Mała Syberia (2025) - recenzja filmu [Netflix]. Fargo z Aliexpress

Mała Syberia (2025) - recenzja i opinia o filmie [Netflix]. Fargo z Aliexpress

Jan_Piekutowski | 26.03, 21:00

Wśród najpopularniejszych obecnie filmów na Netflixie widnieje fińska “Mała Syberia”. Nie wiedziałem, skąd fenomen tej skandynawskiej produkcji, więc postanowiłem obejrzeć. Blisko dwie godziny później nadal nie wiem.

“Mała Syberia” to kolejny już film Dome Karukoskiego. Doświadczony reżyser ma na swoim koncie między innymi doskonale przyjęte “Zakazane owoce”, ale też drętwego “Tolkiena”. Dał się przy tym poznać jako twórca ochoczo poruszający wątki religijne, duchowość człowieka. W “Małej Syberii” również nie mogło ich zabraknąć.

Dalsza część tekstu pod wideo

Głównym bohaterem filmu jest Joel (Eero Ritala). Lokalny pastor, który ma za sobą przeszłość w Afganistanie. Joel przeżywa egzystencjalny kryzys, kwestionuje swoje podejście do wiary, a do tego na głowie ma ciężarną partnerkę, Kristę (Malla Malmivaara) oraz… meteoryt. Pewnego dnia w ich fińskim miasteczku spada kawałek ciała niebieskiego, co wywraca życie tubylców do góry nogami. Jedni zamierzają uczynić z meteorytu lokalną atrakcję, inni wolą wzbogacić się sami. Joel zostaje wyznaczony jako strażnik skały. Akcja zagęszcza się, gdy dochodzi do pierwszej próby włamania.

Mała Syberia (2025) - recenzja i opinia o filmie [Netflix]. Mamy Fargo w domu

Mała Syberia
resize icon

Zimowa sceneria oraz reklamowanie filmu jako czarnej komedii z silnym wątkiem kryminalnym od razu przywodzi na myśl “Fargo”. Myśl tę trzeba jednak natychmiast porzucić, bo “Mała Syberia” nawet nie stała obok cudu braci Coen. O ile bowiem w produkcji z 1996 roku widz zostaje zaangażowany niemal na starcie, o tyle film Karukoskiego nie robi tego właściwie wcale.

Przez pierwsze dwa akty snujemy się po miasteczku i poznajemy kolejnych mieszkańców. Słyszymy ich rozmowy, poznajemy codzienne problemy, a także podejście do świata. Zapewne miało to na celu zbudowanie atmosfery, pozwolenie na nawiązanie więzi z bohaterami. Niestety, nie udało się. Karukoski nie dostarczył wystarczających argumentów, aby postaci nas obchodziły. W gruncie rzeczy dominuje potworna nuda, akcja rozwija się bardzo niespiesznie, a to dla kryminałów samobójstwo, o ile nie mamy do czynienia z dziełem wybitnym pokroju “Szpiega”. “Mała Syberia” nie tylko nie wskakuje na tę półkę, ale działa na zupełnie innych płaszczyznach. Nie jest intelektualną opowieścią o rzeczywistości wywiadów, lecz, przynajmniej w teorii, skupia się na dostarczaniu rozrywki. To historia prosta, która w sposób pretekstowy traktuje nawet meteoryt, a przecież powinien on stanowić niezwykle ważny element fabularny. W gruncie rzeczy jednak w miejscu skały mógłby znajdować się ziemniak pokryty złotem.

Sceny poświęcone kosmicznej pozostałości nie wnoszą niczego. Joel doświadcza wprawdzie wizji wywołanych przez meteoryt, to również on zapewne stoi za nagłym odzyskaniem zdolności prokreacyjnych pastora, lecz, podkreślę to raz jeszcze, autorzy nie zdołali przekazać w ten sposób żadnej ciekawej myśli, zaprezentować swojej wizji świata, a nawet sprawić, że będziemy głównemu bohaterowi kibicować. 

Mała Syberia (2025) - recenzja i opinia o filmie [Netflix]. Kto się śmieje z impotencji

Mała Syberia
resize icon

Na tym nie koniec. “Mała Syberia” nie działa również jako komedia. Być może fińskie poczucie humoru nie do końca wpisuje się w moje gusta, ale naprawdę, z ręką na sercu, nie uśmiechnąłem się ani razu przez cały seans. Pisząc ten tekst trudno mi nawet przypomnieć sobie sytuację, która mogłaby do tego predestynować. No bo co? Rozmowa Joela z lekarzem o problemach z penisem? Joel starający się wyczuć woń jednego ze swoich rozmówców, aby sprawdzić, czy ten nie jest jednym z włamywaczy? Facet przykładający język do zamarzającej latarnii, aby nie móc uciec? A może metafora, że cuda na tym świecie nie istnieją? Doprawdy, komediowe złoto!

Na dobrą sprawę pośmiać się można przede wszystkim z nonszalancji twórców, bo głupot w “Małej Syberii” co niemiara. Główny bohater - przypomnę, weteran misji pokojowych w Afganistanie - potrafi się bić, obsługiwać pistolety i karabiny, ma również dużą wytrzymałość. Nie ma natomiast wystarczającej liczby szarych komórek, aby zabrać broń człowieka, który próbował go zabić. Zamiast tego walczy z kolejnymi napastnikami za pomocą rąk i innych narzędzi, a wrogowie regularnie pojawiają się na jego drodze bez żadnego uzasadnienia, toteż potyczek jest sporo. Nie chodzi jednak o to, że Joel posługuje się jakimś kodeksem honorowym rodem z Batmana, bo na późniejszym etapie zabija, torturuje, a koniec końców otwiera też ogień. Na siłę postanowiono zrobić z niego nielogicznego głupca.

To boli, bo “Mała Syberia” miała potencjał, jednak twórcy zupełnie go zaprzepaścili. Zatrzymali się w pół kroku między absurdem a opowieścią realistyczną. Nie udzielili odpowiedzi na pytania, które same postawili. Zaserwowali film wyglądający jak sztandarowa produkcja telewizyjna, pozbawiony ciekawych ujęć i odarty z klimatu, a przecież rozgrywający się w pokrytej śniegiem wiosce, więc zbudowanie nastroju powinno być równie łatwe jak odpakowanie gumy do żucia w listkach. Zmarnowali dobre występy aktorskie, bo chociaż film wypada fatalnie, to Joel (Eero Ritala), ale też Petar (Rune Temte) oraz Mikis (Haymon Maria Buttinger) prezentują cokolwiek porządnie. Niestety, to kolejny dowód na to, że Netflix idzie na ilość, a nie jakość. Na jedno “Dojrzewanie” przypadnie pewnie dziesięć “Małych Syberii”. W teorii ciekawe kino autorskie, w praktyce kaszana.

Atuty

  • Dość krótki
  • Niezłe aktorstwo

Wady

  • Bardzo nudny
  • Ma problem z własną tożsamością
  • Kompletnie nieangażujący
  • Niecelowo głupi

Jest wiele dobrych sposobów na nudę. Oglądanie “Małej Syberii” do nich nie należy. Lepiej już wyjść na spacer i obserwować kwitnienie pierwszych kwiatów. To zajęcie po stokroć bardziej angażujące.

2,0
Jan_Piekutowski Strona autora
cropper