Gwiezdne Wojny: Załoga Rozbitków (2024) – recenzja serialu [Disney]. Przygoda w kosmosie

Gwiezdne Wojny: Załoga Rozbitków (2024) – recenzja, opinia o serialu [Disney]. Przygoda w kosmosie

Piotrek Kamiński | 15.01, 21:27

Wimowi marzy się życie pełne przygód, choć na co dzień musi mu wystarczyć zabawa z najlepszym przyjacielem, Neelem. Kiedy jednak „tajemnicza świątynia”, którą odkrywają wspólnie z dwoma dziewczynkami, Fern i KB, okazuje się być starym statkiem kosmicznym, jego marzenie niespodziewanie spełnia się. Problem w tym, że to wciąż tylko dzieci i nie mają pojęcia jak wrócić do domu. Może ten absolutnie godzien zaufania posiadacz miecza świetlnego mógłby im pomóc?

Czytałem przed chwilą, że ponoć nikt nie obejrzał „Załogi rozbitków” i wkurza mnie to ponad miarę. Bo prawda jest taka, że to jest całkiem udana, nawet jeśli nie rewolucyjna produkcja. Jasne, głównie przeznaczona dla maluchów, ale biorąc pod uwagę jak starą i wysłużoną marką są już „Gwiezdne wojny”, powinny znaleźć się całe morza i oceany fanów wyposażonych w dzieci, gotowych na wspólne oglądanie. Z tego, co pokazują premierowe wyniki, tak się jednak nie stało. Dlaczego?

Dalsza część tekstu pod wideo

Teoretyzuję, że ponieważ ludzie jako ogół są reakcjonistami. Jarają się czymś, więc ruszą tłumnie do kina czy przed telewizory. „Przebudzenie mocy” zarobiło zawrotne dwa miliardy dolarów, ponieważ spragnieni nowości, zawiedzeni prequelami fani zastanawiali się, co takiego ugotował im J.J. Abrams. Film może i nie był wybitny – a pod pewnymi względami wręcz szalenie odtwórczy – ale swoje zadanie spełnił. Ja bawiłem się na nim raczej dobrze, choć sporo głośnej gawiedzi równało go z ziemią, że to przecież bardziej remake niż pełnoprawna, nowa część. Na „Łotra 1” poszła już więc tylko połowa tamtych widzów. Ale okazało się, że to całkiem dobrze zrealizowane widowisko, które ponad nijaką główną bohaterkę mogło pochwalić się garścią innych, ciekawych postaci i rzeczywiście pokazywało wojenną stronę marki, a nie tylko miecze świetlne i przepowiednie. Tak więc „Ostatni Jedi” znowu zgarnął ponad 1.3 miliarda. I co? I mleko się rozlało. Wypuszczony jakieś pół roku później „Solo” zebrał już tylko 400 milionów – a powiedziałbym, że jest całkiem przyjemnym kinem przygodowym, z doskonałym jak zawsze Donaldem Gloverem i całkiem solidnym Aldenem Ehrenreichem w roli młodego Hana. I tak dalej. To samo dzieje się w świecie seriali – „Obi-Wan” może pochwalić się premierowym wynikiem na poziomie ponad miliarda obejrzanych minut (nie ukrywajmy, popularność tytułowego bohatera też swoje zrobiła), mimo że serial ostatecznie był po prostu kiepski. Następujący po nim „Andor” osiągnął wynik niemalże dwa razy niższy, mimo że to najlepsze „Gwiezdne Wojny” od... nie wiem, zawsze? Po tym momencie marka już tylko bardziej albo mniej krwawiła, tracąc kolejnych fanów i oglądalność. „Akolita” przyciągnął jeszcze widzów na 500 milionów premierowych minut, ale wygląda na to, że zawiódł zainteresowanych marką tak mocno, że „Załoga rozbitków” nie załapała się nawet do rankingu top 10 Nielsena – i to pomimo Jude'a Law uśmiechającego się do ludzi z każdego plakatu. W każdym razie...

Gwiezdne Wojny: Załoga Rozbitków (2024) – recenzja, opinia o serialu [Disney]. Goonies never die!

Załoga

Nowy serial Jona Wattsa i Christophera Forda, duetu odpowiedzialnego wcześniej choćby za „Spider-Man: Homecoming”, to raczej prosta historia przygodowa, ale opowiedziana kompetentnie  i uroczo, bez dziwnej moralizatorki i polityki – ma być dobre kino młodzieżowe i tyle. Niestety, wiąże się to również z kilkoma problemami dla starszych widzów, o czym piszę głównie dlatego, że na PPE siedzą głównie stare pierniki, którym może to przeszkadzać. Ja osobiście nie mam problemu z oglądaniem produkcji dla maluchów, jeśli tylko są dobrze zrobione. Tak więc prawdziwa tożsamość Jod Na Nawooda (Law) jest tajemnicą chyba tylko dla maluchów takich jak mój syn. Nie trudno też przewidzieć kiedy ktoś zostanie zdradzony, w którą stronę zmierzają relacje poszczególnych postaci i do jakiego finału zmierzamy. Tak naprawdę, jedynym prawdziwym zaskoczeniem było dla mnie zwieńczenie wątku Joda (jeśli można to tak w ogóle nazwać). Szanuję scenarzystów za to, że nie bali się stworzyć całkiem złożonej emocjonalnie i trudnej do jednoznacznego sklasyfikowania postaci. Dla starszych widzów to zdecydowanie on będzie jasnym punktem całego serialu.

Nie jest też wcale tak, że młoda część obsady nie sprawdza się w swoich rolach. Nie są może tak wyraziści, jak główni bohaterowie „Goonies”, do którego to filmu serial przyrównywany jest na każdym kroku (sam też miałem dokładnie to samo skojarzenie po obejrzeniu premierowych odcinków), ale to bardziej kwestia dzisiejszych czasów i tego co wypada, co wolno, a czego nie. To urocza grupka maluchów, każdy z jakimś swoim własnym problemem, który na przestrzeni tych ośmiu odcinków będzie musiał nauczyć się przezwyciężyć. Ich ewolucja nie jest może przesadnie odkrywcza, ale na pewno nie można odmówić jej spójności. Finałowy odcinek w szczególności pokazuje jak daleką drogę przeszli. Każde jedno z nich doczekało się satysfakcjonującego końca swojej drogi. Joda oszczędzają pewnie na drugi sezon, który raczej nigdy nie powstanie...

Gwiezdne Wojny: Załoga Rozbitków (2024) – recenzja, opinia o serialu [Disney]. Powiew świeżości

Neel

Kolejne odcinki rozgrywające się z dala od domu to przede wszystkim po prostu kolejne przygody – fałszywe albo dalekie tropy, powoli prowadzące do domu. Luke Skywalker poradziłby sobie z nimi bez spocenia grzywki, ale dla małych dzieci sytuacje te są groźne, zagrażające życiu. Po drodze trafiamy na kilka tajemnic, ale – co szalenie mi nie podeszło – do końca sezonu poznajemy odpowiedź na tylko część z nich. Niewielką część. Wszystkie najbardziej intrygujące wątki, scenarzyści „zostawili sobie” na kolejny sezon, który, jak już ustaliliśmy, najpewniej nie powstanie. Tak czy inaczej, odcinki takie, jak ten, w którym załoga trafia na planetę bliźniaczo podobną do At Attin, ale kompletnie zniszczoną, wciągają, sprawiają, że widz zaczyna snuć teorie, pragnie wiedzieć o co chodzi, wciąga się w ten świat. Myślę, że gdyby dać Wattsowi i Fordowi szansę, mogliby jeszcze dać czadu w drugim sezonie. Choć, z drugiej strony, gardzę takim chamskim teasowaniem kolejnych sezonów, więc nie jest tak, że trochę na opieprz nie zasłużyli.

Pod względem audiowizualnym, serial wygląda zdecydowanie poprawnie. Nowych standardów nie ustanawia, ale nie ma się czego wstydzić. Najważniejsze dla mnie było to, że nie bazuje jedynie na taniej nostalgii, zabierając nas po raz enty w te same miejsca, żebyśmy mogli zobaczyć te same rasy i postacie, a robi coś swojego. Miejscami wypada to trochę dziwacznie, jak właśnie At Attin, która wygląda jak amerykańskie przedmieścia, tyle że bardziej... kosmiczne, ale ogólnie kosmos w „Gwiezdnych wojnach” już dawno nie wydawał mi się być tak ciekawy, jak tutaj. Tak samo z miłą chęcią powitałem kilka nowych ras, których do tej pory nie widziałem (może gdzieś tam już się kiedyś pojawiły, nie wiem, dawno już przestałem chłonąć wszystko związane z SW, co tylko się da). Żeby nie było – od czasu do czasu zobaczymy znajomo wyglądający kształt, ale nigdy nie gra on pierwszych skrzypiec. Bardziej przypomnienia on, że wciąż oglądamy ten sam świat. No i potrafią wypaść całkiem zabawnie, jak rozwalony droid z pierwszego epizodu, który nagle się uruchamia i spanikowany pyta czy wygrali. Serce – to właśnie to, czego marce zapoczątkowanej przez George'a Lucasa od dawna (z wyjątkami) brakowało. 

„Załoga rozbitków” jest produkcją dosyć dziecinną, ale od początku taką właśnie miała być. To serial dla dzieci, które być może dopiero zapoznają się z marką albo już ją znają, ale na takiego „Andora” są za młode. Obsada świetnie ze sobą współpracuje, przez cały czas czuć ducha przygody i tylko to zakończenie, które w gruncie rzeczy nie do końca jest zakończeniem (kiedy to Hollywood się tego oduczy?!) sprawia lekki zawód, za co zmuszony jestem obniżyć mu lekko ocenę. Tak czy inaczej, jeśli masz na podorędziu maluchy, którym dobrze byłoby pokazać gwiezdną sagę, ale może są jeszcze trochę za małe na Vadera i ucinanie rąk, to zalecam dać nowej propozycji Disneya szansę.

Atuty

  • Świetny Jude Law;
  • Ciekawe, sympatyczne postacie dziecięce i ich ewolucja na przestrzeni sezonu;
  • Nowe planety, nowe rasy kosmitów – ogólnie powiew świeżości w serii;
  • Kolejne odcinki imponują nowymi pomysłami i przygodami.

Wady

  • Tylko częściowe zakończenie, a boję się, że drugiego sezonu nie będzie;
  • Część pomysłów nie do końca się sprawdza;
  • Jeśli masz ponad 10 lat, to nic cię tu nie zaskoczy (to minus tylko dla części widzów – wiesz, kim jesteś).

„Gwiezdne wojny: Załoga rozbitków” to produkcja skierowana do młodszego widza, ale w żaden sposób nie robi to z niej kiepskiego serialu. Czuć tu ducha przygody, lekki dreszczyk niebezpieczeństwa i serce, z którym twórcy brali się za projekt. Polecam rodzicom z dziećmi.

6,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper