![Electric State (2025) - recenzja filmu [Netflix]. Najdroższy film sci-fi Netfliksa, ale czy dobry?](https://pliki.ppe.pl/storage/294373afb6adcb53052e/294373afb6adcb53052e.jpg)
Electric State (2025) - recenzja i opinia o filmie [Netflix]. Najdroższy film sci-fi Netfliksa, ale czy dobry?
Netflix nie szczędzi pieniędzy na produkcje, które mogłyby z powodzeniem bić się o box office w kinowych salach. „Electric State” to doskonały przykład, bo mamy tu zarówno świetną obsadę, twórców najlepszych filmów ze stajni Marvela i jest to przy tym najdroższy film science-fiction w historii streamingowego giganta z całą masą efektów CGI. Jak jednak doskonale wiemy ogromne pieniądze niewiele znaczą jeśli w filmie nie ma chemii.
A o chemię w „Electric State” mieli zadbać Anthony i Joe Russo, który to duet dał nam sagę z Thanosem, którą zwieńczył jeden z najbardziej kasowych filmów w historii - Avengers: Koniec gry. Jakby tego było mało bracia współpracowali przy „Electric State” z Christopherem Markusem i Stephenem McFeely'em, którzy napisali scenariusz do wspomnianych filmów braci Russo, więc wszystko powinno się zgadzać, prawda?
W obsadzie również gwiazdy. W roli głównej bohaterki wystąpiła Millie Bobby Brown (grająca Michelle), gwiazda „Stranger Things”, jednego z najgorętszych seriali ostatnich lat, a partneruje jej Chris Pratt (wciela się w Keatsa), którego widzowie pokochali przy okazji „Jurassic World” i Strażników Galaktyki”. Na koniec tej wyliczanki warto też zaznaczyć, że „Electric State” to adaptacja powieści graficznej Simona Stålenhaga o tym samym tytule, której akcja rozgrywa się w alternatywnych, zniszczonych technologicznie latach 90.. I jak się pewnie domyślacie została doceniona przez krytyków.




Electric State (2025) - recenzja i opinia o filmie [Netflix]. Ludzie vs. roboty

Początek filmu w formie szybkich migawek historycznych ukazuje nam wizję świata z początku lat 90. i wojny ludzi ze zbuntowanymi robotami (dowodzonymi przez pana Peanuta), które nie chcą już służyć jako siła robocza ludzi. I tutaj cały na czarno, wszak to swego rodzaju antagonista, wchodzi Ethan Skate (Stanley Tucci), którego wynalazek dzięki zastosowaniu przekaźników neuronowych pozwala ludziom zamieszkać w ciałach robotów. A kierując wojskowymi dronami z wygodnych foteli homo sapiens przechylili szalę zwycięstwa w wojnie na własną stronę. Zawarty następnie traktat pokojowy umieścił roboty w ogrodzonej murem, ogromnej strefie wykluczenia, przypominjącej pustkowia z „Mada Maxa”.
Tymczasem Skate stał się technologicznym bogiem do złudzenia przypominając aparycją Steve’a Jobsa. Co więcej stworzył konsumencką wersję urządzenia do kierowania dronami, swoiste gogle VR o nazwie Neurocaster - przez co ludzie przenosząc się do swoich fantazji uzależnili się od nowej technologii, życia w ciałach robotów, co praktycznie sparaliżowało relacje międzyludzkie i przyspawało do krzeseł z goglami nawet dzieci w szkołach, gdzie używanie hełmów stało się obowiązkowe.
Michelle straciła rodzinę i młodszego brata Christophera w wypadku samochodowym i została zmuszona do zamieszkania z przybranym ojcem, który jest właśnie uzależniony od Neurocastera i traktuje ją jak śmiecia. Tak się składa, że dość niespodziewanie w progach jej domu pojawia się robot (z głosem Alana Tudyka) wzorowany na jej ulubionej kreskówce z dzieciństwa, który zdaje się być mechaniczną wersją jej brata. Czy chłopak jednak żyje? Na to pytanie para będzie starała się znaleźć odpowiedź rozpoczynając podróż po alternatywnych Stanach Zjednoczonych uciekając przez władzą, która stara się eliminować wszystkie roboty, które znalazły się poza strefą wykluczenia, a jedną z głównych ról odgrywa tu cyborg kierowany przez Giancarlo Esposito (rola etatowego złola to już jego stała metka).
Electric State (2025) - recenzja i opinia o filmie [Netflix]. Ale to już było...

Muszę przyznać, że pierwsza część filmu autentycznie wciąga, zwłaszcza, że sporo tu odniesień do lat 90., retrofuturystycznej stylistyki i smaczków jak choćby wystąpienie Billa Clinctona. W międzyczasie Michelle poznaje Keatsa granego przez Pratta, cwaniaka i przemytnika bujającego się po mieście z własnym robotem Hermanem (jego głosem przemawia Anthony Mackie). Niestety im dalej w las tym historia traci swoją magię, zapowiedź wielkiej przygody w fascynującym świecie z każdą minutą staje się coraz bardziej przewidywalna i generyczna. Postacie praktycznie w ogóle się nie rozwijają, Millie Bobby Brown jest małomówna, buntownicza i często irytująca (skąd my to znamy...), nie potrafi nas specjalnie przekonać byśmy zaangażowali się w jej dramat, a Pratt gra po prostu Pratta, tyle że z wąsem.
O wiele ciekawsze niż postacie ludzkie są występujące w grze roboty, które mają jakiś charakter i potrafią wzbudzić współczucie czy uśmiech na twarzy. A tym samym znacznie bardziej angażująca widza jest relacja Keatsa i jego robota Hermana niż jakakolwiek próba wywołania emocji międzyludzkich. Filmowi nie można na pewno zarzucić wiele w kwestii wykonaniu - kolejne roboty na swój sposób nawiązują do retrostylistyki, mamy tu listonoszkę z opcją polowania na dobermany, fotel fryzjerski chcący każdemu przycinać włosy, kota wielkości statuy wolności czy w końcu gadającego peceta, będącego tak naprawdę wirtualną wersją Ke Huy Quana, który gra tutaj rolę doktorka, łudząco podobnego do tego z serialu „Loki". Tak, tu praktycznie każda postać ludzka to kopia czegoś co już znamy, czegoś, co już było.
Electric State (2025) - recenzja i opinia o filmie [Netflix]. Postapokalipsa dla wszystkich

Trzeba też zaznaczyć, że „Electric State” to taka postapokalipsa dla młodszych widzów i masowego odbiorcy. Druga część filmu niestety niczym kreatywnym nie zaskakuje, mamy niezłe efekty specjalne, spektakularne walki, piękne krajobrazy, ale potencjał fabularny zarówno samym bohaterów jak i przedstawionego świata traci na impecie i można go określić mianem zmarnowanego potencjału. Zabrakło tu filmowej duszy, jakby wszystko uszyte zostało na bazie oklepanych schematów. A przecież strach przed wykorzystaniem technologii i uzależnienia od socialmediów to temat tak aktualny w dobie rosnącego znaczenia sztucznej inteligencji, że można było to przedstawić naprawdę lepiej, głębiej. Po świetnym wprowadzeniu większość wątków okazuje się niestety dość powierzchowna i tu kryje się największy zawód.
Film z racji wysokiego budżetu i znanej obsady zapewne zostanie bardzo mocno skrytykowany, bo oczekiwania były ogromne. A to po prostu obraz, który dobrze ogląda się w ramach rodzinnego seansu i odkopywania smaczków kultury popularnej tak w designie samych robotów jak i subtelnych mrugnięć okiem do widza. Tylko i aż tyle. Nie zachwyca, ale i nie odrzuca od ekranu.
Atuty
- Niezłe efekty specjalne
- Część postaci robotów bawi i wzrusza
- Retrofuturystyczna kreacja świata i smaczki dla fanów lat 90.
Wady
- Postacie ludzkie w ogóle się nie rozwijają
- Schematyczna i przewidywalna druga część filmu
- Bazowanie na oklepanych już nie raz schematach
Not great, not terrible. Zmarnowany potencjał świetne zapowiadającej się historii. Jako popcornowy seans rodzinny sprawdzi się dobrze, ale nie szukajcie tu głębi i wodotrysków.
Przeczytaj również






Komentarze (19)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych