Cormoran Strike (2017) - recenzja, opinia o 6. sezonie serialu [max]. Serce jak smoła
Autorka popularnego wśród młodzieży serialu internetowego, pod tytułem "Serce jak smoła" od kilku lat musi mierzyć się z nieustającym hejtem online. Agencja Strike'a nie ma jednak dla niej czasu. Odmowa ta jeszcze długo będzie ciążyła na sumieniu Robin Ellacott, ponieważ wkrótce po tym, ciało dziewczyny zostaje odnalezione na lokalnym cmentarzu...
Uwielbiam panią Rowling. To ona, własnoręcznie i bez trudu, sprawiła, że zacząłem chętnie czytać książki. Był może z rok 2000, kiedy przed premierą pierwszego filmu o Harrym Potterze Coca-Cola rozsyłała książki każdemu, kto wysłał im ileś tam specjalnych, fioletowych nakrętek. W tamtych latach czytałem głównie komiksy, a książki kojarzyły mi się wyłącznie z niewyobrażalnie nudnymi lekturami. Ale skoro już ją dostałem, to czemu by nie sprawdzić, o co tam właściwie chodzi. Wsiąkłem bez reszty. Kolejne dwie części zażyczyłem sobie na gwiazdkę i urodziny, po czwartą wybrałem się już sam, a na piątą... Trzeba było czekać, bo jeszcze się nie ukazała. Magia książek o młodym czarodzieju (bo filmy wszystkie po dwójce są do dupy, nie zapraszam do dyskusji) polegała na tym, że w gruncie rzeczy były to powieści detektywistyczne, tyle że skrojone pod młodszego odbiorcę, ubrane w płaszczyk fantasy. A ja od zawsze lubiłem dobre historie typu "whodunnit".
Po zakończeniu potterowego siedmioksięgu, Joanne spróbowała swoich sił w literaturze dla dorosłych. Jej "Trafny wybór" osiągnął sukces sprzedażowy niesiony siłą wcześniejszego rozpędu, ale wielu czytelnikom nie podszedł ten jej nowy, tragikomiczny, ciutkę wulgarny styl. Postanowiła więc wrócić do tematu, który wychodził jej najlepiej, ale aby przekonać się, czy dałaby radę drugi raz osiągnąć sukces od zera, podpisała się pseudonimem - Robert Galbraith. Tak powołany do życia został Cormoran Strike, ale jego pierwsze śledztwo, "Wołanie kukułki" nie było wielkim hitem, dopóki "przypadkiem" komuś tam nie wypsło się, że to tak naprawdę pani Rowling stoi za książką.
Cormoran Strike (2017) - recenzja, opinia o 6. sezonie serialu [max]. Poszatkowana do granic fabuła
Sposób prowadzenia narracji w książkach o prywatnym detektywie bez nogi jest dosyć... Specyficzny i powiedziałbym, że całkiem łatwo się od nich odbić. Zwłaszcza od tych późniejszych kloców, co to nie wiedzą, że tysiąc stron to ciut za dużo na kryminał. W praktyce każda książka składa się z kilku wątków. Tak więc mamy ciągnącą się w nieskończoność telenowelę, jaką jest relacja Strike'a (Tom Burke) z jego partnerką zawodową, Robin (Holiday Granger), jego "jednoksiążkowe " romanse, mniej istotne, poboczne dochodzenia, którymi zajmują się głównie jego pracownicy. Najważniejsza jest oczywiście tytułowa sprawa, przez którą detektyw i jego ludzie przesłuchują świadków, szukają tropów, badają miejsca zbrodni, łączą fakty, oddają się lekkiemu szpiegostwu. Fajerwerków narracyjnych raczej w tych momentach nie uświadczymy - to raczej powolna praca u podstaw, która zawsze w końcu procentuje i pozwala znaleźć prawdę. Trzeba jednak oddać Joanne, że ostatecznie wszystko składa się sensownie i zwłaszcza przy drugim czytaniu, bardzo przyjemnie zauważa się, jak wiele wskazówek rozsianych zostało na poszczególnych stronach.
Piszę o tym, ponieważ oglądając serial można odnieść bardzo mylne wrażenie, że to tylko zbiór luźno połączonych ze sobą scen, bez większego ładu i składu, po których następuje po prostu koniec. I, żeby nie było, akurat ta konkretna książka rzeczywiście nie powaliła mnie rozwiązaniem, ale samo śledztwo było zajmujące, a postacie ciekawe. Oglądając serial natomiast zastanawiałem się, czy osoba nie znająca oryginału w ogóle zrozumie, co tam się wydarzyło. Doszedłem jednak do wniosku, że raczej tak, ponieważ scenarzysta, Tom Edge, wyciął tak skandalicznie dużo materiału, że detektywom zostało już tylko pójść po nitce do kłębka. Niestety, efekt uboczny jest taki, że cała sprawa morderstwa Edie Ledwell (Mirren Mack) wygląda teraz na strasznie prostą i mało angażującą. Potencjalnym podejrzanym brakuje zaplecza fabularnego, dzięki któremu moglibyśmy czuć cokolwiek wobec nich, część została zupełnie wycięta, inni pojawiają się na dosłownie jedną scenę. Nie miałem poczucia, że cokolwiek jest rozwiązywane, że podejrzani są eliminowani.
Cormoran Strike (2017) - recenzja, opinia o 6. sezonie serialu [max]. Słabo rozłożone wątki
Jest to o tyle dziwne zagranie ze strony twórców serialu, że znaleźli czas na raczej mało istotne wątki poboczne, jak cała sprawa byłej dziewczyny Strike'a i jej obecnego męża. Jasne, z miłą chęcią powitałbym ten element fabuły w serialu osmioodcinkowym, gdzie byłby na niego czas. Ale kiedy ma się do dyspozycji tylko cztery epizody, wydaje mi się, że lepiej byłoby się skupić na jak najlepszym przedstawieniu głównego śledztwa. Spójrzmy na przykład na komunę North Grove, gdzie Robin wybiera się szukać osób mogących być tajemniczym Anomią, który najpewniej zamordował Edie (swoją drogą, to dlaczego akurat on jest głównym podejrzanym też pokazano absurdalnie, skrótowo i lekko wręcz karykaturalnie). Będzie mini spoiler. Tak jakby. Przychodzi na miejsce pod przykrywką, poznaje dziwnego jak diabli właściciela i jednego przystojnego faceta, który potencjalnie mógłby być ich człowiekiem, po czym... Ten pierwszy znika na zawsze, a drugi pojawia się jeszcze w jednej scenie. Nie są tematem dyskusji, nie mają większego wpływu na tok śledztwa, nie zostają wpleceni w fabułę na resztę sezonu, żeby można było traktować ich jak poważnych podejrzanych. Niestety, to samo można powiedzieć i o prawdziwym Anomii.
Czysto technicznie serial wygląda całkiem dobrze, być może najlepiej w swojej historii. Cmentarz, na którym doszło do tragedii jest cholernie klimatyczny, podobnie jak sekwencja śledzenia jednego podejrzanego w nocy, na motocyklu. Zastanawiałem się, jak wyglądać będzie "Gra Dreka", czyli zasadniczo interaktywny chat room, stanowiący bardzo istotną część całej układanki i ciekawy zabieg narracyjny, jako że tożsamość wszystkich użytkowników jest tajna. Bardzo przyjemnie zgadywało się, kto może być kim w prawdziwym życiu. Cóż, w serialu absolutnie tego nie ma, bo trzeba by mieć na te sceny po pierwsze: dobry pomysł, a po drugie: budżet. Oby tych rzeczy wyraźnie zabrakło. Sama gra wygląda nieźle (jak na passion project dwóch zapaleńców), ale jest jej tyle, co kot napłakał.
Marudzę na to "Serce jak smoła", tak jakby istniało coś takiego, jak adaptacja doskonała, ale prawda jest taka, że da się ten sezon oglądać. Burke i Granger mają wyraźną chemię (mogliby tylko przestać mamrotać swoje dialogi), tu i ówdzie trafi się jakaś szczerze klimatyczna scena, a fabułę śledzi się zaskakująco łatwo. Szkopuł w tym, że została ona odarta z jakiegokolwiek niuansu, a że i w oryginale zakończenie nie pozwalało, to tu ten zawód czuć ze zdwojoną siłą. Ostatecznym rezultatem jest serial, który można obejrzeć, ale nie potrafię wymyślić powodu, dla którego ktoś miałby chcieć to zrobić. Sentyment? Trochę mało.
Premiera pierwszego odcinka już jutro na max.
Atuty
- Tom Burke i Holiday Granger tworzą niezły zespół;
- Kilka klimatycznych scen;
- Całkiem ładnie zrobiona "Gra Dreka".
Wady
- Wycięta tona istotnego materiału;
- A mało ważne wątki poboczne zostały;
- Mało porywające rozwiązanie;
- Bez znajomości książki może wyglądać jak chaotyczna papka bez ładu i składu.
"Serce jak smoła" nie jest najlepszą książką z serii o Cormoranie Strike'u, a jego adaptacja dodatkowo wycina niemal wszystko, co sprawiało, że książkę czytało się całkiem nieźle. Szkoda zachodu.
Przeczytaj również
Komentarze (2)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych