Mów mi tatku (2024) – recenzja serialu [Viaplay]. Kiedy życie kopie cię na każdym kroku

Mów mi tatku (2024) – recenzja, opinia o serialu [Viaplay]. Kiedy życie kopie cię na każdym kroku

Piotrek Kamiński | 15.02, 20:00

Emil i Viktor znają się w zasadzie od zawsze. Razem walili w pieluchy, chodzili do szkoły, rozrabiali, razem też postanowili założyć firmę cateringową. Jednej rzeczy jednak dzielić nie planowali, a już zdecydowanie nie planował tego Emil, bo Viktor zdaje się, że wiedział, co robi, kiedy zaczął umawiać się... z mamą swojego najlepszego przyjaciela. Cóż, bywa i tak.

Nigdy w życiu nie widziałem jeszcze skandynawskiej komedii, dlatego na możliwość obejrzenia nie za długiego serialu komediowego prosto z Danii, rzuciłem się jak szczerbaty na suchary. To w końcu zupełnie inna kultura, kompletnie inne zwyczaje, a więc zapewne i poczucie humoru. Czy taki zimnokrwisty humor ma szansę podejść polskiemu widzowi? Obejrzałem wszystkich sześć odcinków za jednym zamachem, więc z całym przekonaniem napisać mogę, że... szansę może i ma. Ale pieniędzy bym na to nie postawił.

Dalsza część tekstu pod wideo

Nie chodzi o to, że serial Christiana Dyekjæra jest zupełnie nieśmieszny czy coś. Przez cały seans miałem raczej wesoły nastrój, choć skłamałbym pisząc, że przynajmniej raz na tych sześć odcinków wybuchnąłem prawdziwym, żywym śmiechem. Propozycja Duńczyków dryfuje sobie wesolutko w oparach absurdu – wielokrotnie złapałem się na tym, że mówię na głos coś w stylu: „co tu się odwala?!” - i jest to zazwyczaj absurd sympatyczny, wesoły, okazjonalnie tylko wkraczający na bardziej mroczne, poważniejsze tereny, ale przy tym na tyle stonowany, że komizm poszczególnych sytuacji pozostaje subtelny, zupełnie inny od tego, do którego przyzwyczaiły nas rodzime i amerykańskie komedie.

Mów mi tatku (2024) – recenzja, opinia o serialu [Viaplay]. Czekając na eksplozję

Emil i Viktor

Fabuła serialu skupia się na kilku dniach z życia Emila, który po prostu nie może przestać mieć pecha. Nie dość, że jego przyjaciel spotyka się z jego mamą, nie dość, że regularnie budzi się cały ubabrany krwią, z niewiadomych przyczyn lejącą mu się z nosa, to jeszcze jego dziewczyna zostaje zwolniona z pracy i postanawia pozwać pracodawców. Oczywiście to właśnie Emil i Viktor są tymi pracodawcami. Chłopak dosłownie nie ma chwili spokoju.

Historia nie jest jakoś przesadnie angażująca – ot, patrzymy sobie jak dalej rozwinie się sytuacja. Tym, co przykuwa uwagę widza jest natomiast sam Emil, grany przez znanego z „Wikingów” Alexa Høgh Andersena. Chłopak dysponuje niespożytymi pokładami spokoju, godząc się na wszystko, czym rzuca w niego los, nigdy się nie skarżąc, dając się wykorzystywać na lewo i prawo. Czekamy więc, kiedy jego cierpliwość wreszcie się wyczerpie, bo kiedyś przecież musi. Scenariusz całkiem sprawnie informuje nas, że to właśnie na tym będziemy się skupiać, już w pierwszym odcinku prezentując Emilowi sytuację mamy i najlepszego przyjaciela w taki sposób, że czekamy tylko na jego eksplozję, na jakiś stanowczy sprzeciw czy coś w podobie. Ten jednak nigdy nie nadchodzi... Od tego momentu serial regularnie stawia chłopaka w różnych, niezręcznych sytuacjach, a ten każdorazowo przyjmuje je z miną nie wyrażającą żadnych emocji. Czekamy więc i zastanawiamy się, kiedy czara goryczy w końcu się przeleje. Moment ten w końcu następuje, ale muszę przyznać, że tak jak zadziałał na mnie katartycznie, tak spodziewałem się po nim czegoś więcej, czegoś, co sprawi, że warto poświęcić Emilowi i spójce te trzy godziny (plus-minus) życia.

Mów mi tatku (2024) – recenzja, opinia o serialu [Viaplay]. Czy można być „zbyt poprawnym”?

Szczęśliwa nowina

Muzyka i zdjęcia wpisują się bardziej w kategorię „poprawnie zrealizowane” niż „wybitne i zapadające w pamięć”. Nie ma tu niczego, co warto by zapamiętać czy choćby wyszczególnić, ale doczepić się też nie za bardzo jest do czego. Kamera zawsze pokazuje to, co powinna, żeby widz dobrze widział co i gdzie się dzieje, dialogi albo kręcone są na zbliżeniach na twarze bohaterów albo trzymając obie osoby w kadrze jednocześnie – absolutny standard, bez żadnych udziwnień, bez intrygującej zabawy kadrem, bez wpadek. Najciekawsze w tym oceanie poprawności są sny Emila, które od czasu do czasu przyjdzie nam przeżyć razem z nim. Znowu – nie ma w nich nic wybitnego, ale przez wzgląd na to, że to abstrakcyjne myśli głównego bohatera, potrafią chociaż zaintrygować.

„Mów mi tatku” jest serialem dosyć trudnym do polecenia, ponieważ jako komedia nie bawi do łez, jako dramat nie traktuje się dostatecznie poważnie, jako fabuła nie wciąga i nie ma wyraźnie zaznaczonego celu, do którego miałaby zmierzać. To powiedziawszy, przyznać muszę, że polubiłem głównego bohatera i z miłą chęcią oglądałem jego perypetie, a mocno abstrakcyjny humor scenarzysty, Sørena Felbo, nadaje całej opowieści wesoły ton, którego trudno jest nie docenić. Dziwna to produkcja. Jeśli masz ochotę na komedię inną niż zwykle, możesz dać jej szansę. 

Atuty

  • Kolejne niedorzeczne sytuacje, w których znajduje się Emil;
  • Główny bohater, którego nie sposób nie polubić;
  • Dobre tempo – ogląda się szybko i przyjemnie.

Wady

  • Zakończenie bez zakończenia;
  • To nie do końca minus, ale czuję potrzebę nadmienić, że całość jest agresywnie wręcz poprawna, nie podejmuje absolutnie żadnego twórczego ryzyka.

„Mów mi tatku” nie sprawi, że będziesz płakał ze śmiechu, ale zdecydowanie potrafi nastroić pozytywnie. Warto dać szansę, bo to coś zupełnie innego, niż komedie, do których jesteśmy przyzwyczajeni.

6,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper