Castlevania: Nocturne (2023) – recenzja, opinia o 2. sezonie serialu [Netflix]. Krwawa rewolucja
Teraz, kiedy do walki dołączył również Alucard, a wśród wampirów słychać coraz głośniejsze spory, szansa na pokonanie wampirzej zbawicielki, Erzsebet Bathory, zdaje się znajdować w zasięgu ręki. Richter i jego przyjaciele ruszają stawić czoła dzieciom nocy. Tylko Maria nie może pozbierać się po krzywdzie, jaką wyrządził jej własny ojciec...
Moim największym problemem z pierwszym sezonem „Nocturne” był fakt, że to była zasadniczo dopiero połowa sezonu – przypadłość tak częsta w dzisiejszych czasach, że część odbiorców pewnie już się do niej przyzwyczaiła, ale ja nigdy nie przestanę wytykać jej chciwym korporacjom, nastawionym na maksymalizację zysków wszelkimi dostępnymi sposobami. Bo jeśli doskonale wiesz, że twój „sezon”, to tak naprawdę dopiero połowa sezonu, to powinieneś nazwać go „Coś tam, coś tam, coś tam. Część 1” albo coś w tym stylu. Lecz nie! Tak Netflix, jak i hollywoodzcy producenci filmowi z miłą chęcią zatają przed odbiorcami ten fakt do ostatniej możliwej chwili. Ostatnio mieliśmy „Squid game”, którego trzeci sezon będzie tak naprawdę drugą połową drugiego sezonu, a w Fabryce Snów chwilę wcześniej podobny numer wyciął Universal ze swoim „Wicked”. Widzowie dowiedzieli się, że to „part 1” dopiero w kinie. Dlaczego tak to wygląda?
Odpowiedź jest prosta jak miecz Alucarda: ponieważ świadomi tego, że to dopiero jedna część pojedynczej historii widzowie mogliby stwierdzić, że wolą poczekać na całość, a to oznaczałoby znacznie mniejszy zysk tu i teraz. Grube ryby w garniturach nie są zainteresowane potencjalną przyszłością finansową... to znaczy, są, ale nie aż tak jak premierowymi przychodami z kin. A, że pierwszy weekend jest zwykle najważniejszy, to schowanie informacji o fragmentacji danej produkcji solidnie zwiększy wpływy z biletów. Zanim wieść się rozejdzie, będzie już po wszystkim. Na szczęście jest i druga strona tego medalu – kiedy ta druga część w końcu się ukaże, można w końcu docenić całość opowieści, a że zwykle fabuły rozłożone są tak, że początek nagrywa temat i dopiero środek i końcówka wypakowane są wydarzeniami, to można szykować się na całkiem solidną jazdę. No i „Castlevania: Nocturne część 2”, to całkiem solidna jazda.
Castlevania: Nocturne (2023) – recenzja, opinia o 2. sezonie serialu [Netflix]. Tak naprawdę to historia o ludziach, a nie walce z wielką, rudą wampirzycą
Jeśli chodzi o szerszą fabułę, to nie ma tu za bardzo o czym rozmawiać – szachownica została rozstawiona już w pierwszej paczce odcinków. Teraz trzeba jedynie rozegrać partię. Co innego, jeśli mówimy o poszczególnych postaciach. Producent serialu, Adi Shankar, bawi się postaciami z gier, które w tamtych latach nie były jakoś specjalnie mocno rozwinięte charakterologicznie, oferując kilka naprawdę ciekawych zmian i idących za nimi zwrotów akcji. Najbardziej intrygująco wypadło przepisanie na nowo postaci Marii Renard i Annette (już nie Renard, jak w grze). Ta pierwsza została jedynaczką, ale historia jej rodziny nie stała się wcale dzięki temu mniej skomplikowana. Wręcz przeciwnie! Pod koniec poprzedniego sezonu jej matka została zamieniona w wampira. Co to oznacza dla nich obu jako postaci, jak dalej będzie ułoży się ich relacja? Historia mogła potoczyć się na wiele różnych sposobów i naprawdę trudno było powiedzieć, który kierunek obiorą scenarzyści, przez co cały wątek jest bardzo ciekawy, wciągający.
Annette, jak wiemy, z siostry Marii i dziewczyny Richtera przepisana została na egipską wojowniczkę o zawadiackich dredach, kopiącą dupska demonom i podróżującą z przyjacielem, niejakim Edouardem. Zmiana ta nabiera jednak sensu, kiedy spojrzeć na całą intrygę i plan, powoli realizowany przez Erzsebet. Cały ten wątek egipski został naprawdę solidnie przemyślany i stanowi mocny fundament wszystkich najbardziej emocjonujących wydarzeń serialu – od absurdalnych power upów, przez zwroty akcji, na całkiem satysfakcjonującym finale kończąc. Z początku nie byłem przekonany, czy takie ostre odejście od Vlada Tepesa mi się podoba, ale po przemyśleniu sprawy stwierdzam, że tak jest po prostu ciekawiej. A Dracula zdaje się i tak czaić już gdzieś tam w ciemnościach, gotowy na powrót za sprawą Richtera i Shafta. Mam nadzieję, że do tego właśnie zmierzamy – finałowy sezon jako adaptacja „Symphony of the night”. Pięknie by było.
Castlevania: Nocturne (2023) – recenzja, opinia o 2. sezonie serialu [Netflix]. Alucard wkracza do akcji
W temacie wizualiów jest tak samo dobrze, jak poprzednim razem. Pierwszy sezon był jednym z niewielu seriali, gdzie mocno „skokowa” animacja, tak typowa dla telewizyjnych animacji, kompletnie mi nie przeszkadzała. Wszystko dzięki świetnej choreografii walk i przepotężnym postaciom, których ruch jest tak szybki, że wygląda jakby dosłownie się teleportowali. Sprawia to, że Alucard w jednej chwili odlatujący po ciosie, a w drugiej już z powrotem krzyżujący miecze z wrogiem nie wyglądają dziwnie, a absolutnie kozacko. Widać też, że twórcy serialu po prostu wiedzieli jak się za te walki zabrać, mieli na nie konkretne pomysły, ponieważ praktycznie każdy jeden pojedynek wypełniony jest sekwencjami, których nie powstydziłby się i sam Dante z „Devil May Cry” (dlatego, o shankarową wersję jestem na ten moment dosyć spokojny). Jedynie pojedyncze efekty i momenty mogłyby wyglądać lepiej. Taki choćby przywołaniec, zapadający się powoli w portal, z którego pochodzi, wygląda trochę komicznie, jak ze starej gry – to po prostu statyczny model postaci, przeciągnięty bardzo płynnie w dół. Tego typu przypadkowo zabawnych sytuacji nie ma na szczęście zbyt wielu.
Drugim elementem, który robi ten serial, są aktorzy w głównych rolach. Praktycznie nie ma tu słabych ogniw. Richter jako młody narwaniec może się podobać albo nie, ale Edward Bluemel w tej roli jest bezbłędny. Potrafi być zabawny, potrafi brzmieć groźnie, okazać współczucie, żal i wszystko pomiędzy. Prócz niego cała reszta jest bardzo poważna, gotycka, jak przystało na absolutnych badassów, którymi przecież są. Nawet Annette w tym sezonie jest jakby bardziej stonowana, bardziej na miejscu. W obsadzie usłyszymy wokalnych gigantów, takich jak Richard Dorner, Nastassja Kinsky czy Ian Glen. Scenarzyści pozwolili sobie nawet na kilka mrugnięć okiem w stronę uważnych widzów, z których najszczerzej ubawiła mnie rozmowa, w której jedna z postaci czepia się Juste'a Belmonta (Glen), że gada jakby o lodzie i ogniu wiedział już wszystko. Ian Glen zasłynął oczywiście rolą sir Jorah Mormonta w „Grze o tron”, serialu na podstawie sagi „Pieśń lodu i ognia”. Mała rzecz, a cieszy.
„Castlevania: Nocturne” jest piekielnie widowiskowym finałem opowieści o Erzsebet Bathory, nie zapominając przy tym o postaciach, targających nimi emocjach i wątpliwościach. Sam w sobie jest to sezon nastawiony głównie na akcję, ale to przez to, że jest to w sumie druga połowa jednej historii. Gdyby oceniać tę paczkę ośmiu odcinków samą w sobie, byłoby to takie całkiem solidne 7, lecz ja postanowiłem odświeżyć sobie przed premierą pierwszą połowę serialu i muszę przyznać, że jako całość jest to bardzo dobrze skrojona opowieść, z dobrym tempem, ciekawymi dylematami natury moralnej i solidną ilością czerwonej, lepkiej krwi. Polecam oglądać jako całość. Warto.
Atuty
- Świetna animacja;
- Trudne, ciekawe pytania o naturę człowieczeństwa;
- Kilka mniej i bardziej przewidywalnych, ale satysfakcjonujących zwrotów akcji;
- Bardzo dobre aktorstwo;
- Klimatyczna ścieżka dźwiękowa;
- Mocny finał.
Wady
- Pojedyncze dziwne decyzje animacyjne;
- Części postaci przydałoby się trochę więcej czasu antenowego;
- Bardziej podstawowe demony wyglądają dziwnie prosto w porównaniu z resztą serialu;
- Ortodoksyjni fani nie będą zachwyceni ze zmian względem kanonu.
„Castlevania: Nocturne” kończy się z mocnym hukiem. Druga paczka odcinków to tylko odrobina dylematów, ludzkich dramatów i wampirzych knowań. Całą resztę wypełnia akcja i to piekielnie dobrze zrobiona akcja. Sugeruję od razu seans całości, żeby lepiej docenić ostateczny kształt historii.
Przeczytaj również
Komentarze (6)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych