Nosferatu (2024) - recenzja filmu [UIP]. Frustracja seksualna nie zna granic

Nosferatu (2024) - recenzja, opinia o filmie [UIP]. Frustracja seksualna nie zna granic

Piotrek Kamiński | 28.01, 21:00

Świeżo ożeniony pomocnik handlarza nieruchomości dostaje zadanie wyruszyć do dalekiej Rumunii, gdzie ma dopiąć umowę kupna niemieckiego zamku z tamtejszym hrabią. Nie ma pojęcia, że pakuje się w pułapkę, z której nie tylko on, ale i jego nowa żona mogą nie wyjść cało.

Historia filmu "Nosferatu. Symfonia grozy" z 1922 roku jest tak intrygująca, że powstał nawet obraz inspirowany kulisami jego produkcji, pod tytułem "Cień Wampira", w którym w tytułowego nieumarłego, aktora Maxa Schrecka, wcielał się Willem Dafoe, a więc ten sam aktor, który w najnowszej adaptacji wciela się w postać profesora von Franza. Historia zatoczyła więc koło. Właściwie to kilka kół, bo z jednej strony mamy Dafoe, z drugiej zaś nie tak dawno temu obchodziliśmy setną rocznicę powstania oryginału. Pomyśleć, że mało brakowało, a historia mogła na zawsze zapomnieć o jego istnieniu...

Dalsza część tekstu pod wideo

Dlaczego? Ponieważ, jak nietrudno się domyślić, nawet czytając jedynie sam wstęp do tego tekstu, jest to adaptacja klasycznego dzieła Brama Stokera, "Draculi". Rzecz w tym, że tutaj nikt nie nosi takiego nazwiska. Nawet najbardziej wytrwały widz nie znajdzie też Jonatana i Miny Harkerów ani Abrahama van Helsinga, a to dlatego, że reżyser filmu, F.W. Murnau i scenarzysta, Henrik Galeen, nie do końca zapytali się właścicieli praw autorskich do dzieł Stokera, czy mogą sobie taką własną wersję nakręcić. Aby uniknąć kłopotów prawnych, zmienili nazwiska i niektóre detale, nie spodziewając się, że rodzina autora nie zamierza tak po prostu im na to pozwolić. Sprawa sądowa nie trwała długo, a jej rezultatem było zniszczenie wszystkich istniejących kopii filmu. Na szczęście, ktoś zdążył zachomikować sobie przynajmniej jeden egzemplarz, dzięki czemu dzisiaj każdy chętny może obejrzeć ponad stuletnią klasykę kina grozy na YouTube. Ostrzegam jednak, że nieme kino nie jest specjalnie przystępne, więc trzeba naprawdę mieć chęć zobaczyć ten konkretny kawałek historii kinematografii, żeby faktycznie dobrze się przy nim bawić. Nie tak, jak w przypadku nowej wersji Roberta Eggersa.

Nosferatu (2024) - recenzja, opinia o filmie [UIP]. Stara historia opowiedziana w nowy sposób

Zamek Orloka

Szkielet historii pozostał bez zmian, ale część motywów i detali została zmieniona. Wciąż dostajemy film grozy z niemalże niepowstrzymanym potworem w roli głównej, tłem wydarzeń jest roznoszona przez szczury dżuma, ale Eggers postanowił znacznie mocniej uwypuklić motyw pożądania i seksualności, która pragnie wyjść na wierzch w tłamszącym ją świecie początku dziewiętnastego wieku.

Podstawowa historia to jednak wciąż po prostu "Dracula". Tak więc młody Thomas Hutter (Nicholas Hoult) rusza do Transylwanii aby spotkać się z hrabią Orlokiem (Bill Skarsgard), gdzie czekają na niego same nieprzyjemności. Eggers rozwinął oczywiście materiał w wielu miejscach, dodając choćby wątek polujących na wampiry Romów, których Thomas spotyka w drodze do zamku. Nowości dodane są raczej ze smakiem i pasują do ogólnego charakteru filmu, choć przyznam, że sam finał i sposób w jaki został przepisany, aby pasować do wizji autora, to już było dla mnie trochę za dużo. Nie mówię, że jest od razu zły - na pewno tematycznie składny, ale na mnie osobiście nie wywarł takiego wrażenia na jakie liczyłem.

Nosferatu (2024) - recenzja, opinia o filmie [UIP]. Wizualny majstersztyk

von Franz

W ogóle w temacie odbioru film jest mocno nierówny. Z jednej strony mamy fenomenalnie klimatyczny, pełny typowych dla Eggersa długich ujęć początek i pierwsze spotkanie z Orlokiem, którego Skarsgard gra tak przekonująco, że zupełnie ginie w roli, przeistacza się w tego kogoś, to coś... Jasne, tona makijażu też swoje robi, ale ani jego ruchy ani głos ani oczy kompletnie nie zdradzają, kto kryje się za tymi majestatycznymi wąsiskami. Tak - wreszcie dostaliśmy Draculę, który faktycznie wygląda jak transylwański szlachcic. Tylko bardziej martwy. Fenomenalną robotę robi fakt, że pan hrabia wciąga świszcząco powietrze tylko wtedy, kiedy potrzebuje coś powiedzieć, w innym wypadku pozostając zimnymi zwłokami, które powietrza nie potrzebują. Z drugiej strony, druga połowa filmu, kiedy wampir jest już w Niemczech, wypada znacznie bardziej, ekhem, zwięźle i na temat. Klimat grozy gdzieś umyka, gramy w otwarte karty, postaci jest wiele, zagrożenie majaczy tylko gdzieś na horyzoncie. Eggers I tak dba, aby widz się nie nudził, wprowadzając postacie wspomnianego już von Franza (tutejszy van Helsing) oraz Friedricha i jego żony, Anny (Aaron Taylor-Johnson i Emma Corrin).

Jak to zwykle u tego reżysera bywa, film wygląda obłędnie. Jak nietrudno się domyślić, znaczna część obrazu skryta jest w mroku, ale tym razem, aby zbudować odpowiedni nastrój, Eggers i jego operator, Jarin Blaschke, stosują dwa różne podejścia do nocy. Z jednej strony mamy ten prawdziwy mrok, nieprzenikniony, kontrastujący z wściekle pomarańczowym światłem pochodzi i lamp, dających złudne poczucie bezpieczeństwa. To właśnie w ten sposób kręcone były sceny w zamku nosferatu, z demonem niemalże cały czas skrytym w cieniu, z tylko pojedynczymi skrawkami jego sylwetki dostępnymi dla widza. Do tego cała ta sekwencja nakręcona i zmontowana jest jak majaki gorączkującego - przejścia się nie zgadzają, obraz tworzy piękną klatkę, ale nie ma sensu - oniryzm pełną gębą. Z drugiej strony mamy sceny nocne w Niemczech, pociągnięte niebieskim kolorem, wyraźnie oświetlone. Z tego co czytałem, słynący z niechęci do CGI reżyser osiągnął taki efekt kręcąc te sceny w ciągu dnia, po czym zabierał czerwone i zielone światło i ograniczał saturację. Efekt robi wrażenie (podobnie jak żywy ogień i tysiące żywych szczurów na planie zdjęciowym) i natychmiast nadaje filmowi unikalny charakter.

Powiedziałbym, że największym problemem "Nosferatu" nie są aktorzy (wszyscy wypadli świetnie) ani typowe dla Roberta Eggersa, niespieszne tempo (choć kiedy na zegarku dochodziła pierwsza w nocy, czułem już zmęczenie i czekałem na napisy końcowe). Najbardziej przeszkadzał mi fakt, że to mimo wszystko po prostu nowa wersja tej samej, bardzo dobrze znanej historii. Bardzo dobrze zrobiona, jasne, ale jednak trudno mi się nią po raz n-ty zachwycać równie mocno. Tak więc moja ocena jest taka, jak widać, ale jeśli ktoś nie jest obeznany z twórczością Brama Stokera i lubi Eggersa, to może nawet dorzucić jedno oczko.

Atuty

  • Niesamowite zdjęcia;
  • Bardzo dobra obsada;
  • Wygląd Orloka;
  • Bill Skarsgard jako Orlok;
  • Klimatyczna ścieżka dźwiękowa;
  • Nie szczypie się z tym, co wypada, a co nie wypada pokazywać na ekranie;
  • Dojmujący nastrój pierwszej połowy filmu...

Wady

  • ...który znika gdzieś w drugiej połowie;
  • Niespieszny styl Eggersa potrafi sprawić, że czuć już tych 130 minut w kinowym fotelu;
  • Dialogom przydałoby się przycięcie;
  • Finałowi brakowało napięcia.

"Nosferatu" to film zarówno bardzo eggersowy, jak i bardzo klasycznie draculowy - z wszystkimi tego wadami i zaletami. Wygląda pięknie, znajomo, zachwyca artyzmem i pomysłami, męczy tempem i przydługimi dialogami. Trzeba lubić te klimaty, ale generalnie polecam, nawet i dla samej warstwy technicznej.

7,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper