Grafted (2024) – recenzja filmu [Forum Film Poland]. Bez twarzy

Grafted (2024) – recenzja, opinia o filmie [Forum Film Poland]. Bez twarzy

Piotrek Kamiński | 10.02, 21:00

Córka tragicznie zmarłego naukowca przeprowadza się do Nowej Zelandii, gdzie próbuje kontynuować jego pracę, aby zdobyć piękno i akceptację zewnętrznego świata. Nie rozumie, że tym, co naprawdę się liczy jest piękno wewnętrzne...

Reżyserka Sahsa Rainbow powołała do życia scenariusz autorstwa Mii Maramary i Hweiling Yow, w którym młoda imigrantka stara się odnaleźć w nowej sytuacji, w nowym kraju. Temat imigrantów napływających tak do Nowej Zelandii, jak i do praktycznie dowolnego innego państwa na świecie, aż prosi się o komentarz, o pokazanie wad i zalet, trudnych, jak i całkiem wyolbrzymionych sytuacji, z którymi musi radzić sobie „obca” osoba. Tak więc, co robi film pani Rainbow? Bierze tę koncepcję, przez kilka minut udaje, że zamierza zrobić z niej główny temat swojego dzieła, po czym... totalnie odjeżdża w stronę wesołej groteski, bez żadnego ładu i składu.

Dalsza część tekstu pod wideo

Jeśli masz ochotę na film z kategorii „obrzydliwe”, jest szansa, że „Grafted” ci podejdzie. Z mojego pokazu wyszło przed finałem spokojnie z 5-7 osób, czyli potencjał zdecydowanie istnieje. Rzecz w tym, że tak jak „Substancja”, do której obraz Rainbow jest z jakiegoś powodu porównywany, była filmem mocno świadomym, twardo trzymającym się swojego tematu i stanowiącym piękną metaforę dzisiejszej potrzeby gonienia za fizycznym pięknem i pogardy dla swojego ciała, tak „Grafted” kompletnie gubi wątek zaraz po pierwszym akcie, zamieniając się w coś w stylu czarnej komedii wymieszanej z... nie wiem czym. Ani to horror ani to nic jakkolwiek wartościowego. Może  gdyby do głównej roli udało się zdobyć Nicolasa Cage'a?

Grafted (2024) – recenzja, opinia o filmie [Forum Film Poland]. Główna bohaterka bez kierunku i wyrazu

Koleżanki

Zdaje się, że można uznać to, co zaraz napiszę za spoiler, więc jeśli chcesz obejrzeć „Grafted” samodzielnie to sugeruję nie oglądać zwiastuna, nie zawracać sobie głowy resztą tekstu, tylko po prostu obejrzeć film. Ja ze swojej strony mogę powiedzieć tylko tyle, że raczej nie polecam. Szkoda 90 minut życia. No, więc lekkie spoilery. Lecimy. Pomysł na fabułę jest tak samo odklejony od jakiejkolwiek rzeczywistości, jak w przypadku „Bez Twarzy” Johna Woo. Główna bohaterka, Wei (Joyena Sun), przeprowadza się do swojej wiecznie nieobecnej ciotki i jej córki, Angeli (Jess Hong), do Nowej Zelandii. Nie potrafi odnaleźć się w nowym towarzystwie w szkole, nie potrafi dogadać się z kuzynką ani jej koleżankami, Jasmine i Eve (Sepi To'a i Eden Hart), nie potrafi zauważyć zachłannej, skupionej na sobie natury swojego profesora, Paula (Jared Turner), z którego laboratorium pragnie korzystać, by kontynuować badania swojego zmarłego ojca na temat nowej metody przeszczepiania skóry, które mogłyby pomóc jej lepiej zasymilować się zresztą społeczeństwa, poczuć się lepiej w nowej skórze.

Bardzo szybko, jeszcze w ciągu pierwszych trzydziestu minut, fabuła skręca jednak w stronę body horroru, ledwie tylko zasugerowanego w otwierającej film scenie z młodości Wei, natychmiast wywalając do kosza wątek dopasowania się do rówieśników. Od momentu pierwszego większego przeszczepu, film trafi jakąkolwiek więź emocjonalną z widzem, zamieniając się w rollercoaster obrzydliwości i absurdu. Samo w sobie nie byłoby to jednak wcale takie złe, gdyby towarzyszył temu odpowiedni zamysł, gdyby film trzymał się ustalonego tematu, ewoluował wraz z nim. Lecz to, co dzieje się przez 60 z 90 minut „Grafted” to po prostu wesoła młócka, pachnąca wręcz lekko slasherami z lat osiemdziesiątych, gdzie praktycznie wszyscy bohaterowie są ludzkimi śmiećmi i widz tylko czeka, jak brutalna spotka ich zaraz śmierć. Jednakże nawet w takich prostych horrorach zwykle mamy choć jedną postać, z którą możemy sympatyzować, która jest naszą kotwicą, punktem zaczepienia w tym świecie. Lecz nie tym razem! Tak więc, pozbawieni tej metaforycznej latarni, pozostajemy dryfujący na wzburzonym morzu, którym jest film Sashy Rainbow i czekamy tylko, aż wreszcie się to morze uspokoi.

Grafted (2024) – recenzja, opinia o filmie [Forum Film Poland]. Wizualnie ciekawy, ale fabularnie szoruje dupą po dnie

Zmiana

Młode aktorki robią tyleż niezłą, co pozbawioną większej wartości robotę. Bodajże najciekawiej wypada wcielająca się w Wei Joyena Sun, grając przestraszoną, bojącą się podnieść głos dziewczynę z zewnątrz, która później w bardzo, hmmm, bezpośredni sposób stara się dopasować do reszty lokalnej młodzieży. Reszta dziewczyn to w mniejszym lub większym stopniu po prostu wredne jędze, jakich pełno w amerykańskim kinie, a prócz nich w filmie zobaczymy jeszcze w zasadzie tylko pana profesora, którego suszący zęby uśmiech, jedwabna koszula i wzrok skierowany na dekolty studentek mówi nam wszystko, co chcielibyśmy wiedzieć o jego osobowości. Nie ma w jego osobie żadnej subtelności, żadnej wielowarstwowości, sprzecznych cech, celów czy czegokolwiek, co pozwoliłoby mu nabrać trójwymiarowości. To jednak i tak nie najgorszy przykład nieporadności scenariusza Maramary i Yow, bo prócz Paula, w filmie występują również – przynajmniej teoretycznie – ciotka Ling, której jedynym zadaniem jest bycie wiecznie nieobecną, bo bez tego fabuła nie miałaby szans się wydarzyć, oraz niejaki John, poparzony bezdomny, który lubi przesiadywać akurat przed wydziałem Wei, bo najwyraźniej czuje ironię całej tej sytuacji. Jego zadaniem jest pokazanie Wei, że nie trzeba być fizycznie ładnym, aby być piękną osobą. Głębokie. Rozumiesz. Rozumiesz?

Tym jednym elementem, którym film Rainbow może przyciągać jest jego warstwa wizualna. Jeśli lubisz body horror, skórę odrywaną od mięśni, płyny ustrojowe lejące się z każdej możliwej rany przy akompaniamencie wyolbrzymionych efektów dźwiękowych i generalnie pojętą „obrzydliwość”, to jest szansa, że uznasz „Grafted” za wartą uwagi produkcję. Sama skóra i krew nie wyglądają wcale źle, a i efekty wizualne łączenia się nowych kawałków z resztą ciała wypadają naprawdę solidnie, choć nie jest to nic, przez co trudno będzie ci w nocy spać. Tak naprawdę ciężko w ogóle nazwać dzisiejszy film horrorem, jako że nie ma w nim zasadniczo nic strasznego. Jest obrzydliwy, tak, ale nawet przez minutę nie poczujesz w trakcie oglądania grozy czy choćby zwykłej niepewności.

Uważam, że reklamowanie „Grafted” jako kolejnej „Substacji” czy w jakikolwiek inny sposób nawiązywanie do tamtego filmu czyni mu więcej złego niż dobrego. Sam w sobie, debiut Sashy Rainbow to po prostu tani gorefest z małym budżetem, okrutnie byle jakim scenariuszem i bez aspiracji na bycie czymkolwiek więcej. I jako takie coś, jestem w stanie docenić jego nieliczne zalety. Ale jeśli porównać go z jednym z najlepszych filmów zeszłego roku, wychodzi na to, że nie ma w nim niczego, co nadawałoby się do chwalenia – może ewentualnie niedługi czas trwania. Tak więc, ostatecznie powiedziałbym, że „Grafted” to jeden z tych filmów, które można sobie włączyć jako „coś głupkowatego” na wieczór ze znajomymi. Słowo klucz: „włączyć”. 

Atuty

  • Nieźle zrobione gore;
  • Krótki;
  • Kilka ciekawych pomysłów...

Wady

  • ...z którymi ostatecznie nic nie robi;
  • Prostackie, płaskie i cienkie jak papier postacie;
  • Masa fabularnych absurdów;
  • Mierne, nastawione wyłącznie na szokowanie zakończenie.

„Grafted” zaczyna się całkiem ciekawie, krążąc wokół wątków kulturowego i towarzyskiego wykluczenia i trudów bycia młodym dorosłym, po czym wyrzuca to wszystko przez okno i przez godzinę zadziwia już tylko kolejnymi pomysłami, jakby tu stać się jeszcze bardziej obrzydliwym. Za stary jestem, żeby mi coś takiego imponowało i Ty pewnie też, jeśli masz ponad 20 lat.

3,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper