Dexter: Grzech pierworodny (2024) - recenzja, opinia o serialu [SkyShowtime]. Przebudzenie pasażera

Dexter: Grzech pierworodny (2024) - recenzja, opinia o serialu [SkyShowtime]. Przebudzenie pasażera

Piotrek Kamiński | Wczoraj, 21:00

Ostatni odcinek "Grzechu pierworodnego" dobiegł końca, a wraz z nim przyszła masa teorii co dalej, odrobina satysfakcji i przy okazji zaskakująco sporo zawodu. O swoich wstępnych wrażeniach już pisałem, więc tym razem, rozmawiając o całym sezonie, nie będę już szczypał się ze spoilerami. W razie czego odsyłam do tamtego tekstu, a tu pogadajmy i tym, co w tym prequelu zagrało, a co nie.

Tytuł tekstu, co może nie być aż tak oczywiste, jak bym sobie tego życzył, do "Przebudzenia mocy", siódmego epizodu "Gwiezdnych Wojen", pierwszego zrobionego przez Disneya i J.J. Abramsa. Generalnie, nie był to wcale zły film. Wyglądał widowiskowo, przygotowywał grunt pod dalsze historie, kontynuował tradycje sagi (kolejna, jeszcze większa Gwiazda Śmierci - tym razem musi się udać). Lecz przy tym był to również film piekielnie bezpieczny, bazujący na wizualiach, postaciach i wątkach, które widzieliśmy już wcześniej, które miały kojarzyć się nam z poprzednimi epizodami i podsycać ogień nostalgii. Tani trik, ale trzeba przyznać, że skuteczny. Dlaczego o tym wspominam? Chyba nietrudno się domyślić, ale dobra, napiszę wprost: bo "Grzech pierworodny" jest dokładnie taki sam.

Dalsza część tekstu pod wideo

Już na samym początku sezonu Dexter Morgan (Patrick Gibson) dostaje się na staż do Miami Metro, gdzie już wtedy pracowali również Vince Masuka (Alex Shimizu), Angel Batista (James Martinez) i Maria LaGuerta (Christina Milian), a struktura całego sezonu to klasyczne "morderstwo tygodnia" z grubszą sprawą, która rozwiązana zostanie dopiero pod koniec sezonu. I nie byłoby w tym absolutnie nic złego, gdyby nie trzy rzeczy.

Dexter: Grzech pierworodny (2024) - recenzja, opinia o serialu [SkyShowtime]. A pamiętasz, kiedy...?

Harry i Dexter
resize icon

Po pierwsze, postacie. Bardzo się ucieszyłem, kiedy zobaczyłem, że nowy Batista wygląda niemalże dokładnie jak młodsza wersja Davida Zayasa. Rozbawiło mnie też jaką piękną grzywą mógł pochwalić się kiedyś Vince. Rzecz w tym, że scenariusz nie przewiduje dla nich zbyt wiele do roboty. Są tu oni przede wszystkim po to, żeby widz mógł powiedzieć "o, tego znam, jak fajnie" i wskazać telewizor palcem, jak DiCaprio w popularnym memie. Oczywiście nie tyczy się to wcale wszystkich powracających postaci, bo taka LaGuerta stała się nagle całkiem sympatyczną postacią - kompetentną panią detektyw, która stara się wywalczyć sobie pozycję w zdominowanej przez mężczyzn, policyjnej hierarchii. W szczególności interesująca jest jej relacja z ojcem Dextera, Harrym (Christian Slater) i to, co może z niej wyniknąć w dalszych sezonach. A skoro już o Harrym mowa, to i on zrobił na mnie raczej dobre wrażenie, choć w niczym nie przypominał mi wersji postaci granej przez Jamesa Remara. Intrygująco wyszło również rozwinięcie wątku jego romansu z mamą Dexa, choć tutaj pojawia się też mój drugi problem z tym pierwszym sezonem.

Scenarzyści "Grzechu pierworodnego" ukręcili na siebie bat, przed którym nie ma ucieczki. Postanowili na nowo opowiedzieć część historii, które znamy z retrospekcji w oryginalnym serialu, tak więc - w teorii - ponownie są to tajemnice. Rzecz w tym, że znakomita większość widzów serialu jest już fanami marki, więc oglądają powtórkę z rozrywki, co na pewno nie pomaga utrzymać satysfakcjonującego tempa, nawet jeśli miło jest od czasu do czasu zobaczyć, że twórcy mrugają do ciebie, kiedy oglądasz ich serial. Ale dobra, przypuśćmy, że faktycznie ktoś siada do tego najnowszego sezonu wiedziony internetowymi banerami, reklamami na YouTube i niczym więcej. Ogląda kolejne odcinki, szokuje go historia pielęgniarki, zastanawia się gdzie znajduje się mama Dextera, nie może uwierzyć w brutalność tego, co dzieje się pod koniec sezonu (swoją drogą: skoro nie planowali zabić też ich, to po jaką cholerę ciągnęli Dextera i Briana do tego kontenera? Dla zabawy?), nie może doczekać się co dalej. Zabiera się więc za oryginalny serial, a tam... powtórka z rozrywki... Mało tego! Cała tajemnica pierwszego sezonu przestaje być tajemnicą, bo poznajemy Briana (Roby Attal)  jako świra już tutaj, łącznie z faktem, że pomalował kiedyś mamie paznokcie na kolorowo. Bez sensu. Ponieważ Clyde Phillips nie potrafił powstrzymać się przed dodaniem go do serialu już teraz.

Dexter: Grzech pierworodny (2024) - recenzja, opinia o serialu [SkyShowtime]. Specyficzne motywacje postaci

Dexter i Sarah Michelle Gellar
resize icon

No i trzeci problem, z którym nie będą mieli raczej problemów nowi widzowie, ale tak jak już sugerowałem wyżej, wydaje mi się, że tych jest znacznie mniej, niż wiernych fanów i to raczej z myślą o tych drugich powstał cały projekt. Otóż... główna intryga pierwszego sezonu jest zdecydowanie zbyt oczywista, zbyt słabo schowana i absolutnie zbyt kiepsko przedstawiona i umotywowana. Porywacz-morderca został zbyt prędko ujawniony, a kiedy zaczęliśmy już grać w otwarte karty, jego motywacja nigdy nie została satysfakcjonująco wyjaśniona – choć może w tym przypadku wina leży po mojej stronie, bo kompletnie nie wyobrażam sobie zabić swojego dziecka, które sam wychowałem, przytulałem i pocieszałem, kiedy było mu źle, tylko dlatego, że moja kłamliwa żona mnie zdradziła i być może nie jest on biologicznie mój (co też nie ma za bardzo sensu, bo krew kapitana na pudełku pokrywała się z krwią młodego). Przecież to nie wina dzieciaka, idź zabij swoją niewierną żonę, a nie jego! No i fakt, że na posterunku pracowała dosłownie 3-4 nowych postaci, których nie znamy z oryginału, bardzo wyraźnie sugerowała, że ich życia za niedługo się skończą. Przyznam, że podejrzewałem też Sarah Michelle Gellar, niemal chciałem żeby okazała się ona być czymś w stylu prekursora „naszego” mordercy, ale hej! Może w drugim sezonie? Tak czy inaczej, metaforyczna ręka scenarzysty była aż nazbyt widoczna od początku do końca sezonu.

Podobało mi się natomiast jak serial wyglądał i jak został zagrany. Zdecydowanie czuć w nim klimat „Dextera” z 2006 roku. Sposób świecenia, mocno przepalone słońcem Miami kolory, podobne rekwizyty i stroje (chociaż to trochę zabawne, że Angel zdaje się chodzić od dwudziestu lat w tych samych ciuchach). Aktorzy w większości zrobili bardzo dobrą robotę imitując swoich starszych kolegów po fachu, powtarzając ich manieryzmy, sposób prowadzenia się, do pewnego stopnia nawet mimikę. Oczywiście Slater wciąż gra przede wszystkim Slatera, choć jego jakoś nie potrafię za to winić – facet jest zdecydowanie zbyt charyzmatyczny – i tak naprawdę jedynym prawdziwym problemem z obsadą jest... Patrick Gibson w tytułowej roli. Nie uważam żeby chłopak był kiepskim aktorem, dziwność i nieprzystosowanie Dextera wychodzą mu pierwszorzędnie (jego „wątek miłosny” dostarczył mi śmiechu pod sam sufit), ale nie ma w sobie tej siły, tej powagi i wewnętrznej furii, które sprawiały, że Michael C. Hall był tak doskonały w swojej roli. Nigdy, przez cały sezon, nie bałem się go, nie czułem, że mam do czynienia z groźnym mordercą. Trochę jak w przypadku Lexa Luthora w wykonaniu Jesse'ego Eisenberga – pod całym tym neurotycznym dziwactwem powinien był kryć się groźny geniusz zbrodni, ale w filmie nigdy nie dało się tego odczuć.

Ostatecznie zmuszony jestem potwierdzić swoje wstępne wrażenia. „Grzech pierworodny” mógł równie dobrze nigdy nie powstać w takiej formie, w jakiej go dostaliśmy i byłoby ok. Widać, że twórcy serialu chcieli dać fanom coś, co będzie im się miło kojarzyło z najlepszymi latami marki, ale za mocno skręcili przez to w nostalgię i odwołania do oryginału. Fabuła jest zbyt przewidywalna, postacie i wątki pojawiają się dla samego pojawienia się, a Mroczny Pasażer młodego Dextera nie ma nawet startu do jego starszego odpowiednika. To powiedziawszy, muszę przyznać, że mój nostalgiczny łeb został ugłaskany i po drodze bawiłem się bardzo dobrze, z niecierpliwością wyczekując kolejnych czwartków i teraz jest mi całkiem przykro, że na ciąg dalszy  trzeba będzie poczekać jeszcze nie wiadomo ile... To generalnie dobrze zrobiony serial, choć przed osiągnięciem statusu prawdziwie genialnego powstrzymują go liczne mankamenty wynikające z faktu, że to prequel robiony po latach. Nic to! Moim zdaniem i tak warto.

Atuty

  • Wyraźnie wyczuwalne DNA oryginału;
  • Przerażający, nawet jeśli nie do końca udany, główny czarny charakter;
  • Interesująco rozwinięta historia Harry'ego;
  • Udane wątki komediowe;
  • W większości dobrze dobrana obsada;
  • Olbrzymia ilość easter eggów dla fanów marki...

Wady

  • ...Może nawet trochę zbyt olbrzymia;
  • Gibson jest solidnym Dexterem, ale nie robi takiego wrażenia jak Hall;
  • Niedostatecznie wykorzystana część postaci;
  • Powtarzanie znanych już wątków źle wpływa na tempo opowieści.

„Dexter: Grzech pierworodny” to po prostu więcej „Dextera” w starym stylu – ze wszystkimi tego wadami i zaletami. Zbyt kurczowe trzymanie się minionych dokonań ciągnie go lekko w dół, ale to wciąż bardzo solidnie zrealizowany, wciągający sezon telewizji i mam nadzieję, że za chwilę usłyszymy jakieś info o drugim sezonie, bo szkoda byłoby go tak teraz zostawiać.

6,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper