Zombie Army 4: Dead War - recenzja gry. Demony Hitlera kontratakują
Pakt Hitlera z demonami wciąż trwa, a co za tym idzie musimy powrócić do aktywnej służby. Co tym razem przygotował dla nas Führer? Tego dowiecie się z naszej recenzji!
Nawet te 75 lat po zakończeniu II Wojny Światowej, temat okultyzmu panującego w III Rzeszy wciąż jest szalenie elektryzujący i jest źródłem inspiracji dla twórców dzieł popkultury - również dla znanego ze Sniper Elite studia Rebellion. Po sukcesie trybu zombie w Call of Duty, swoich sił z tym tematem spróbowali również sami Brytyjczycy i jak się okazało był to dla nich strzał w dziesiątkę. Po udanym debiucie Zombie Army Trilogy, w końcu możemy poznać dalsze losy nieumarłych przyzwanych przez samego Hitlera.
Zabili go i wrócił
O fabule w tego typu produkcjach nie ma co się za bardzo rozwodzić, bo i nie ma o czym. W Zombie Army 4 kontynuujemy przygodę oddziału Survivor Brigade, który w ostatniej odsłonie serii posłał Hitlera do piekielnych otchłani. Ku zaskoczeniu naszych herosów, plaga nieumarłych jednak się nie zakończyła, a mroczne hordy stały się silniejsze niż kiedykolwiek. Dlaczego? Sprawa jest banalnie prosta - kultyści odprawili rytuały, ożywili swego wodza po raz kolejny, a ten z nowymi demonicznymi siłami postanowił przeprowadzić wielką ofensywę mającą na celu zniszczenie świata.
Tym razem deweloperzy oddali w nasze ręce tylko 4 grywalnych bohaterów, wśród których z poprzednich odsłon powracają Karl oraz Boris - do nich zaś dołączają Jun i Shola. Bardzo dobrym krokiem na przód w wykonaniu producentów jest stworzenie z każdej z nich osobnej "klasy" postaci, co ma realny wpływ na odczucia jakie czerpiemy z indywidualnej rozgrywki - tak, umiejętności żołnierzy nie przekładają się na balans całej drużyny. Niestety w tym samym miejscu widzimy drugi, bardziej niepokojący kierunek w jakim idzie Rebellion, ponieważ w menu widzimy jeszcze dwójkę dodatkowych herosów - jako postacie DLC!
W kwestii uzbrojenia również można mieć bardzo mieszane uczucia. Wydana w 2015 roku trylogia oferuje bowiem ponad dwa razy więcej różnorodnych pukawek niż świeżuteńkie Dead War, w którym znajdziemy zaledwie 10 modeli broni palnej - no dobra, 12 jeśli doliczymy DLC. Twórcy świadomi pewnego regresu, postanowili urozmaicić nam jednak zabawę poprzez nowoczesny system rozwoju każdego oręża. Po znalezieniu odpowiednich zestawów ulepszających, mamy okazję zwiększyć zadawane obrażenia, ładowność magazynku, czy też dodać sobie dodatkowe efekty pokroju amunicji wybuchowej bądź elektrycznej.
Taka ładna ta apokalipsa
To czym na pewno może pochwalić się produkcja brytyjska produkcja, jest naprawdę ciekawy i dobrze zgrany styl artystyczny - wszędzie jest ponuro, mroczno, czuć pewien dyskomfort i niepokój. Przy tym cała gra pozostała czytelna i nie będziecie mieli problemów z tym, że przeciwnicy i tło zlewają wam się w jedną całość. Zdecydowane pochwały należą się również ekipie odpowiedzialnej za sam projekt lokacji!
Każda z dziewięciu dostępnych misji rozgrywa się w unikalnym i bardzo charakterystycznym środowisku, gdzie bez problemu poczujecie odpowiedni klimat - walka w zoo bywa przytłaczająca, ale i ma swoje ekscytujące momenty, podróż kanałem w Wenecji robi spore wrażenie, a wizyta w piekle przyprawi was o ciarki. Nieco niezrozumiałą dla mnie decyzją jest całkowite odejście deweloperów od największego atutu jaki mają w swoim arsenale, czyli nastawienia rozgrywki na stosowanie snajperek.
Te wciąż są podstawową bronią, ale absolutnie żadna z miejscówek nie pozwala nam na rozwinięcie skrzydeł w tym fachu, bo areny walk są zwyczajnie zbyt małe lub jesteśmy osadzeni zbyt nisko. Wielka szkoda, bo z wyjątkowej serii robi się kolejny klon Left 4 Dead bez wyrazistego charakteru. Niby Rebellion stara się zastąpić to umiejętnościami specjalnymi każdej z broni, nowymi rodzajami pułapek czy też konstrukcją zadań, ale no brakuje tu tego "czegoś".
Inspiracje od najlepszych
Jeśli jednak nie wymagacie od takich gier "inności", a chcecie się po prostu dobrze zabawić rozwalając zombiaki i inne potworki, tutaj poczujecie się jak ryba w wodzie. Projektanci popisali się bowiem swoją kreatywnością i czerpiąc inspirację od innych produkcji, stworzyli własne wariacje na temat takich maszkar jak Klikacz z The Last of Us, Crawler z Call of Duty, a nawet demoniczne czołgi!
Niestety nie wszystko jest takie super jak mogłoby się wydawać, ponieważ jakiś geniusz stwierdził, że fantastycznym pomysłem będzie stworzenie uzbrojonych mięśniaków, będącymi niczym innym jak upierdliwymi oraz męczącymi gąbkami na pociski. Naprawdę ja jestem w stanie zrozumieć wiele, ale gdy 4 osoby muszą walić w jednego takiego kolesia 3-4 minuty, to jest już przesada - a ze śmiechu to padłem jak w trybie hordy ostatni ocalały walczył z dwoma takimi przez 25 minut. Szanuję za wytrwałość.
Mimo wszystko Zombie Army 4 zostało skonstruowane w taki sposób, aby jak najwięcej bawić się z jego mechanikami. Po jakimś czasie odkryjecie, że boska amunicja może leczyć, wrogów można nasyłać na siebie, a zwykłe przedmioty też mają swoje ulepszenia. Jeśli tylko Rebellion nie zamknie się w pułapce głupich DLC i będzie wspierać swój tytuł tak jak chociażby konkurenci z World War Z (np. da unikalne mapki do trybu hordy), ich dzieło może zatrzymać przy sobie graczy na dłużej.
Ocena - recenzja gry Zombie Army 4: Dead War
Atuty
- Dobrze zaprojektowane mapy
- Poziom trudności potrafi dać w kość
- System rozwoju broni
- System perków
Wady
- Tylko 10 broni
- Niewykorzystany potencjał snajperek
- Najwięksi wrogowie to gąbki na pociski
- Tryb Hordy mógłby mieć własne mapki
- Bardzo nijaka ścieżka dźwiękowa
Rebellion dostarczyło nam grę "bezpieczną" - ot taki klasyczny sequel w stylu więcej i lepiej, choć z malutkim twistem. Znajdziecie tu mnóstwo frajdy, ale na gatunkową rewolucję nie ma co liczyć.
Graliśmy na:
PS4
Przeczytaj również
Komentarze (30)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych