klatek w porównaniu do oryginału nieutrzymującemu nawet stałych trzydziestu. Teraz da radę pomijać też przerywniki filmowe oraz dialogi, udostępniono również opcję autozapisu gry. Za ścieżkę dźwiękową odpowiada Motoi Sakuraba, którą w przeszłości oceniono nieco surowo, lecz w moim odczuciu nie wyróżnia się ani na plus, ani na minus na tle innych odsłon. Fanów nieznoszących angielskiego dubbingu z pewnością ucieszy fakt dodania oryginalnych japońskich głosów, chociaż weterani tytułu będą musieli się początkowo do nich przyzwyczaić.
Klasyczny Tales ćwierć wieku później
Z innych ciekawszych rzeczy wnoszących przez remaster to dostępność za darmo niemal wszystkich DLC, przeważnie kostiumów. Niestety tych najciekawszych, na przykład zmieniających Sophie w Hatsune Miku a Richarda w Leloucha zabrakło. Ponadto od samego początku udostępniono tzw. Grade Shop, gdzie możemy wykupić wszelkie usprawnienia, jakie nam się podoba.
Zrecenzowane właśnie Tales of Graces f Remastered to dobrze przemyślany, chociaż „zaledwie” poprawny remaster interesującego jRPG-a z uznanej serii. Nie próbowano wymyślić koła na nowo i pomimo ulepszonej grafiki skupiono się raczej na drobnych usprawnieniach poprawiających komfort zabawy. Pomimo drobnych niedogodności, będących znakiem dawnych czasów warto przypomnieć sobie ten niedoceniony tytuł bądź w komfortowych warunkach, po raz pierwszy, sprawdzić produkcję zaliczaną już do retroklasyki.
Ocena - recenzja gry Tales of Graces f Remastered
Atuty
- Złożone relacje pomiędzy bohaterami
- Postać Sophie
- Tytuły i alchemia
- Dużo drobnych poprawek poprawiających komfort rozrywki
- Podciągnięcie grafiki do 4K i stabilnych 60 klatek
Wady
- Strona wizualna sprzed 25 lat nie każdemu przypadnie do gustu
- Nierówny pacing fabularny
- Brak jednak bardziej widocznych zmian
Tales of Graces f Remastered to drugie odświeżenie tytułu z cenionej serii jRPG sprzed ćwierć wieku. Pomimo tego, że na tle swojego cyklu gra nie jest niczym wyjątkowym, jest to bardzo przyjemna produkcja, do której warto powrócić, bądź dać jest szansę, nawet jeśli gramy pierwszy raz w produkcję spod logo Tales.
Graliśmy na:
PS5
Galeria
Przeczytaj również
Komentarze (41)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych