Commandos: Origins – recenzja gry. Wielki powrót z problemami

Commandos: Origins – recenzja i opinia o grze [PS5, Xbox, PC]. Wielki powrót z problemami

Wojciech Gruszczyk | Wczoraj, 10:00

Taktyczne strategie w ostatnim czasie cieszą się zaskakującym zainteresowaniem, bo w zasadzie systematycznie na rynku pojawiają się nowe gry z tego gatunku. Na Commandos: Origins czekaliśmy bardzo długo, jednak Claymore Game Studios podjęło się niezwykle ambitnego zadania. Czy jednak warto zagrać w ten tytuł? Przeczytajcie naszą recenzję.

Commandos: Origins na papierze to czwarta część (nie licząc remasterów i spin-offów) odsłona zapoczątkowanej w 1998 roku serii, która nie bez powodu dla wielu graczy jest utożsamiana z gatunkiem. Gdy inni deweloperzy realizują strategie taktyczne, to często pojawiają się porównania do przygód kultowych komandosów, a nawet spotkałem się ze stwierdzeniem, według którego Commandos to w zasadzie synonim gatunku.

Dalsza część tekstu pod wideo

Trochę się z tym w zasadzie zgadzam, ponieważ wychowałem się na tej serii i nie bez powodu, gdy grałem w takie gry jak Desperados, War Mongrels czy też Shadow Tactics to zawsze porównywałem te produkcje do wspomnianego IP. To właśnie z tego powodu zadanie Claymore Game Studios jest jeszcze trudniejsze, bo deweloperzy nie rozwijają nowego świata w dość niszowym gatunku, a zdecydowali się na rozwój cenionego przez graczy uniwersum. Twórcy z jednej strony raczej nie muszą obawiać się o brak zainteresowania, ale z drugiej mierzą się z wygórowanymi oczekiwaniami.

Geneza znanej ekipy

Recenzowany Commandos: Origins jak sama nazwa wskazuje przedstawia sam początek ekipy, która wyruszyła na wiele niebezpiecznych misji i sprawdziła swoje umiejętności na polach bitwy. Pierwsza misja bardzo dobrze pokazuje założenia projektu, ponieważ nie tylko otrzymujemy potrzebne informacje dotyczące sterowania, ale przede wszystkim jesteśmy świadkami ważnego spotkania – twórcy nie bawią się w półśrodki i już na początku oddają w nasze ręce najbardziej kultowego bohatera serii: Zielony Beret.

Commandos: Origins jest tak naprawdę ciekawym zaprezentowaniem grupy, która choć na początku może i do końca do siebie nie pasuje, to jednak ostatecznie na naszych oczach powstaje zespół – fani serii dobrze już znają tę formację, która miała okazję realizować najbardziej niebezpieczne zadania.

Claymore Game Studios postawiło na 14 misji, których ukończenie zajmuje ponad 20 godzin. Sporo zależy od umiejętności czy też podejścia, bo czasami niektórzy gracze mogą po prostu przejść z punktu A do punktu B, by po prostu wyeliminować głównych przeciwników, a niektórzy mogą zdecydować się na bardziej ambitny plan, by pozbyć się wszystkich nazistów. Ja niestety zdecydowanie za często musiałem wybierać ten pierwszy wariant rozgrywki, ponieważ deweloperzy nie zdołali dopracować gameplayu na tyle, by ten zapewniał oczekiwaną przyjemność – aktualnie za często pojawia się niepotrzebna frustracja.

Klasyka!

Claymore Game Studios zmierzyło się z legendą i deweloperzy podjęli naprawdę dobrą decyzję – recenzowany Commandos: Origins nie wymyśla koła na nowo. Twórcy w zasadzie skorzystali z podstaw oryginalnej trylogii, by na ich bazie opracować zupełnie nową odsłonę i pod tym względem trudno się do gry tak naprawdę przyczepić. Każda misja to łamigłówka z żywymi celami – musimy znaleźć najsłabsze ogniwo, by zapoczątkować domino i małymi krokami przemieszczać się do wyznaczonego celu. Uwielbiam w tym gatunku początek zadania, gdy tak naprawdę z jednej strony widzimy wielką mapę, często tereny przepełnione najróżniejszymi wrogami, a my szukamy tego jednego idealnego miejsca, które pozwoli rozpocząć misję. W Commandos: Origins zbyt łatwo odnaleźć tę „jedną słuszną drogę”, a czasami miałem nawet wrażenie, że deweloperzy nie zapewnili nam odpowiednich możliwości, by kombinować i szukać alternatywnych ścieżek – często ta pierwsza droga, którą zobaczymy jest jedyną słuszną, bo w innych sytuacjach musimy się niepotrzebnie męczyć... a czasami i tak nie ma to sensu, bo najlepiej wrócić do tej pierwszej opcji.

Twórcy nie zapewniają nam pełnej swobody rozgrywki, więc niemal w każdym wypadku mamy okazję korzystać z możliwości tylko niektórych żołnierzy, ale szczerze mówiąc nie mogę narzekać na zespół, ponieważ Claymore Game Studios pozwoliło nam wcielić się w znanych i cenionych specjalistów od brudnej roboty. Wspomniany Zielony Beret bez najmniejszego problemu podcina kolejne gardła lub zostawia na ziemi radio alarmujące wrogich żołnierzy, a Szpieg oczywiście wskakuje w strój nazisty, by następnie zagadać do mniej wprawionych w wydarzenia przeciwników, zapewniając nam tym samym możliwość wykonania kolejnego ruchu. Saper natomiast biega z wielką pułapką na niedźwiedzie, Marines może pływać i rzucać harpunami, a w zespole znajdują się jeszcze Snajper i Kierowca.

Twórcy nie dają nam większych możliwości wpływania na zespół z Commandos: Origins, ale każdy z bohaterów historii posiada własne umiejętności i może w różny sposób podejść do wyzwań. Twórcy jednak całkowicie zrezygnowali z zarządzania ekwipunkiem, więc nie mamy możliwości korzystania z broni wrogów. To z jednej strony naprawdę dziwna decyzja, ponieważ w czasie wojny trzeba korzystać z każdej możliwej opcji wyeliminowania wroga, ale ma to oczywiście związek z samą realizacją zadań – Commandos: Origins nagradza bardzo spokojne podchodzenie do misji.

Świetnie w Commandos: Origins wypadają wszystkie momenty, gdy tak naprawdę możemy planować najdrobniejsze detale – widzimy nazistę stojącego przed budynkiem i dokładnie co 20 sekund w jego stronę odwraca się inny żołnierz. Teraz możemy po prostu podejść Saperem, ustawić w odpowiednim miejscu pułapkę, by następnie wykorzystać Zielony Beret i włączyć radio – po chwili widzimy, jak ta mała owieczka wpada w sidła, a nam pozostaje tylko posprzątać ciało i zebrać zabawki. Chcecie inaczej? Jeśli jest opcja to Szpieg zagada typa, który może nam przeszkodzić w realizacji zadania, a później Zielony Beret zachodzi ofiarę od tyłu i jednym ruchem dłoni eliminuje przeciwnika. Te wybory dają często ogromną przyjemność i są tak naprawdę głównym elementem całego gatunku.

Jedną z ciekawych opcji jest Command Mode. Tryb ten pojawił się już w innych tytułach „podobnych do Commandosa” i pozwala nam zaplanować akcję. Gracz może na chwilę wstrzymać czas, by następnie obserwować mały spektakl – w tym wypadku możemy sprawić, by w tym samym momencie nasza ekipa wykonała po jednym zadaniu. Dla przykładu mój ulubiony Zielony Beret podchodzi od tyłu do rywala, by go wyeliminować, a w tym samym momencie Saper powali kolejnego – później tylko szef musi dobić wroga. Akcje są jednak ograniczone i nie możemy zdecydować się na wykonanie większego widowiska: każdy z żołnierzy może zapamiętać tylko jedno zadanie, więc ostatecznie musimy bardzo mądrze wykorzystać możliwości postaci. W zasadzie szkoda, że w tym miejscu deweloperzy nie pozwolili nam na większe szaleństwa – chciałbym zobaczyć takie „szachy” w wykonaniu najbardziej wprawionych graczy, którzy odpalają sekwencję i oglądają, jak ich oddział zajmuje się wybiciem połowy mapy.

Wspominając o lokacjach muszę jeszcze pochwalić Claymore Game Studios – Commandos: Origins oferuje naprawdę zróżnicowane i dzięki temu wizualnie ciekawe miejscówki. Akcja rozgrywa się na słonecznej pustyni Afryki Północnej, odwiedzamy wielką fabrykę pod osłoną nocy, biegamy po bardziej zielonych terenach, a nie brakuje także wyzwań w pełnym śniegu. Nie oczekujcie od gry zapadającej w pamięci historii, nie szukajcie wyjątkowej narracji, ale pod względem designu trudno w tym tytule narzekać na pracę deweloperów. Zespół odrobił zadanie domowe i ostatecznie Commandos: Origins może się podobać – choć oczywiście nie jest to next-genowy cukiereczek, który zachwyca każdym szczegółem.

ALARM, ALARM!

Kilka akapitów wcześniej wspomniałem, że Claymore Game Studios zmierzyło się z naprawdę dużym wyzwaniem i w tym wypadku problemem nie jest samo rozwijanie gry z popularnego IP. W tym gatunku najmniejsze błędy mogą całkowicie wpłynąć na przyjemność z rozgrywki, a niestety recenzowany Commandos: Origins mierzy się z naprawdę sporym zestawem bugów.

Czasami naziści nie widzą naszego oddziału, gdy dosłownie przechodzą obok. Innym razem dostrzegają postać ukrytą za obiektem lub potrafią rozpocząć strzelanie do ukrytego w gąszczach żołnierza. Nic jednak nie irytowało mnie tak bardzo od sytuacji, gdy leżałem na ziemi przykładowo Snajperem i nazista według promienia wzroku nie powinien mnie widzieć, a ten... wszczynał alarm i rozpoczynał walkę. To są błędy, które naprawdę mocno wpływają na gameplay i sprawiają, że czasami po prostu nie chce się kontynuować rozgrywki.

W Commandos: Origins spotkałem się z błędem, którego już dawno nie widziałem w tym gatunku – czasami przez bug wrogowie poruszają się trochę szybciej niż zazwyczaj. Takie dziwne „przyspieszenie” sprawia, że nie możemy normalnie planować akcji, bo nawet najlepszy plan może zostać spartaczony przez błąd. Początkowo śmiałem się z problemów nazistów, którzy widzieli mój oddział w miejscu, gdzie tak naprawdę go nie było – żołnierze czasami reagują na lokację, gdzie kilka chwil wcześniej ukrywał się oddział i dosłownie blokują się na tym terenie. Przeciwnicy mają też problem z dostrzeżeniem zabitych partnerów i po prostu chodzą obok zapomnianych przeze mnie ciał.

Commandos: Origins potrafi przez błędy mocno irytować, ponieważ w tym gatunku bezproblemowa rozgrywka jest niezwykle ważna, ale bugi nie pojawiają się w każdej misji. Czasami produkcja działa jak należy, a my możemy realizować swój plan. Błędy zaczynają pojawiać się lawinowo i do czasu pierwszego możemy bez przeszkód cieszyć się rozgrywką. Rozmawiałem z dwoma dziennikarzami, którzy również mieli okazję zagrać w Commandos: Origins i zainteresowani mają zupełnie inne doświadczenie – to nie jest tak, że oni nie wpadli na błędy, ale bugi pojawiły się one w zupełnie innych sytuacjach.

Commandos: Origins, gdy nie cierpi na problemy, zapewnia naprawdę klasyczne doświadczenie, które wiele lat temu doceniłem w oryginalnej trylogii i na swój sposób oczekiwałem w nowej części. Twórcy potrafili przywrócić znaną atmosferę, taki lekki i przyjemny klimat, który możecie znać z wcześniejszych odsłon. Ponownie kapitalnie obserwuje się drobne ruchy nazistów, dokładnie sprawdza, co oni widzą lub w zasadzie czego nie dostrzegają, by znaleźć te drobne luki w ich działaniach – Claymore Game Studios w tym miejscu zapewnia bardzo znane doświadczenie, które choć nie oferuje rewolucji w rozgrywce, to ostatecznie właśnie na taki gameplay liczyłem. Nie chciałem, by deweloperzy przebudowali serię i tylko w zasadzie skorzystali ze znanej marki – w tym wypadku zespół nie zawiódł.

Jednym z problemów, o którym muszę jeszcze wspomnieć jest samo sterowanie w Commandos: Origins. Grając w ten tytuł miałem wrażenie, że Claymore Game Studios nie odrobiło zadania domowego, ponieważ w ostatnich latach na konsolach pojawiło się naprawdę sporo tytułów z gatunku i w zasadzie wszystkie gry poradziły sobie lepiej z okiełznaniem kontrolera. Zarządzanie zespołem jest nieintuicyjne, czasami brakowało mi wytłumaczenia kolejnych działań, a w grze pojawiają się także sytuacje, gdy jeden z przycisków po prostu się blokuje i dopiero reset misji pozwolił mi powrócić do normalnej rozgrywki. Deweloperzy zapewnili w zasadzie najbardziej irytujący system kontroli w gatunku – tutaj naprawdę trudno wybiera się zdolności postaci, samo poruszanie kamerą nie jest wystarczająco płynne, a podczas gry wielokrotnie nie mogłem zerknąć, co dokładnie widzą wrogowie... dlaczego? Funkcja po prostu nie działała.

Czy warto zagrać w Commandos: Origins?

Claymore Game Studios zmierzyło się z dużym wyzwaniem i... nie wszystko się udało. Commandos: Origins zapewnia znane wrażenia, pozwala pokierować świetną ekipą, ale łatwo tutaj dostrzec ograniczenia i problemy.

Zdecydowanie za szybko w każdej misji możemy odnaleźć jedyną-słuszną-drogę, co ostatecznie sprawdza się do podążania prostą ścieżką. Niby możemy kombinować, ale tutaj jednak pojawiają się błędy, przez które taka rozgrywka nie zawsze jest odpowiednio przyjemna – w przypadku taktycznych strategii nawet mniejsze bugi mogą znacząco wpłynąć na frajdę z rozgrywki. Commandos: Origins bezwątpienia potrzebuje przynajmniej jednej dużej aktualizacji, a nawet kilku, by deweloperzy zajęli się nie tylko problemami wpływającymi na gameplay, ale może znajdą czas, by podkręcić sztuczną inteligencję wrogów?

Ostatecznie Commandos: Origins powinien zainteresować głównie największych fanów serii, którzy w dodatku czasami przymkną oko na dziwne akcje rozgrywane na kolejnych mapach. Jeśli jednak w Waszych sercach nie płynie krew Zielonego i nie wychowaliście się na tym IP, to zaczekałbym do większej promocji i porządnych aktualizacji.

Advertisement

Ocena - recenzja gry Commandos: Origins

Atuty

  • Ten gameplay wciąż nie zawodzi. Planowanie, szukanie i realizacja celów to przyjemna rozgrywka dla fanów IP,
  • Świetna ekipa. Twórcy przygotowali zróżnicowany zestaw bohaterów,
  • Akcja rozgrywa się w ciekawych miejscówkach. To nie jest jeden i ten sam biom.

Wady

  • Błędy wpływają na gameplay. Często zdecydowanie za bardzo,
  • Duże ograniczenia w rozgrywce. Łatwo dostrzec najlepszą drogę, a inne (w aktualnej sytuacji) nie zachęcają do kombinowania,
  • Problemy ze sterowaniem i kontrolą. Można to zrobić znacznie lepiej.

Przyjemne podstawy, świetna ekipa, kilka ciekawych misji i spore problemy. Commandos: Origins powinien trafić na rynek kilka miesięcy później, a w obecnej wersji zadowoli wyłącznie garstkę graczy.
Graliśmy na: PS5

Wojciech Gruszczyk Strona autora
Miał przyjść do redakcji zrobić kilka turniejów, ale cytując klasyka „został na dłużej”. Szybko wykazał się pracowitością, dzięki której wyrobił sobie pozycję w redakcji i zajmuje się różnymi tematami. Najchętniej przedstawia wiadomości ze świat gier, rozrywki i technologii oraz przygotowuje recenzje gier i sprzętu. Jeśli jest zadanie – Wojtek na pewno się z nim zmierzy. 
cropper