Final Fantasy VII Rebirth — recenzja gry. Port bliski ideału
Tym razem Square Enix nie kazało posiadaczom pecetów czekać zbyt długo na port Final Fantasy VII Rebirth. Gra debiutuje niecały rok po wydaniu wersji na PS5 i jednocześnie bez półrocznej wyłączności po stronie Epic Games Store. Osoby niewyściubiające nosa poza Steama, mogą być zadowolone z tego faktu. Jak widać, zapowiedź zmian, która padłą z ust nowego CEO nie była mrzonkami i twórcy nie dość, że spięli poślady, to dostarczyli nam nadzwyczajnie udany port, który wykorzystuje możliwości oferowane przez pecety. Choć pewne aspekty potraktowano po macoszemu.
FF VII Rebirth na PC? Najlepsza wersja
Gdy potwierdzono plany wypuszczenia Final Fantasy VII Rebirth, zapowiedziano jednocześnie, że nie będzie to zwyczajny port zrobiony po łebkach. Wsparcie dla wysokich rozdzielczości i klatkażu powyżej 60 klatek na sekundę. Do tego o przyjemniejsze aspekty wizualne zadbać mają lepsze tekstury, przebudowane i poprawione oświetlenie, pozwalające wycisnąć z i tak fantastycznej grafiki jeszcze więcej. Coś jeszcze? Trochę pecetowy standard — wsparcie dla technologii skalowania DLSS (bez FSR czy Intel XESS).
Jak się mają przedpremierowe zapowiedzi do faktycznego stanu gry? Cóż, w tym aspekcie ciężko jest mi się czegokolwiek doczepić. Usprawnione oświetlenie faktycznie w wielu miejscach poprawia znacząco to, jak prezentuje się Final Fantasy VII Rebirth. Nie jest to co prawda poziom przejścia na dobrze zrobiony path tracing, jednak dzięki temu gra nie potrzebuje przesadnie mocnego sprzętu. Efekty widać też na modelach postaci, które nabrały nieco bardziej ludzkiego wyglądu dzięki poprawionym shaderom. Choć tu muszę zaznaczyć, że czasami pod odpowiednim kątem ustawienia kamery, nasi bohaterowie bywali dziwnie oświetlani i wyglądali plastikowo. Błąd? Niedopatrzenie? Ciężko rozstrzygnąć przed premierą, gdyż na ten moment Square Enix nic nie wspominało o premierowej aktualizacji.
Pochwalić muszę też to, jak działa Final Fantasy VII Rebirth na PC. Choć zdaję sobie sprawę z faktu, że nie każdy posiadacz peceta na pokładzie ma RTX-a 4080 Super. Niemniej, recenzowany przeze mnie wcześniej Stalker 2 na pecetach nawet na mojej karcie miał problemy i bez dodatkowej generacji klatek ciężko było o stabilną płynność rozgrywki. Tutaj mając do wyboru zablokowanie klatek na poziomie 120 FPS, większość czasu oscylowały one na poziomie 100 klatek na sekundę, czasami spadając do poziomu 50, co poprzedzone było stutteringiem, najczęściej przy wejściu do nowej lokacji. Zresztą, gdy zacząłem test pecetowej wersji Final Fantasy VII Rebirth, pogromca pecetów, tj. stuttering nękał mnie non stop, psując pierwsze wrażenie. Ku mojemu zaskoczeniu, po przejściu prologu i rozpoczęciu przygody w otwartym świecie, problemy te zostały ograniczone do minimum.
Nie ma róży bez kolców
I przy tym wszystkim, jak dobrze zrobiony jest ten port, zastanawiające jest ominięcie implementacji obsługi rozdzielczości ultrawide. Gram na monitorze w rozdzielczości 3440 x 1440 i brak jej wsparcia mocno mnie zaskoczył, negatywnie. O ile w jakimś stopniu mogłoby to być zrozumiałe przy FF VII Remake, przy którym Square trochę leciało sobie w kulki, tak tutaj przy ich odmiennym podejściu kompletnie tego nie rozumiem. Oczywiście krótko po premierze doczekamy się odpowiednich modyfikacji i to wsparcie się pojawi, jednakże z udziałem fanów, a nie zespołu deweloperskiego. Więc w tym aspekcie ode mnie mały minus przy grze zostaje postawiony.
Niemniej, jestem świadom, że odsetek pecetowych graczy korzystających z takich rozdzielczości jest niewielki, więc dla większości moje narzekanie będzie łatwe do zignorowania. Zwłaszcza gdy popatrzy się na pozostałe aspekty techniczne, do których po prostu nie ma się za co doczepić, co w tych czasach nie jest takie oczywiste, zwłaszcza po stronie japońskich twórców.
A, no i warto też wspomnieć o rozsądnej wycenie tej produkcji. Po ogromnej krytyce, jaka spadła na Square Enix podczas wypuszczania pecetowej wersji Final Fantasy VII Remake, gdzie kazano płacić absurdalnie wysoką cenę, tutaj na start otrzymaliśmy 30% zniżkę na przedpremierowe zamówienie i atrakcyjną wycenę dwupaku FF VII Remake i Rebirth, jeśli ktoś wcześniej z produkcją nie miał do czynienia. Osobiście zaznaczam, że warto wpierw zabrać się za remake, nie tylko z uwagi na historię, ale i bonusy, jakie dostajemy, gdy FF VII Rebirth wykryje stan zapisu z poprzedniczki i DLC. Co prawda to „tylko” dwa summony, jednak na początku gry mocno nam pomagają.
Trzy grosze o Final Fantasy VII Rebirth
Ocenę tej produkcji mogliście już na PPE przeczytać podczas premiery na PlayStation 5 kilkanaście miesięcy temu. Co prawda nie z mojej strony, więc być może kogoś zainteresuje nieco inna perspektywa (a jeśli nie, to odsyłam do recenzji sprzed roku). Nigdy nie ukrywałem, że oryginalne wydanie Final Fantasy VII mocno mnie ukształtowało jako gracza i to jedna z tych produkcji, która od zawsze potrafiła trafić nutkami nostalgii prosto w serce. Gdy zapowiadano Remake, radowałem się niemożebnie. Gdy gra debiutowała, byłem zachwycony mimo wcześniejszych obaw. Final Fantasy VII Rebirth od samego początku wyglądało na projekt, przy którym twórcy wiedzą, co chcą zrobić od A do Z. I tak właśnie jest.
To gigantyczna gra, umiejętnie łącząca stukanie w nutki nostalgii, ze współczesnymi trendami i łapaniem nowych graczy fenomenalną oprawą wizualną i widowiskowością reżyserowanych scenek. Jako nieco stary dziad (choć nie najstarszy z osób udzielających się na PPE), poczułem magię nostalgii raz jeszcze i przez pierwsze 20-30 godzin dałem się w pełni kupić magią tej produkcji. Jednak po pewnym czasie zaczęły powoli nachodzić mnie myśli, że w FF VII Rebirth tego otwartego świata, pewnych aktywności i minigier jest po prostu za dużo. Oczywiście można je pominąć, jednak tracimy wtedy strzępek historii, który z nimi powiązano. Bardziej do gustu przypadły mi także mniejsze lokacje w FF VII Remake. Nie owijając w bawełnę — Gongaga i jej okolice są okropne, Cosmo Canyon niewiele lepszy. Dlatego też, gdy w pewnym momencie poczułem się po prostu zmęczony tym tytułem, nie było mi przesadnie z tym źle. Mimo ogromnego hype’u musiałem od tej produkcji, jej ogromu, po prostu odpocząć. Czy jestem wyjątkiem? Nie wiem, choć widziałem część głosów w podobnym tonie.
Kupić? Nie kupić?
Cóż, jak to z takimi grami bywa. Osoby już zdecydowane wcześniej nie muszą być przekonane ponownie, że dokonały dobrego wyboru. Mogę ich tylko uspokoić, że nie muszą martwić się o techniczne problemy, gdyż tych po prostu jest niewiele. Poszkodowane przez jakiś czas będą tylko osoby z monitorami ultrawide, które będą musiały czekać na poprawki ze strony fanów. Tych jednak nie będzie zbyt dużo. Pozostała pecetowa brać może bez żadnych przeciwwskazań przygotować się na nadejście tej produkcji. Niezależnie od tego, czy gra przypadła mi w stu procentach do gustu, mogę ją ze szczerym sercem polecić. Nawet jeśli nie jesteście psychofanami siódmej odsłony serii Final Fantasy.
Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do Final Fantasy VII Rebirth.
Ocena - recenzja gry Final Fantasy VII Rebirth
Atuty
- Bezproblemowy port z rozsądnymi wymaganiami
- Usprawnienia graficzne względem wydania na PS5
- Sensowna wycena (30% przedpremierowej zniżki)
Wady
- Brak wsparcia dla rozdzielczości ultrawide
- Stuttering przewijający się przez grę (choć z czasem staje się mało uciążliwy)
Gdyby inni deweloperzy tak przykładali się do pecetowych portów z konsol, świat byłby lepszy.
Graliśmy na:
PC
Przeczytaj również
Komentarze (122)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych