Zgon przed weselem (2025) – recenzja filmu [Netflix]. O jedną mleczarnię za daleko

Zgon przed weselem (2025) – recenzja i opinia o filmie [Netflix]. O jedną mleczarnię za daleko

Iza Łęcka | 13.02, 21:15

Widzom Netflixa może się już wydawać, że tydzień bez polskiej nowości to tydzień stracony, czy jednak warto poświęcić wieczór na seans „Zgonu przed weselem”, najnowszej komedii od autorów „Lejdis” i „Testosteronu”? Zapraszam do recenzji.

Netflix wykłada kasę na stół, więc polscy filmowcy uwijają się w pocie czoła i kręcą kolejne obrazy przeznaczone na platformę. Po pewnych wpadkach pod postacią „Idealny facet dla mojej dziewczyny” czy „Zołza” duet Konecki i Ogonowska-Konecka dostarcza komedię, która czerpie garściami ze stereotypów i polskiej zaściankowości. Bo że Polacy nie lubią „obcych” to chyba wiadomo?...

Dalsza część tekstu pod wideo

Zgon przed weselem (2025) – recenzja filmu [Netflix]. Niespodzianki? Nieszczególnie

Zgon przed weselem (2025) – recenzja i opinia o filmie [Netflix]. Główny bohater

Mirek i Regina są małżeństwem ze sporym stażem, a dobrze wiemy, jak w gruncie rzeczy bywa z tego typu związkami – przynajmniej na ekranie. On już dawno zapomniał co to romantyzm i uczucia, ona ciągle przymyka oko na jego wady i niedociągnięcia, a nierzadko tylko mu przytakuje, by czuł się ważny. Jedno jednak się nie zmienia – para jest najbardziej dumna ze swojej córki, Mai, która niedawno ukończyła studia z najlepszym wynikiem na roku. Pociecha ma jednak ambitne plany – i nie mam tutaj na myśli wyłącznie rozpoczęcia badań naukowych – gdyż przyprowadza do domu rodzinnego narzeczonego i planuje oświadczyć rodzicom, że niebawem wyjdzie za mąż. Zazwyczaj wybrankowie Mai nie mają zbyt łatwo, a w przypadku Miłosza nie będzie łatwiej. Chłopak wyróżnia się pewnym „mankamentem”, jakim jest kolor skóry i już przy pierwszym dokładniejszym poznaniu nie zyskuje u przyszłego teścia.

Przyjazd córki zbiega się w czasie z bardzo złymi wiadomościami dla okolicznej społeczności. Okazuje się bowiem, że mleczarnia, która jest miejscem pracy dla wielu mieszkańców, za moment pójdzie pod młotek, a co gorsze, jej kierownikowi przedwcześnie odeszło się z tego świata. Cała jednak nadzieja w brygadziście Mirku, który mając chrapkę na stanowisko szefa, planuje uratować biznes przed chciwymi łapskami prezesa – i w tym celu nie zawaha się wykorzystać do tego rodzinnej uroczystości.

Fabularnie recenzowany „Zgon przed weselem” bazuje na starym i pozbawionym wszelkiej refleksji założeniu, że Polacy to ksenofobi, rasiści i szowiniści. Już abstrahując od prawdziwości tego stwierdzenia, twórczynie scenariusza – Hanna Węsierska i Karolina Szymczyk-Majchrzak – oferują po prostu do granic możliwości absurdalną oraz durną historię, w której jak na lekarstwo wdzięku i pomysłowości. Wydaje się, że polska nowość Netflixa jest po prostu zlepkiem motywów z innych historii, które zostały bez ładu i składu połączone w niezbyt elegancką całość, przez co ponad 90-minutowy seans ciągnie się niemiłosiernie – a pomimo starań autorów, pewne wątki, jak chociażby ten związany z czarnoskórym zięciem, i próba dyskusji z nimi już od początku są nieaktualne i cofają nas o jakieś 30 lat. Ładne zdjęcia i generalnie całkiem przyjemna dla oka otoczka nie ratują w najmniejszym stopniu scenariusza do bólu bazującego na stereotypach. Tata rasista i szowinista, zahukana mama, bezwzględny prezes,, dziwaczny ślązak, niezbyt inteligentny policjant, niepokojący ksiądz czy nowobogacka żonka stanowią misz masz, który nie trzyma się kupy. Tak, my Polacy lubimy śmiać się ze swoich narodowych przywar, ale niekoniecznie w tak oklepany sposób, który w żadnym stopniu nie próbuje nawet współczesnego przekazu.

Zgon przed weselem (2025) – recenzja filmu [Netflix]. Byle jacy bohaterowie

Zgon przed weselem (2025) – recenzja i opinia o filmie [Netflix]. Kobiety walczą o mleczarnię

Założenia „Zgonu przed weselem” są nad wyraz oklepane. Znacząca część fabuły opiera się na żartach o kolorze skóry i uprzedzeniach dotyczących osób, których przodkowie pochodzą spoza granic naszego kraju. Oprócz Mirka i pozostałych mężczyzn, również Majka z matką i koleżankami mają swoją wizję na ratunek mleczarni, co oczywiście prowadzi niemal do wojny damsko-męskiej okraszonej niewybrednymi żartami z płci. Bo przecież kto to widział, by to baby rządziły chłopami – dobre sobie... Nic, tylko boki zrywać i szykować miejsce na nowego kierownika.

Na pierwszy rzut oczywiście wysuwa się postać Mirka granego przez Tomasza Karolaka, który mówiąc najprościej, aż tak bardzo nie musiał się starać, bo wcielił się w starszą wersję wielu bohaterów, jakich ma już na swoim koncie. Ot, to rozkrzyczany, trochę nierozgarnięty, ale przekonany o własnej nieomylności Polak, bez którego rodzina i sąsiedzi „po trzech dniach zginęliby z głodu”. Aktor znakomicie odnajduje się w tej roli, lecz jego kreacja w żaden sposób nie powinna być zaskoczeniem dla widzów, którzy kilka razy widzieli filmy z jego udziałem. O jakości „Zgonu przed weselem” może świadczyć fakt, że Karolak wydaje się najjaśniejszym punktem tej produkcji, który jeszcze w jakimś stopniu może zachęcić niektórych odbiorców do seansu.

Głównym problemem recenzowanego filmu, oprócz słabej historii, która na papierze mogła wydawać się całkiem zabawna, jest pewne niedopatrzenie. Ani Węsierska i Szymczyk-Majchrzak, ani Konecki i Ogonowska-Konecka (reżyserzy), nie wykorzystali potencjału aktorów zaangażowanych do tego projektu – a mówimy tutaj chociażby o doświadczonych Agnieszce Suchorze, Antonim Pawlickim, Paulinie Gałązce czy Robercie Talarczyku. Aż dziw bierze, że scenariusz w żaden sposób nie pogłębił przedstawienia ich postaci, a tylko pobieżnie ich pokazał, skupiając się na bezsensowności wydarzeń. Choć rodzinne perypetie Mirka i Reginy koncentrują się także na młodym pokoleniu, narzeczeni – Maja i Miłosz – są jeszcze bardziej byle jacy i nikną wśród innych.

Zgon przed weselem (2025) – recenzja filmu [Netflix]. Czy warto sprawdzić nowość Netflixa?

Muszę przyznać, że od dawna śledzę poczynania Netflixa na naszym polskim poletku i dostrzegam wiele pozytywnych zmian. Miedziaki sypane przez zagranicznego inwestora nie tylko sprawiają, że polskie produkcje pojawiają się jak grzyby po deszczu i wzmacniają największą platformę streamingową, ale przede wszystkim twórcy coraz mniej boją się eksperymentować i sięgają po różnorodne gatunki. Kiedy jednak kryminały, thrillery, a nawet akcyjniaki przyciągają przed ekrany i wyróżniają się naprawdę znośnym stylem, tak z tymi komediami to jednak trochę nam nie po drodze... Najnowsza polska propozycja jest tego idealnym przykładem.

„Zgon przed weselem” jest kolejną propozycją nakręconą dla platformy streamingowej, którą lepiej omijać szerokim łukiem. Jeżeli rzeczywiście macie sporo czasu i planujecie się zrelaksować przy lekkiej opowieści, to warto sprawdzić okazały dział komedii na platformie. Bo poczucie humoru w żadnym stopniu nie zamaskują wszelkich niedociągnięć i mankamentów fabuły, tempo czy gry aktorskiej. Żeby nie było, że nie ostrzegałam...

Atuty

  • Tomasz Karolak wysuwa się na pierwszy plan,
  • Kilka żartów powoduje drgnie kącików ust.

Wady

  • Główny wątek spóźniony o jakieś 30 lat,
  • Scenariusz wydaje się niezwykle oklepany,
  • Zakończenie pozostawia wiele do życzenia,
  • Twórcy zmarnowali spory potencjał aktorów zaangażowanych do produkcji.

Lubicie polskie komedie? To nie sprawdzajcie „Zgonu przed weselem”. Najnowszy film Netflixa, pomimo kilku mignięć, kiedy może i się zaśmiejecie, nie został przygotowany z myślą o fanach gatunku. To odtwórcza, nudna historia, która nie wykorzystuje potencjału zaangażowanych bohaterów. A szkoda...

3,5
Iza Łęcka Strona autora
Od 2019 roku działa w redakcji, wspomagając dział newsów oraz sekcję recenzji filmowych. Za dnia fanka klimatycznych thrillerów i planszówek zabierających wiele godzin, w nocy zaś entuzjastka gier z mocną, wciągającą fabułą i japońskich horrorów.
cropper