Dzień zero (2025) – recenzja serialu [Netflix]. Nawet De Niro przeszedł do świata produkcji telewizyjnych

Dzień zero (2025) – recenzja, opinia o serialu [Netflix]. Nawet De Niro przeszedł do świata telewizji

Piotrek Kamiński | 20.02, 21:00

Przebywający na emeryturze, były prezydent Stanów Zjednoczonych zostaje raz jeszcze wezwany przez swój kraj, tym razem w celu odkrycia, kto i dlaczego pozbawił cały kraj prądu na 60 sekund, skutkiem czego śmierć poniosło kilka tysięcy osób. Rzecz w tym, że George Mullen jest już stary, a jego pamięć już nie tak dobra. Czy nadanie takiemu człowiekowi nadzwyczajnych uprawnień, to na pewno taki dobry pomysł?

„Dzień zero” to pierwszy serial, w którym Bob De Niro zgodził się zagrać główną rolę, tym samym dołączając do innych gigantów kina, którzy zdecydowali się na przekroczenie Rubikonu i pokazanie się w produkcji telewizyjnej. Stallone'owi wyszło to nawet na zdrowie, ale mam wrażenie, że cały czas żyjemy w świecie, w którym część tuzów wielkiego ekranu uważa pokazanie się w istotnej roli w telewizji jest jakąś ujmą na ich honorze albo czymś w podobie. A przecież dobrzy aktorzy to druga najważniejsza rzecz, której brakuje serialom – zaraz po dobrych scenariuszach. Praktycznie za każdym razem, kiedy któryś z dinozaurów kina przechodzi do telewizji, rezultatem jest produkcja co najmniej nietuzinkowa, a często wręcz bardzo dobra. Harrison Ford robi robotę zarówno w poważniejszym „1923”, jak i słodko-gorzkim, bardzo solidnym „Shrinking”. Pierwszy sezon „Detektywa” do dziś uważany jest za najlepszy, w czym niemała zasługa geniuszu aktorskiego Woody'ego Harrelsona i Matthew McConaugheya. Nawet Al Pacino wystąpił w całkiem przyjemnym serialu Amazona, pod tytułem „Łowcy”.

Dalsza część tekstu pod wideo

Najważniejsze jednak, że pierwsza, poważna produkcja telewizyjna De Niro nie jest jakąś głupkowatą komedią, a poważnym thrillerem politycznym, pozwalając naszej gwieździe pograć trochę twarzą, stworzyć intrygującą postać, a nie tylko: „przyszedłem na plan. Co i gdzie mam mówić?”, jak w części swoich ostatnich filmów. I trzeba przyznać, że rola Mullena sprawia wrażenie pisanej stricte pod Roberta. Dostajemy tu postać upartą, nieustępliwą, ale kierowaną bardzo mocno rozwiniętym kręgosłupem moralnym, dla której słowa takie jak „humor” mogłyby nie istnieć, bo zabierają tylko miejsce prawu i porządkowi.

Dzień zero (2025) – recenzja, opinia o serialu [Netflix]. Interesujący pomysł

Prezydent De Niro

Fabuła serialu kręci się wokół całej armii bardziej i mniej istotnych postaci. Najważniejszy pozostaje oczywiście sam Mullen, do którego należy odkrycie kto i dlaczego sparaliżował na minutę cały kraj, lecz nie mniej istotni są jego bliscy. Od rodziny, w skład której wchodzą żona, Sheila (Joan Allen) oraz trzymająca się raczej z dala od ojca córka, Alexandra (Lizzy Caplan), przez najbardziej zaufanych powierników, takich jak Roger (Jesse Plemons), na kluczowych członkach jego zespołu kończąc. George zdaje się mieć problemy z pamięcią i tak jak może to wynikać z faktu, że ma już za pasem 82 lata doświadczenia na tym świecie, tak równie intrygująca wydaje się teoria według której ktoś celowo próbuje mieszać mu w głowie, aby zdyskredytować jego komisję i pogrążyć jego samego. Gdzie leży prawda? Oto jest pytanie!

Z drugiej strony mamy samo śledztwo – kto i dlaczego „zatrzymał czas” na jedną, boleśnie długą minutę. Czego chce i czy było to tylko jednorazowe wydarzenie czy może istnieje ryzyko, że atak zostanie powtórzony? Odpowiedzialni za serial Eric Newman, Noah Oppenheim i Michael Schmidt wodzą widza za nos przez praktycznie cały serial, raz za razem podrzucając fałszywe tropy, innym razem grając w zaskakująco otwarte karty – nigdy nie możemy mieć pewności, w co możemy wierzyć, komu ufać, a na kogo patrzeć spode łba. Całkiem genialnym zabiegiem było nakreślenie części postaci w bardzo bezpośredni sposób: wygląda i zachowuje się jak totalna gnida? Nie uwierzysz, ale to dlatego, że po prostu jest totalną gnidą. Sprawia to, że obsadę jako ogół znacznie trudniej jest wyczuć. Ja na przykład w momencie, w którym spojrzałem na postać Plemonsa, natychmiast założyłem, że będzie z nim coś nie tak, bo to przecież ten Plemons, ten aktor, a ostatecznie... sam zobaczysz. Może tylko ściemniam?!

Dzień zero (2025) – recenzja, opinia o serialu [Netflix]. Klimatyczny jak cholera kawałek telewizji

Roger

Paradoksalnie jednak, nie uważam, aby intryga została zbyt elegancko zakamuflowana, co wiąże się między innymi właśnie z obsadą serialu. To chyba mój największy problem z „Dniem zero” - kiedy kurz opadł i jasnym stało się kto, jak i dlaczego, nie byłem ani trochę zdziwiony. Uważam wręcz, że antagoniści serialu są zbyt wyraźnie „nie halo”, właściwie od pierwszych chwil, kiedy ich poznajemy, co sprawiło, że zakończenie tej głównej intrygi sprawiło mi lekki zawód. Żeby jednak nie brzmiało to jak czcze przechwałki i jakaś nie wiadomo jak wielka wada całego serialu, to przyznam również, że były i takie postacie, po których spodziewałem się, że ostatecznie zostaną zdemaskowane jako złe, co nigdy nie nastąpiło. Nie jest więc wcale tak źle. To po prostu barwa, wielowymiarowa obsada, powołana do życia przez plejadę gwiazd. Chce się ich oglądać i wiedzieć co dalej, a czy to nie to właśnie jest jednym z najważniejszych czynników, decydujących o tym, czy  serial uznać będzie można za dobry?

Prócz mocnej obsady, „Dzień zero” może również pochwalić się interesującymi wizualiami, z kamerą regularnie ustawioną w niecodziennych miejscach, wykonującą zamaszyste ruchy, zmieniające nasz punkt widzenia – jednoznacznie dając do zrozumienia, że to co widzimy, nie jest wcale tak oczywiste, jak mogłoby się z początku wydawać. Dodajmy do tego ekstremalne zbliżenia, piękne panoramy i montażystę rozumiejącego, że aby wytworzyć napięcie, trzeba pozwolić ujęciom wybrzmieć, nie ciąć co pół sekundy, a właśnie utrzymać kamerę na czyimś spojrzeniu, na jednym miejscu czy osobie. Kompozycję tę dopełnia klimatyczna, nienachalna, ale dobrze podbijająca klimat ścieżka dźwiękowa Jeffa Russo, który wcześniej dał nam „Ripleya”, „Fargo” i „Picarda”, trzy seriale, w których muzyka była nieodłącznym elementem całości.

Tak zachwalam tę nową propozycję czerwonego N, jakby był to najlepszy thriller, jaki widziałem od lat, ale jeśli widziałeś już ocenę końcową, to wiesz, że nie ma o niczym takim mowy. To dlatego, że prócz wspomnianej już, niezbyt niespodziewanej konkluzji, fabuła serialu dosłownie przeładowana jest wątkami pobocznymi i tak jak każdy z nich jakoś tam wiąże się z główną sprawą (ciężko żeby się nie wiązał, biorąc pod uwagę, jak szerokie kręgi zatacza cała intryga), tak większość z nich jest tu tylko po to, aby wypchać czymś fabułę poszczególnych odcinków i wodzić widza za nos, czasami nawet nie oferując satysfakcjonującego domknięcia. Postacie wchodzą, pokazują się przez przysłowiowych pięć minut, po czym wychodzą. W trakcie się tego nie zauważa, ale kiedy na ekran wchodzą ostatni raz napisy końcowe, a ty wciąż czekasz na wyjaśnienia, zaczyna to doskwierać.

Koniec końców, „Dzień zero”, nawet mimo lekko rozwleczonej miejscami fabuły, jest jedną z ciekawszych pozycji szpiegowskich, z jakimi miałem ostatnio do czynienia. Kolejne odcinki włączałem z przyjemnością, pragnąc zobaczyć do dalej, czując napięcie, smutek, radość i żal towarzyszące bohaterom. Zakończenie nie porwało mnie tak bardzo, jak bym sobie tego życzył, ale nawet w tym braku satysfakcji czai się zamysł twórców, którzy pragnęli nam w ten sposób coś przekazać, więc do pewnego stopnia jestem w stanie tę ich wizję zaakceptować. Mówiąc krótko: nie spodziewaj się po pierwszym serialu De Niro nie wiadomo jakiej bomby, redefiniującego gatunek arcydzieła, a się nim nie zawiedziesz. To aż i jedynie po prostu solidny thriller polityczny. Polecam.

Atuty

  • Dobra rola De Niro;
  • Jesse Plemons i Lizzy Caplan tworzą intrygujący duet, od którego trudno się oderwać;
  • Intryga wciąga i nie pozwala się oderwać do samego końca;
  • Relatywnie realistyczne podejście do tematu;
  • Piękne zdjęcia, dobry montaż i nastrojowa ścieżka dźwiękowa.

Wady

  • Rozwiązanie (a przynajmniej jego część) czuć będziesz z kilometra;
  • Nadmiar fałszywych tropów i na wpół przerobionych wątków.

„Dzień zero” nie jest może przesadnie odkrywczy, ale posiada za to jedną cechę, dzięki której polecanie go jest niezwykle łatwe: wciąga jak bagno. Ostrzegam: jest szansa, że obejrzysz całość na jednym posiedzeniu.

7,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper