Tokyo Ghoul: re Call to Exist - recenzja gry. Kaneki, to jest dramat!
Wyspecjalizowane w tworzeniu średnich gier na licencji Bandai Namco, wzięło na warsztat koleją ofiarę. Czy growy Tokyo Ghoul jest godny polecenia?
Szczerze powiedziawszy, całą tę recenzję i zarazem odpowiedź na powyższe pytanie, mógłbym zamknąć w trzech słowach - "nie, zamykam temat". Ale no jak już jesteście tu razem ze mną, zabiorę was w podróż po tym przerażającym świecie.
Macie 2,50 i zróbcie sobie gierkę
Japończycy z Bandai Namco chyba nigdy nie nauczą się tego, że robienie bieda gierek na licencji wyszło już dawno z mody i mało kto da się już na to nabrać. Niemniej jednak Tokyo Ghoul: re Call to Exist jest idealnym przykładem tego, jak wydawca traktuje swoich fanów. Fabuła gry jest najzwyczajniej w świecie przedstawieniem kilku wybranych akcji z wszystkich czterech sezonów anime.
Nie byłoby to może i takie złe, gdyby nie to, że ograniczeni budżetowo deweloperzy zaprezentowali to w tak skandalicznie słaby sposób, że koniec końców nie wiem do kogo jest skierowana ta produkcja. Ci, którzy oglądali serial doskonale wiedzą co się w nim działo i przeklikają nudne chmurki dialogowe, gdyż te nie ukazują żadnych emocji. Z drugiej strony osoby nie zaznajomione z anime za cholerę nie zrozumieją o co tu chodzi, bo wydarzenia są ze sobą pozszywane niczym patologiczny frankenstein, robiony przez ślepego alkoholika.
Powrót do przeszłości
Na przestrzeni ostatnich kilku lat grałem w tyle produkcji Bandai Namco, że szczerze wierzyłem, iż pomimo fabularnej biedy, gra uraczy mnie ciekawą rozgrywką. Niestety ekipa Three Rings zawodzi pod tym względem jeszcze bardziej niż przy poprzednim.
Ich dzieło zostało podzielone na 9 misji fabularnych, które możemy wykonać wcielając się w bohaterów serii, swoim własnym awatarem offline, bądź online w kooperacji z innymi graczami. Niestety w każdym przypadku są to absolutnie dokładnie te same zadania - to tego stopnia, że nie zmienia się nawet układ przeciwników na planszy.
W pewnych aspektach widać, że twórcy brali inspiracje z cyklu Devil May Cry, co jest oczywiście kwestią wartą pochwały. Szkoda tylko, że wykonanie tego wszystkiego przypomina gierki dorzucane do płatków śniadaniowych. Mechanika zabawy sprowadza się tak naprawdę do klepania w kółko dwóch klawiszy, z bardzo ubogim systemem combosów - o ile 2 naprzemienne ataki można czymś takim nazwać.
Jedynym plusem jest tu to, że każda z frakcji ma nieco inny styl walki - ghoule atakują wyrastającymi z ciała broniami, zaś detektywi korzystają z tradycyjnej broni białej oraz pistoletów. Niestety animacje ataków, responsywność postaci na nasze komendy, czy nawet korzystanie z ataków specjalnych, jest tragicznie wręcz słabe, drętwe i brzydkie. Serio, wiele gier na PS2 robiło to wszystko znacznie lepiej.
Przepraszam, który mamy rok?
Szczerze przyznam, że byłem w absolutnym szoku, gdy zobaczyłem jak od strony graficznej prezentuje się cały Tokyo Ghoul. Śmiało jestem w stanie stwierdzić, że Final Fantasy X wygląda lepiej niż ten gniot. Nasz główny bohater, Kan Kaneki, został zrobiony chyba z mniejszej liczby trójkątów niż pierwszy Ratchet na PlayStation 2. Przeciwnicy reprezentują jeszcze niższy poziom, a samo otoczenie to przywodzi na myśl czasy Nintendo 64!
Dla zabawy zrobiłem nawet malutki quiz kolegom, aby sprawdzić czy zgadną na jakiej konsoli ogrywam rzeczoną produkcję - ankietowani wskazali PSP i PS2. Naprawdę trzeba się postarać, aby tak spartolić grę wydaną na PlayStation 4! Zacząłem prawie płakać ze śmiechu, gdy teoretycznie najgroźniejsze potwory z całego lore, zaczęły na mnie biec niczym bobas z pełną pieluchą szukający mamy.
Jeśli zaś chodzi o tryby multiplayer, które Bandai Namco uwielbia na siłę wciskać do swoich produkcji, te są już praktycznie martwe. Oczywiście w ramach recenzji chciałem trochę pograć i zobaczyć co tam przygotowano dla najwytrwalszych z masochistów. Niestety (albo na szczęście) raptem po kilku dniach od premiery, na przestrzeni wszystkich 3 trybów, znalazłem łącznie pięciu graczy - udało mi się nawet raz zagrać w tryb przetrwania.
Wiecie co jest w tym wszystkim najgorsze? Sam poprosiłem o ten tytuł do recki. Moim zdaniem gracze nie mogą mieć litości dla takich perfidnych praktyk japońskiego wydawcy i za pomocą portfeli powinni zagłosować przeciw takiemu dojeniu i poniżaniu najpopularniejszych marek anime. Każdy kto przyłożył łapska do produkcji tej "gry", powinien zostać pogryziony, a najlepiej zeżarty w całości przez trędowatego ghoula z ropiejącymi wrzodami!
Ocena - recenzja gry Tokyo Ghoul: re Call to Exist
Atuty
- Różne style walki każdej z klas
- Muzyka
- Niektóre animacje specjalne
Wady
- Grafika rodem z PS2
- Wszechobecna nuda
- Dramatycznie nijakie wykonanie
- Jeszcze gorzej ukazana fabuła
Tokyo Ghoul: re Call to Exist to jedna z najgorszych gier tego roku. Ani dla fanów anime, ani dla fanatyków japońskich gierek, ani dla masochistów lubiących crapy. Omijać z daleka niczym ognia piekielnego!
Graliśmy na:
PS4
Przeczytaj również
Komentarze (11)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych