
Dragonkin: The Banished - recenzja gry. Dobrze jest skasować trochę smoków w rytmach hack'n'slash
Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o Dragonkin: The Banished, nie do końca wiedziałem, czego się spodziewać. Z jednej strony – kolejny tytuł z gatunku hack’n’slash, który chce konkurować z legendami pokroju Diablo czy Path of Exile. Z drugiej – obietnica świeżości, bo oprócz krwawych starć z hordami wrogów dostajemy smocze wątki, „bazowe” miasto do rozbudowy i autorski system rozwoju postaci w formie Ancestral Grid. Czy to wystarczy, by gra wyróżniła się na coraz bardziej zaludnionym poletku ARPG-ów? Po kilkunastu godzinach z wczesnym dostępem mogę śmiało stwierdzić, że jest tu potencjał, choć nie obyło się bez wybojów.
Przygodę zaczynamy od mocnego uderzenia – prolog odsłania nam trójkę dostępnych obecnie bohaterów (Barbarian, Oracle i Knight), a każdy z nich, niczym wstęp w filmie akcji, prezentuje pełnię swoich możliwości. Przez krótką, lecz intensywną sekwencję faktycznie można poczuć się jak prawdziwy pogromca smoków – hulamy po polu bitwy, rzucamy czary, ciachamy wrogów ogromnym mieczem lub włócznią. Widać w tym inspirację Path of Exile czy Diablo IV, ale jest też kilka osobistych akcentów, jak choćby różnorodne elementalne ataki czy smocze motywy przebijające się w umiejętnościach.
Szkoda tylko, że prolog okazuje się dość bezpieczny. Nie można tam za wiele zepsuć ani zginąć, nie ma też systemu lootu. W efekcie jest to trochę wyreżyserowana jazda bez trzymanki, po której – niczym wstrząśnięci zbyt krótką adrenaliną – chcemy wskoczyć w prawdziwą rozgrywkę i zweryfikować potencjał każdej z postaci w realnych warunkach. No i tu rozpoczynają się schody, bo faktyczna rozgrywka już tak intensywna nie jest.




Historia, która wymaga jeszcze wypolerowania
Po hucznym wstępie gra zwalnia tempo, przenosząc nas do Montescail – głównego miasta, które będzie pełnić rolę bazy wypadowej i miejsca do zarządzania różnymi aktywnościami. Tutaj opowieść wciska hamulec. Poznajemy fundament opowieści - kraina przesiąknięta jest smoczą korupcją, a my, obdarzeni krwią smoków, próbujemy odeprzeć inwazję potwornych Dragonkinów i zatroszczyć się o bezpieczeństwo nielicznych ocalałych ludzkich społeczności. Brzmi dość banalnie i takie jest w istocie.
Szczególnie na początku kampania potrafi nużyć, bo sporo jest dialogów i biegania z jednego punktu do drugiego. Niektórym może to przeszkadzać – w końcu gracze hack’n’slash pożądają szybkiej akcji i nieustannej jatki. Potem fabuła nabiera nieco rumieńców, choć wciąż brakuje tu lepszego osadzenia w realiach świata i klarowniejszego tła historycznego. Mam jednak wrażenie, że deweloperzy z Eko Software planują doszlifować ten element w dalszych aktualizacjach. A przynajmniej trzymam za to kciuki, bo jest tutaj kilka bardzo fajnych motywów. Wystarczy je tylko solidnie rozbudować. Mam nadzieję, że zostanie to zrobione z odpowiednią dozą kreatywności.
Klasy postaci, tak jak wcześniej wspominałem, to aktualnie Barbarian, Oracle i Knight, a twórcy zapowiadają wprowadzenie Archer w późniejszym etapie rozwoju. Każda postać czerpie moc z innego aspektu „smoczej krwi” – Barbarian mrozi i niszczy wrogów surową siłą, Oracle skupia się na precyzyjnych elektrycznych czarach, zaś Knight operuje płomienną lancą i jest niczym paladyn, który świetlistymi smagnięciami rozcina bezkresny mrok i nadciągających wrogów. Tych jest tutaj doprawdy olbrzymie zatrzęsienie.
Rdzeniem rozgrywki pozostaje Ancestral Grid – wielka, heksagonalna sieć, do której przypinamy fragmenty umiejętności i pasywnych modyfikatorów. To tutaj Dragonkin: The Banished stawia na łamanie głowy w stylu puzzle i umożliwia budowanie zaskakujących buildów. Każdy fragment może wchodzić w synergiczne relacje z innymi, zwiększając siłę ataku, dodając nowe efekty lub wzmacniając umiejętności naszego wiernego towarzysza – smoczego kumpla zwanego wyrmlingiem.
Ta mechanika to prawdziwy raj dla miłośników kombinowania. Nie ma jednej, idealnej ścieżki – możesz działać z maksymalizacją jednego superataku, albo rozkładać moce na kilka solidnych czarów. Z biegiem czasu i wraz z kolejnymi poziomami sieć rozwija się w ogromnym tempie, a razem z nią nasze możliwości. Niestety, gra nie tłumaczy tego systemu w najlepszy sposób, co zwłaszcza na początku może powodować spore zakłopotanie. Wiadomo, to wczesny dostęp i zapewne twórcy popracują nad tym elementem. Muszą to zrobić, bo łatwo się tutaj pogubić.
Walka dostarcza sporo satysfakcji, ale mogłaby być bardziej mięsista
Jeśli chodzi o czystą akcję, to system walki w Dragonkin jest niezły, choć nie bez drobnych problemów. Jak widzicie na powyższym zdjęciu, kolory i efekty czarów są wszechobecne. Czasem aż nic nie widać. Jednym się to spodoba, innym z kolei niekoniecznie. Skille dają frajdę, szczególnie gdy na ekranie dzieje się istny taniec efektów (ogniste kolce, wiry lodu, błyskawice), a my chwytamy za nowe spelle. Razi za to brak wyczuwalnej siły tych wszystkich uderzeń – można odnieść wrażenie, że ciosy odrobinę „przelatują” przez wrogów, a my często w ogóle nie rejestrujemy, że tracimy zdrowie. Przy starciach z wieloma przeciwnikami naraz robi się zbyt chaotycznie, co jest dość typowe dla gatunku, ale szkoda, że nie zadbano o bardziej wyraziste animacje otrzymywania obrażeń. Często miałem tak, że po prostu biegłem przed siebie, atakując jak popadnie i tylko czekają, aż przeciwnik... padnie. Sam nie padłem, ale to też dlatego, że wiemy doskonale, kiedy należy wykonać unik, albo odsunąć się od przeciwnika (wszystko jest dobrze oznaczone).
Na plus wypada fakt, że gra dostarcza sporo broni, a system lootowania bywa całkiem hojnym źródłem ciągłych ulepszeń. Błyskawicznie dostajemy nowy sprzęt, który daje kopa statystykom, choć brakuje w tym na razie wyjątkowych przedmiotów, budzących dreszczyk emocji (jak legendarne itemy w innych tytułach). Wszystko jest, na ten moment, dość zwyczajne. Musimy jednak pamiętać, że to dopiero wczesny dostęp, a poniższa ocena dotyczy tego, co producenci zaserwowali już teraz. Jest całkiem nieźle.
Twórcy obiecują także elementy pewnego „zarządzania miastem”. W Montescail rozbudowujemy budynki - kuźnię, aptekę, Pythię (czyli kapliczkę do rozwijania Ancestral Grid) i parę innych instytucji, co przekłada się na dodatkowe bonusy. Na razie jednak jest to dość ograniczone i skupia się głównie na pasywnych korzyściach (np. tańsze wytwarzanie przedmiotów, szybszy rozwój siatki i tym podobne rzeczy). Z pewnością jednak zostanie w przyszłości rozbudowane i bankowo będziemy mogli zbudować swoje uzbrojenie.
Z jednej strony – to miły akcent, który sprawia, że czujemy się bardziej zaangażowani w losy świata. Z drugiej – ciężko mówić o pełnoprawnej mechanice rozwoju miasta. Brakuje nam choćby jakichś mini-wyzwań przy obronie Montescail przed smoczymi atakami czy zarządzania surowcami w bardziej znaczący sposób. Miejmy nadzieję, że Eko Software ma większe plany na rozbudowę tej warstwy rozgrywki.
Oprawa audiowizualna i wydajność
Trzeba przyznać, że jak na Early Access, Dragonkin: The Banished prezentuje się naprawdę solidnie. Lokacje – zwłaszcza te mroczniejsze, „gnijące” od smoczej korupcji – potrafią przyciągnąć ogromem detali. Efekty czarów i animacje bohaterów są zrobione przyzwoicie, choć brakuje im momentami dodatkowego doszlifowania. Mamy ciosy specjalne, ale nie są one aż tak widowiskowe, a szkoda.
Od strony dźwiękowej jest nieźle. Szczególnie jeśli chodzi o efekty czarów i uderzeń, ale ścieżka audio bywa mało zapadająca w pamięć. Optymalizacja też nie jest wybitna - przynajmniej takie odniosłem wrażenie. Przy ustawieniu wszystkiego na maksymalnych detalach, na komputerze wyposażonym w procesor Intel Core i7-14700K, 64GB RAM i kartę graficzną NVIDIA GeForce RTX 5070 Ti mogłem mówić o przyzwoitej płynności (ok. 90-100 klatek) na najwyższych ustawieniach w 4K. Ale tylko z DLSS i generatorem. Bez tego było już krucho, bo mnóstwo się tutaj dzieje. Fani widoku izometrycznego poczują się jak w domu, a jeśli wolicie sterowanie WASD lub kontrolerem – twórcy także o to zadbali.
Wczesny dostęp i perspektywy na przyszłość w Dragonkin: The Banished
Nie możemy zapominać, że Dragonkin: The Banished dopiero raczkuje w systemie wczesnego dostępu, a deweloperzy zapowiadają regularne aktualizacje i dopieszczanie zawartości. Planowana jest dalsza rozbudowa fabuły, dodatkowy endgame, a także rozwój zarządzania miastem. Już teraz widzimy częste aktualizacje, które poprawiają balans i usuwają błędy. To się chwali!
Przy cenie oscylującej wokół 100 zł (w zależności od promocji - aktualnie grę kupicie za 91,99 zł) tytuł prezentuje się zachęcająco, zwłaszcza dla osób gotowych na testowanie i zgłaszanie uwag twórcom. Jeśli jesteś weteranem ARPG i wchłaniasz wszystko, co ma w sobie elementy zbliżone do Diablo, pewnie odnajdziesz tu niemałą przyjemność w tworzeniu kombosów i mikrozarządzaniu postacią. Jeśli jednak oczekujesz całkowitego szlifu na poziomie największych hitów hack’n’slash, możesz poczuć niedosyt – gra ma jeszcze spory kawałek drogi przed sobą. Ale warto na nią zaczekać.
Ocena - recenzja gry Dragonkin: The Banished
Atuty
- Dopracowany i innowacyjny system Ancestral Grid, to prawdziwy raj dla fanów kombinowania z buildami (ma też duży potencjał na rozwój)
- Różnorodność zaklęć i możliwości zaproponowanych klas (których są już teraz trzy, a w drodze czwarta) i ciekawe motywy związane z atakami specjalnymi, a także potężnymi uderzeniami
- Stabilne działanie już we wczesnym dostępie
- Przyjemne „lootowanie” czyli sporo sprzętu do testowania i ulepszania
- Bardzo ładna grafika, sporo kolorów i szczegółowe modele postaci
- Dobrze się sprawdza jako odstresowywacz, bo po prostu idziemy przed siebie i kasujemy wszystko, co napotkamy.
Wady
- Nieco „puste” odczucie walki – brakuje mocniejszego feedbacku przy trafieniach i obrażeniach, ale problem widoczny także w Diablo IV
- Mało wyrazista fabuła i wolny rozruch głównej kampanii
- Zarządzanie miastem mocno ograniczone – na razie bardziej dodatek niż pełnokrwista mechanika
- Skromne wprowadzenie do Ancestral Grid – nowicjusze mogą czuć się zagubieni
- Zaskakująco spore wymagania sprzętowe, chociaż przyznam, że gra wygląda bardzo przyzwoicie
- Niski poziom trudności, daleko tej grze do Path of Exile
Dragonkin: The Banished to propozycja dla fanów Diablo IV, ale też i ogólnie dla miłośników gatunku hack'n'slash. Gra nie odkrywa koła na nowo, a jest po prostu nieźle wykonanym produktem. Problemem jest natomiast dość nijaka rozgrywka, bo nie ma tu niczego innowacyjnego, a także... mało wyrazista fabuła. Niby początek jest dość obiecujący, mnóstwo się dzieje, gramy kilkoma specjalizacjami, każda inna, ale w praktyce po jakimś czasie odczuwamy zmęczenie. To jednak tytuł dystrybuowany w ramach early access, więc jeszcze wiele może się zmienić.
Galeria








Przeczytaj również






Komentarze (7)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych