Like a Dragon: Pirate Yakuza in Hawaii - recenzja gry. Pirackie szaleństwo

Like a Dragon: Pirate Yakuza in Hawaii - recenzja i opinia o grze [PS4, PS5, Xbox, PC]. Pirackie szaleństwo

Grzegorz Cyga | Dzisiaj, 16:00

W tym roku seria znana u nas przez lata jako Yakuza obchodzi swoje 20-lecie. Z tej okazji, Ryu Ga Gotoku Studio postanowiło zaryzykować i połączyć ją z motywami pirackimi, czego efektem jest Like a Dragon: Pirate Yakuza in Hawaii. Czy to strzał w dziesiątkę, czy nieudany eksperyment? Zapraszam do recenzji.

Like a Dragon: Pirate Yakuza in Hawaii to odważna próba odłożenia na bok porachunków japońskiej mafii na rzecz egzotycznego świata piratów. Początkowo pomysł ten może wydawać się nieco dziwny, jednak wbrew pozorom, ma dużo sensu. Zwłaszcza że to nie pierwszy tego typu projekt i zapewne nie ostatni.

Dalsza część tekstu pod wideo

Kim jesteśmy, dokąd zmierzamy i… czy ma to jakiekolwiek znaczenie?

Najnowsze dzieło Ryu Ga Gotoku Studio to kolejny spin-off, powiązany z główną historią, gdyż dzieje się pół roku po wydarzeniach z Like a Dragon: Infinite Wealth. Ich znajomość nie jest wymagana, bo wszystko, co ważne, jest przytaczane i klarownie wyjaśnione, na czym mogą skorzystać również osoby, które znają wspomniany tytuł. To nie pierwsze podejście studia do stworzenia gry, która będzie angażująca dla wiernych fanów i przystępna dla nowych odbiorców, lecz moim zdaniem, dopiero teraz udało się ono w pełni. Oczywiście, ma swoje wady, ale patrząc na proponowaną historię, jak na autonomiczne dzieło, zdaje ona egzamin i naprawdę może być świetną propozycją dla nowicjuszy, bądź graczy, którzy po prostu szukają pirackiej przygody na kilka wieczorów.

Jednak to, że Goro Majima budzi się na zapomnianej przez większość wyspie, jest w dużej mierze punktem wyjścia do rozpoczęcia zupełnie nowej kariery, wokół której zbudowaną całą produkcję. W tym przypadku bycie piratem bardzo pasuje do głównego bohatera, bo nawet bez świadomości kim jest, przypomina on Jacka Sparrowa bardziej niż jakakolwiek inna postać z uniwersum. Aczkolwiek z tego powodu, tempo narracji jest bardzo nierówne, a schemat przemieszczania się z punktu do A do punktu B i z powrotem mocno rzuca się w oczy. W teorii, tak już było przy Like a Dragon Gaiden: The Man Who Erased His Name z 2023 roku. W praktyce, łączył on ze sobą fabułę kilku gier i pełnił funkcję małego fanserwisu. Teraz z kolei mamy do czynienia z czymś, co próbuje stać na własnych nogach. Nie udaje się to w stu procentach, ale nie zmienia tego, że jest wprowadzeniem do dostępnych możliwości, przez co w recenzowanym Like a Dragon: Pirate Yakuza in Hawaii, fabuła to najmniej interesujący element, zupełnie jak w Yakuzie 5, która próbowała jakość zastąpić ilością i upadała pod ciężarem nagromadzonych wątków. 

Najnowsza gra również próbuje złapać kilka srok za ogon, ale przynajmniej jedna z nich miała wyraźnie większy priorytet, dlatego udało się ją utrzymać, nawet jeśli była tą najmniej wyróżniającą się z grupy. Mam przez to na myśli, że chociaż scenariusz ma swoje momenty, niespecjalnie zaskakuje i osoby, które oczekują, że Goro Majima doczekał się opowieści z pewną dozą głębi niczym w Yakuzie 0, mogą być zawiedzione. Jednakże przypominający formułę serialu podział na rozdziały i ich podsumowania pozostał, więc patrząc na Like a Dragon: Pirate Yakuza in Hawaii jak na kolejny odcinek, byłby to epizod, który poza pogłębieniem postaci, mogącej nareszcie sprawdzić się w roli mentora, niewiele wnosi do najnowszego sezonu.

Przed wyruszeniem w drogę, należy porządnie się zabawić

Sercem i najważniejszym elementem omawianej nowości od RGG Studio jest jednak rozgrywka i opracowana na jej potrzeby zawartość. Like a Dragon: Pirate Yakuza in Hawaii jest uważana za mniejszą odsłonę od tej, która ukazała się w 2024 roku, co jest prawdą głównie w odniesieniu do historii. Pod kątem atrakcji, to w zasadzie dwie ostatnie gry połączone ze sobą oraz zupełnie nowa w postaci prowadzenia własnego statku i możliwość udania się na wyprawy po okoliczne skarby, które często są przerywane bitwami morskimi. 

Tak jak zapowiadano, najnowsza produkcja garściami czerpie z tego, co dostarczył zeszłoroczny poprzednik. Główną różnicą jest inny system walki, brak wyspy do udoskonalania czy turnieju sujimonów, ale niemal wszystkie inne wyróżniające się atrakcje pokroju Alo-Happy, Crazy Delivery czy Sicko Snap powracają. Zatem jeśli nie poświęciliście na nie dużo czasu, tudzież czegoś nie wypróbowaliście, Like a Dragon: Pirate Yakuza in Hawaii da wam okazję do nadrobienia zaległości. 

Jednocześnie twórcy sięgają po formułę serwowaną przez wspomnianą już pozycję z 2023 roku. Oznacza to, że ponownie otrzymujemy najbardziej charakterystyczne elementy serii z dawnych czasów w skondensowanej formie, m.in. obowiązkowe minigry w karaoke, szaloną odmianę baseballa czy golfowe bingo, występują w formie atrakcji na wyspie Madlantis, która jest rajem dla piratów. Jednak najmocniej rzuca się w oczy to, że po raz kolejny powrócono do pojedynków, które toczone w czasie rzeczywistym, a system walki został podzielony na dwa style. Jeden wykorzystuje związane z nową profesją gadżety, w tym powracający grappling hook, a drugi najpopularniejsze ruchy danej postaci i oba możemy sprawdzić nie tylko podczas głównej kampanii czy ulicznych bójek, ale też w szeregu wyzwań. Uważam, że twórcy wykorzystali maksimum jego potencjału.

Prawdziwy pirat nie boi się ubrudzić sobie rąk

Już lata temu twórcy próbowali pogodzić to, by postacie miały różne style walki, a jednocześnie wszystkimi grało się równie dobrze. Do niedawna wydawało się, że najlepiej zrealizował to spin-off Lost Judgment, jednak patrząc wstecz, nie był on tak płynny, jak w Like a Dragon: Pirate Yakuza in Hawaii i miał pewne problemy z balansem. A z racji tego, że w najnowszym tytule kierujemy nieprzewidywalnym Majimą, starcia zyskały na tempie, a osadzony w czasie rzeczywistym system jest nie tylko efektowny, ale i efektywny. Co prawda, twórcy nie odkryli koła na nowo, ale dodanie do repertuaru Szalonego Psa Shimano powietrzne kombosy, które implementowano do gry już lata temu i możliwość łączenia ich, a także innych ruchów ze sobą, pozwala stworzyć widowiskowe juggle niczym w ostatnich odsłonach Mortal Kombat czy Stellar Blade.

Do tego dochodzi kilka drzewek rozwoju, oferujących nowe umiejętności zarówno dla obu stylów, jak i uniwersalne zdolności czy finishery. Natomiast personalizacja postaci została tak rozbudowana, że biżuteria wpływa na nasze statystyki ataku czy obrony. Warto również pamiętać o klasycznych wspomagaczach w postaci jedzenia, które możemy znaleźć, kupić lub sami przygotować i napojów czy powracającej możliwość przywołania „wyjątkowych” sojuszników, by raz na jakiś czas zadali dodatkową porcję obrażeń. Aczkolwiek tym razem nie są oni tak mocni, aby w kilka sekund skończyli za nas każde starcie. Tak wiele możliwości sprawia, że pojedynki z przeciwnikami są niezwykle dynamiczne i silnie utrzymane w duchu „easy to learn, hard to master”. Aż szkoda, że twórcy nie dodali licznika kombosów i systemu ocen, które były w Like a Dragon: Ishin!. Szczególnie potyczki ze sporymi grupami wrogów dają spore pole do wykazania się.

Dlatego nie dziwi, że powraca koloseum w znacznie ulepszonej i dającej większą satysfakcję formie. Nie dość, że możemy teraz toczyć pojedynki na sporą skalę, choć naturalnie mniejszą niż na przykład w ostatnim dziele Omega Force, to jeszcze schemat konkurencji został wzbogacony o bitwy statków. Dzięki temu wypełnianie kolejnych wyzwań i staranie się o jak najlepsze rezultaty nieprędko się nudzi. Można by jedynie chcieć, by były również pojedynki szermiercze, ale ich kilkukrotna obecność podczas głównej kampanii pokazała, że to najsłabiej wykonany element, dlatego nie dziwi, że pojawia się tylko wtedy, gdy chcą tego twórcy.

Raz się żyje, więc ahoj, przygodo

Like a Dragon: Pirate Yakuza in Hawaii chce być grą, która wypływa na nowe, nieznane rejony, lecz dotychczas można odnieść wrażenie, że aż tak bardzo nie odcina się od tego, czym jest, co zdecydowanie nie jest wadą. Jednak by dostrzec pewną zmianę kursu, wystarczy wypłynąć na szerokie wody w poszukiwaniu skarbów czy pozyskiwania zasobów, które wzmocnią nas, nasz statek lub członków załogi.

Te czynności zmieniają perspektywę, nawet jeśli niekiedy bywają obligatoryjne. A to mój jedyny problem z tą warstwą produktu, ponieważ twórcy w pewnym momencie perfidnie przerywają fabułę, aby kazać nam zebrać większy zespół i wystarczająco dużo środków na ulepszenie statku. Nie jest to pierwszy raz, kiedy zastosowano taki zabieg, ale teraz występował on nader często, co w mniejszej pozycji jest szczególnie odczuwalne. Z tego właśnie powodu ukończenie Like a Dragon: Pirate Yakuza in Hawaii zajęło mi 23 godziny, bo gdybym nie musiał się wzmocnić, aby nie tylko mieć szansę w starciu z bossami, ale też odpowiednio dużą załogę, to miałbym na liczniku przyjemniej ze dwie albo trzy godziny mniej.

A żeby móc kogoś zwerbować lub otrzymać od niego konkretną rzecz, trzeba najpierw wyświadczyć mu przysługę. Najczęściej polegają one na standardowym przyniesieniu jakiegoś przedmiotu bądź zebrania odpowiedniej ilości gotówki. Czasem jednak trzeba udowodnić swoją wartość walcząc w Pirates Coliseum, wykonując ciąg pomniejszych zadań, które tworzą poboczny quest czy pomagając w ujęciu poszukiwanych oprychów, a ci naturalnie są mocniejsi od okolicznych zbirów i aspirujących korsarzy, więc i na spotkanie z nimi trzeba się przygotować. Dobrze przynajmniej, że pomimo amnezji, Majima ma tak silną intuicję, że gdy w jego kierunku wystrzelony zostaje pocisk z rewolweru, otrzymuje ostrzeżenie przypominające sygnał od pajęczego zmysłu, a część pirackiej bandy pomaga nam już od samego początku. Zatem nie jest na całkowicie przegranej pozycji.

Warto również zauważyć, że gdy już jesteśmy na statku, to musimy mieć na uwadze stan załogi i samej łajby. Podczas bitew bywa to niełatwe, bo gdy idziemy na pomoc kamratom, gasimy pożary lub samodzielnie decydujemy się na posłanie rakiety z wyrzutni, wówczas nikt okrętem nie steruje. Ponadto po zebraniu ekipy, należy ją wzmacniać i dbać o jej morale. Na szczęście nie jest to aż tak żmudne, gdyż level kompanów i ich specjalizacji rośnie po każdej udanej eskapadzie czy wygranej walce, a nastrój polepsza dawanie upominków pokroju kwiatów czy karmy dla zwierząt, które również możemy zaprosić na pokład, organizowanie uczty czy wspólnie picie drinków. 

Oczywiście, te systemy nie są nie wiadomo jak skomplikowane, ale ta gra miała być pirackim fantasy jak One Piece, a nie symulatorem majtka, który z czasem staje się postrachem siedmiu mórz i to właśnie robi. Kiedy wypływamy na morze naszym Goromaru (który również możemy upiększyć, choć nowe malowanie czy estetyczne dodatki nie wpływają na statystyki okrętu), to mimo iż steruje się nim jak wingsuitem w ostatnim Spider-Manie, udanie oddaje uczucie wolności i ekscytacji wynikającej z płynięcia w nieznane. Jasne, nie jest to środek transportu, który zapewni poczucie prędkości czy lekkości, ale twórcom udało się znaleźć balans pomiędzy łatwością prowadzenia a poczuciem, że kierujemy solidnym statkiem. Tym bardziej że w razie potrzeby można odpalić chwilowe nitro, które pomoże nie tylko dogonić przeciwnika, ale też ułatwi drift, gdy trzeba uniknąć zmierzającej w naszym kierunku kuli armatniej.

Ogólnie rzecz biorąc, da się dostrzec, że deweloperzy byli pewni wykonanej pracy, bo bardzo dużą część gry spędzamy właśnie na pokładzie i w raju dla piratów, Madlantis. Przez to można niekiedy zapomnieć o tym, że na Hawajach czeka drugie tyle zabawy. Dopiero powrót na Honolulu przypomina, że ten produkt mógłby być rozszerzeniem ostatniej odsłony, więc kiedy tylko dobijamy do słonecznego portu, od razu mamy ochotę wrócić na nieznane wody. 

Czy warto zagrać w Like a Dragon: Pirate Yakuza in Hawaii?

Nie mam wątpliwości, że Like a Dragon: Pirate Yakuza in Hawaii to bardzo udany spin-off. Wprawdzie nie odmienia całkowicie 20-letniej marki, ale to, co dostarcza, wystarcza, aby można było poczuć powiew świeżego powietrza. 

Oczywiście gra cierpi na te same bolączki, co każda część, ale oprócz nich i tego, co już wymieniłem w poprzednich akapitach, trudno się doszukać większych problemów. Technicznie również ciężko się do czegoś przyczepić, bo mimo iż dostęp do produkcji otrzymałem na nieco ponad dwa tygodnie przed jej oficjalną premierą, przez znaczną większą część spędzonego czasu nie dostrzegłem żadnego większego błędu.

Jedynymi rzeczami, które przypomniały mi, że obcowałem z przedpremierową wersją, był chwilowy, ale wyraźny spadek klatek podczas jednej bitwy na morzu w mocno późnym etapie gry i towarzyszącej jej cutscence, dwukrotne pojawienie się japońskich napisów zamiast angielskich pod koniec przygody oraz to, że kilka dni po otrzymaniu recenzenckiego egzemplarza wleciał zapowiadany patch dodający dubbing w języku angielskim i chińskim oraz nową grę plus, która ponownie jest darmową częścią produkcji, a nie płatnym dodatkiem. Także już od dnia premiery zainteresowani będą obcować z produktem dopracowanym i kompletnym. To kolejny dowód na to, że nawet mniejszy tytuł od Ryu Ga Gotoku Studio potrafi oferować tyle zawartości, co droższa konkurencja i ją zawstydzić. Tutaj 20 godzin to minimum, jakie można przy nim spędzić bez uczucia znużenia, co przy nieco niższej cenie wyjściowej uważam za świetny stosunek ceny do jakości i ilości atrakcji. Jednym słowem, Like a Dragon: Pirate Yakuza in Hawaii to kapitalna gra, która dla miłośników pirackiego settingu powinna być pozycją obowiązkową.  

Advertisement

Ocena - recenzja gry Like a Dragon: Pirate Yakuza in Hawaii

Atuty

  • Świetnie oddany klimat pirackiej przygody
  • Sporo nowych i dobrze znanych aktywności pobocznych
  • Najbardziej dopracowany system walki w czasie rzeczywistym w serii
  • Oba style walki są równie satysfakcjonujące i bogate
  • Sojusznicy na wezwanie nie są zbyt mocni, ale nadal bardzo przydają się w potyczkach
  • Personalizacja postaci i okrętu
  • Rozbudowane i różnorodne Koloseum
  • Satysfakcjonujące bitwy morskie oraz wyprawy po skarby i zasoby
  • Kapitalne walki na statku
  • Rozbudowane mechaniki prowadzenia i ulepszania statku oraz załogi
  • Bezpłatna nowa gra plus
  • Historia utrzymana w duchu pirate fantasy, która nie wymaga znajomości poprzednich odsłon...

Wady

  • ... ale mimo wszystko nie zaskakuje i jest głównie punktem wyjściowym do zabawy
  • Nierówne tempo narracji
  • Kilkukrotne zmuszanie do grindu
  • Okazjonalne i toporne pojedynki szermiercze

Like a Dragon: Pirate Yakuza in Hawaii to gra, która miała za zadanie dotrzeć do nowych fanów. Dotychczasowe eksperymenty wychodziły różnie, lecz tym razem Ryu Ga Gotoku Studio zrobiło udany skok w bok. Może on przyciągnąć świeżą widownię, bo tym przypadku naprawdę nie trzeba wiele wiedzieć na temat serii i jej przeszłości, aby się dobrze bawić. Ta produkcja ma dawać satysfakcję z bycia piratem i w pełni to zadanie realizuje.
Graliśmy na: PS5

Grzegorz Cyga Strona autora
cropper