3000 metrów nad ziemią (2025) – recenzja filmu [Monolith]. Przyspieszony kurs pilotażu

3000 metrów nad ziemią (2025) – recenzja, opinia o filmie [Monolith]. Przyspieszony kurs pilotażu

Piotrek Kamiński | 25.01, 20:00

Rządowa agentka otrzymuje zadanie przewiezienia ważnego świadka na proces potężnego bossa mafii. W niewielkim samolocie znajdują się tylko ona, świadek i pilot. Wkrótce okaże się, że jedno z nich nie jest tym, za kogo się podaje...

Mel Gibson wraca do reżyserii po kolejnej długiej przerwie? W dodatku bierze sobie do jednej z głównych ról Marka Wahlbera i, jakby tego było mało, robi mu komiczną łysinę na pół głowy? Jak tu się nie jarać?! Niestety, w dzisiejszych czasach, w samolotach nie wolno palić, więc mój entuzjazm szybko zgasł w trakcie seansu, kiedy okazało się, że mamy do czynienia z boleśnie generycznym, przewidywalnym i, szczerze mówiąc, więcej niż tylko lekko naiwnym filmem. Stać cię na więcej, Mel.

Dalsza część tekstu pod wideo

Niemalże dosłownie cały film rozgrywa się na pokładzie awionetki, gdzie trójka naszych bohaterów stara się dolecieć do Anchorage, aby jedno z nich, Winston (Topher Grace) mógł dotrzeć na proces gangstera, dla którego zdarzyło mu się pracować jako księgowy. Pilnuje go agentka Madelyn Harris (Michelle Dockery), a ich pilotem jest niejaki Daryl (Mark Wahlberg), totalny redneck, non stop żujący gumę i rzucający głupimi, niestosownymi żartami. Zgadnij, które z nich okaże się być niegodne zaufania. Masz jedną szansę. Brawo. Zgadłeś.

3000 metrów nad ziemią (2025) – recenzja, opinia o filmie [Monolith]. Tak zły, że aż świetny

Winston

A to tylko pierwszy z wielu problemów tej fabuły. Nowy film Gibsona jest krótki, prosty i oczywisty do bólu... Ale właśnie dlatego oglądając go, uśmiech prawie nie schodził mi z twarzy. To głupkowaty akcyjniak, którego przydałoby się pewnie przepisać na nowo, żeby miał trochę więcej sensu, ale to właśnie te jego braki wywołują uśmiech na twarzy widza. Żeby mieć z czego rzeźbić, odpowiedzialny za scenariusz Jared Rosenberg (totalny debiutant) dorzucił nam jeszcze trzy pozbawione ciał głosy. I gotowe, można snuć intrygę. Nie twierdzę, że nie da się napisać zajmującej tajemnicy na sześć postaci, ale trzeba zrobić to z głową, podlewając szczodrze talentem. Tymczasem nasz dzisiejszy debiutant, cóż... musi się jeszcze wyrobić. Bardzo szybko zaczyna się rozumieć dokładny kierunek, w którym idzie historia i zostaje już tylko śmiać się albo płakać. Ja zdecydowałem się na pierwszą opcję, ale bez problemu wyobrażam sobie całą armię ludzi, którzy nie docenią tej jego głupkowatości i wyjdą z kina zwyczajnie wkurzeni. Nawet mimo faktu, że to tylko 90 minut.

Myślisz, że zamysłem Gibsona nie było rozbawić widza? Na pewno nie był to jego główny cel, ale jak inaczej wytłumaczyć zrobienie z Wahlberga największego oblecha na świecie, w dodatku goląc mu część głowy, żeby wygląd pasował do zachowania? Żeby jeszcze chociaż solidnie mu ten łysy łeb wypolerowali, żeby faktycznie wyglądał jak łysina, ale nie! W wielu scenach widać drobną, powoli odrastającą szczecinkę. Tego typu zaniedbania powinny być irytujące, lecz tutaj, biorąc pod uwagę ogólny charakter i jakość filmu, ciężko jest się choć trochę nie pośmiać, choć w najmniejszym stopniu nie docenić z jaką farsą mamy do czynienia. Każdy medal ma jednak dwie strony i tak jak Marky Mark zdecydowanie jest najbardziej angażującą postacią w całym filmie, tak Winston i agentka Madelyn są niemal przezroczyści. Ona jest piekielnie poważnie, ponieważ ciąży jej na sumieniu pewne wydarzenie z przeszłości... które ostatecznie nie jest w żaden sposób istotne i niczemu nie służy. On natomiast... gada. Dużo. Można wyobrazić sobie, że to po prostu Eric Forman z „Różowych lat 70.”, który z jakiegoś powodu został księgowym mafii. Efekt nie jest ani uroczy ani zabawny ani jakkolwiek poprawiający odbiór filmu. 

3000 metrów nad ziemią (2025) – recenzja, opinia o filmie [Monolith]. To na pewno ten sam Mel Gibson?

bum

Cały film dzieje się w jednym miejscu, więc nie za bardzo jest o czym rozmawiać w kwestii technicznej. Panoramy za oknami zazwyczaj wyglądają jak najbardziej wiarygodnie, choć w jednym albo dwóch (bardziej krytycznych) momentach miałem wrażenie, że za szkłem dzieją się dziwne, nienaturalnie wyglądające rzeczy, niezgodne z moim wyobrażeniem o tym, jak coś takiego powinno wyglądać. Co prawda, nigdy nie pikowałem w dół awionetką, więc nie mam porównania, więc jest szansa, że to tylko moje widzimisię, ale nie byłem tymi momentami zachwycony.

Tak więc lwia część odpowiedzialności za powodzenie i rozrywkowość filmu spadła na aktorów i reżysera. Nie można powiedzieć, że Mel wyjeżdża nam tutaj z rozwiązaniami i zwrotami akcji kompletnie z czterech liter, ale miejscami naprawdę trudno jest przełknąć idiotyczne decyzje postaci, usprawiedliwiając je faktem, że bez nich nie mielibyśmy filmu. Efekt jest tylko wzmocniony faktem, że Gibson regularnie pokazuje nam, co dzieje się w danej chwili z przedmiotami, które za chwilę/pod koniec będą bardzo ważne, a jego bohaterowie, choć zdecydowanie też powinni zdawać sobie z ich istnienia sprawę, jakimś cudem kompletnie je ignorują. Nie chcę wchodzić w szczegóły, ale w temacie reżyserii jest jeszcze pod koniec filmu taka jedna scena, która z pozoru ma sens w kontekście fabuły, ale jej wykonanie, tempo i generalne wykonanie są tak złe, że aż komiczne. Dosłownie zacząłem się śmiać, mimo że cała sytuacja miała być poważna, dramatyczna wręcz. Gwarantuję, że będziesz wiedział, o który moment dokładnie mi chodzi.

Podsumowując, „3000 metrów nad ziemią” to film, na który spojrzeć można przez dwie różne pary metaforycznych okularów. Z jednej strony jest to po prostu sztampowy film akcji i jeśli zdecydujemy się tak go widzieć, to jest on, cóż... mierny. Fabuła trzyma się (względnie) kupy, ale nie ma w niej napięcia, za to intryga jest płytka jak dzisiejsze kałuże, a postacie generyczne i oklepane. Z drugiej strony, jest to farsa, film tak kliszowy, z postaciami tak niewiarygodnie przejaskrawionymi, że można spokojnie obejrzeć go z bananem na twarzy, czerpiąc radość z tej jego mizerności. Czy polecam seans nowego obrazu Mela Gibsona? W sumie tak. Najlepiej z grupą znajomych i na podwójnym gazie. Strzegą niech się ci, którzy liczyli po prostu na dobre kino akcji.

Atuty

  • Mark Wahlberg przezabawny w swojej obleśności;
  • Masa fabularnych głupot, ale można się z nich zdrowo uśmiać;
  • Krótki i szybko się go ogląda.

Wady

  • Masa fabularnych głupot;
  • Przewidywalny;
  • Płytkie i nijakie postacie;
  • Parę wątków prowadzi dosłownie donikąd.

„3000 metrów nad ziemią” nie jest dobrym filmem, ale to ten rodzaj porażki, z którą można się dobrze bawić, jeśli lubi się patrzeć na kraksy, upadki i filmiki internetowe, na których ktoś robi sobie krzywdę w zabawny sposób. Film generalnie zły, zasługujący na nawet niższą notę, choć zabawny, jeśli podejść do niego, jak do niezamierzonej komedii.

4,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper