Recenzja gry: Bound by Flame
Świat kolejny raz stoi nad przepaścią. Trwa wojna. Ludzie głodują i tylko my możemy pomóc... Znacie te słowa? Słyszeliśmy je już miliony razy – w książkach, filmach i oczywiście grach. Jednak tym razem studio Spiders postanowiło dodać do tego sosu kilka innowacji i zaoferować swoje podejście do tematu „wielkiej wojny”. Jak wyszło? Niestety, nie jest najlepiej.
Dobra koncepcja, ciekawy pomysł, ale to wykonanie...
Opowieść francuskiego studia przenosi nas do mrocznego świata Vertiel, w którym trwa przeraźliwa wojna. W zasadzie mogę śmiało powiedzieć, że bliżej temu konfliktowi do zakończenia niż do początku – zniszczone miasta, zmęczeni ludzie, wyniszczone osady... Władcy Mrozu prowadzą swoje armie nieumarłych w kierunku ostatnich ludzi oraz elfów, aby wybić wszystkich i zapanować nad całym uniwersum. W tym niezwykle budującym otoczeniu pojawia się główny bohater gry, który jest członkiem gromady najemników-wojowników noszących piękną nazwę Freeborn Blades. Nasza radosna ekipa ochrania posiadaczy złotych monet lub raczej tych, którzy chcą się nimi dzielić za pomoc. Już na samym początku naszej przygody mamy przyjemność uczestniczyć w tajemniczym rytuale. Jak to często bywa w tych ważnych momentach coś idzie nie tak i główny bohater spotyka się oko w oko z demonem, który staje się jego częścią. Od tego momentu wszystkie nasze decyzje – a jest ich naprawdę sporo – sprawiają, że podążamy dobrą lub złą ścieżką. Gdy wybierzemy tę ciemniejszą i będziemy konsekwentni w naszych decyzjach, to nie tylko nasz umysł, ale również i ciało zostanie jeszcze bardziej opętane przez demona.
Właśnie tym elementem zachęcali nas do produkcji twórcy i nie będę ukrywał, że mnie taką skromną innowacją kupili. Miałem wizję tworzenia złego herosa, który podczas zdobywania kolejnych umiejętności, zwiększaniu siły i mordowaniu niewinnych będzie stawał się demonem! Niestety po spotkaniu z rzeczywistością nie jest tak mrocznie – może i sam element stawania się „badassem” jest naprawdę ciekawy, brakuje mu jednak dwóch znaczących podstaw: uniwersum i historii. Przez płytkość i brak spójności w opowieści nawet ten z gruntu ciekawy i udany aspekt został niedopracowany – mam wrażenie, że twórcy skupili się na kilku detalach zapominając o reszcie. Brakuje sensownego spoiwa, który łączyłoby świat-opowieść-bohatera i pozwoliło nam uczestniczyć w fantastycznej przygodzie. Nie będę ukrywał, że akurat na ten detal w przypadku każdego RPG-a zwracam szczególną uwagę, bo dla mnie nie ma dobrej gry z tego gatunku bez odpowiedniej i wciągającej opowieści, która pozwala nam wsiąknąć w zastany świat na długie godziny. W Bound by Flame niestety otrzymujemy oklepaną historię, z ciekawym dodatkiem, ale zabrakło tutaj pomysłu lub pewnie czasu na dopracowanie szczegółów.
Opowieść pewnie mogłaby się obronić, gdyby popracowano nad dialogami – Bound by Flame niczym Dragon Age kładzie ogromny nacisk na rozmowy bohaterów, ale od samego początku miałem świadomość, że budżet na projekt był niewystarczający. Dubbing stoi na mizernym poziomie, w dyskusjach brakuje jakichkolwiek emocji i nawet w tych najważniejszych momentach – opętanie przez demona, pojawienie się wielkiego przeciwnika, tuż przed lub po walce, sceny miłosne – postacie wypowiadają dialogi z niemal totalnym brakiem emocji. Ten element doszczętnie niszczy historię i sprawia, że dodatkowe postacie są nieautentyczne. Podobnie zresztą jest z głównym herosem, który nie prezentuje oczekiwanego poziomu – jest nudny i brakuje mu osobowości.
Walcz ze mną! Jeśli potrafisz...
W kwestii prowadzenia fabuły twórcy inspirowali się dziełami BioWare, natomiast element rywalizacji został podpatrzony od autorów Dark Souls. Z tego powodu gra jest bardzo wymagająca i na trudniejszych poziomach sprawia wrażenie wręcz męczącej. W przypadku przygody From Software każdy pojedynek sprawiał przyjemność, bo mieliśmy całkowitą kontrolę nad bohaterem i wiedzieliśmy, że jeden odpowiednio trafiony atak spowoduje utratę sporej części zdrowia rywala. Programiści Bound by Flame postanowili odrobinę urozmaicić walkę i upiększyli wszystkich przeciwników dużym paskiem zdrowia – przez tę błędną decyzję każdy pojedynek trwa długo i nawet pierwsi rywale potrafią nam przysporzyć bardzo wiele kłopotów. Sytuacja jest dość komiczna, ponieważ wielki wojownik, łowca nagród w starciu z truposzem musi zadać 30 ciosów, a sam ginie od 4. Gdy dodamy do tego niedokładny system ataków, czy też często niedziałające namierzanie rywali, otrzymujemy irytującą produkcję. Przedstawiciele studia Spiders mieli szczytny cel – sprawić, aby każde starcie miało swój charakter - tylko zabrakło temu systemowi pomysłu i w ostatecznym rezultacie każda walka odbywa się schematycznie: uderz, odskocz, uderz, odskocz, użyj magii, odskocz, uderz. Zero, dosłownie zero planowania, ponieważ w każdym momencie namierzanie może spłatać nam figla, zaatakujemy kogoś innego, wielki wojownik obróci się w złym miejscu i przez jeden atak trafimy na ziemię. Heros na jeden strzał. Człowiek grając w taki tytuł docenia pracę Japończyków.
Mimo wszystko to walka jest dla mnie najmocniejszym elementem tej produkcji, bo choć przeważnie co drugi napotkany przeciwnik sprawiał mi nieoczekiwany problem, to po tych kilku powtórkach (na szczęście gra często zapisuje stan gry) czułem satysfakcję z położenia rywali na ziemię. Ten stan zniknął po kilku pierwszych godzinach podróży, ale na szczęście do wszystkiego można się przyzwyczaić.
Twórcy udostępnili herosowi trzy style walki – z bronią dwuręczną, sztyletami i magią. W pierwszym kontakcie odniosłem wrażenie, że podczas starć trzeba będzie lawirować orężem, czy wyszukiwać specjalnych taktyk, jednak najlepszym sposobem na eliminację oponentów jest wspomniany wyżej schemat (ew. uatrakcyjnienie go przy okazji używania dwuręcznego orężu na sposób kop-atak-kop-atak) i tak przez całą grę. Do naszej dyspozycji oddano trzy drzewka umiejętności – każdy do wspomnianych stylów walki – i dzięki zdobytym umiejętnościom rozwijamy te niezwykle obiecujące taktyki. Ciekawym patentem są osiągnięcia (zwyczaje), które działają na zasadzie – używasz czegoś, możesz to ulepszyć.
Warto jeszcze wspomnieć, że podczas starć często korzystamy z pomocy towarzyszy, jednak poziom ich skuteczności i zaangażowania często jest nieadekwatny do rywali. Wiedźma zamiast atakować przeciwników z dystansu, podbiega do miłej gromadki i po przywitaniu się z każdym rozpoczyna czarownie – niestety, często nie zdąży zaatakować nawet jednego, szybciej całuje glebę. Na szczęście nie jest tak zawsze, ale po pierwszych kilku pojedynkach wiemy, że opętany wojownik może liczyć tylko na siebie.
Zrób sobie Excalibur!
W nagrodę za wymęczone zwycięstwa jesteśmy nagradzani różnymi surowcami, które upadają z mniej lub bardziej brzydkich przeciwników. Dzięki temu podczas przygody nie liczymy tylko na znajdowanie, a nawet otrzymywanie porządniejszego ekwipunku, ponieważ sami możemy go ulepszać. Ten element został potraktowany przez twórców bardzo poważnie i podczas zabawy przedmioty poprawiamy na kilka sposobów – zwiększanie ataku, dodajemy atak trucizną, wytrącenie rywala z równowagi, szansa na atak krytyczny (w przypadku broni), odporność na ataki, szybsza regeneracja, odporność na ogień/zimno/magię, zwiększanie siły ataków magicznych (w przypadku uzbrojenia) – zastosowań jest szereg i to tylko od naszej decyzji zależy jak będziemy rozwijać naszą postać. Oczywiście w trakcie przygody liczba dostępnych rozszerzeń stale się powiększa i zdobywając nowy przedmiot możemy ponownie zastanowić się nad zastosowaniem odpowiedniej strategii rozwoju. Ciekawym rozwiązaniem jest możliwość „wyrzucenia” ulepszeń i ponownego poprawiania przedmiotów – każdy z nas może się pomylić i dobrze, że możemy się poprawić. Należy tylko pamiętać, że w tej sytuacji tracimy część zainwestowanych składników.
Piękny na trailerach, a w rzeczywistości...
Marketingowcy wykonali świetną robotę, pokazali nam zwiastuny, dzięki którym mogliśmy uwierzyć, że na PlayStation 4 dostaniemy naprawdę dopracowaną i ładną produkcję. Rozgoryczenie jest tym większe, że w rzeczywistości tytuł prezentuje poziom nawet niedopracowanej siódmej generacji – tylko sam początek trzyma poziom, jednak już im dalej w las tym gorzej. Postacie są niedopracowane, lokacje to brzydkie i korytarzowe odpowiedniki poprzednich, a całość odrobinę ratuje gra światła, ale to marny cukierek, gdy dostaliśmy zapewnienie skonsumowania smacznego i wielkiego tortu.
Prolog do wielkich i wyczekiwanych tytułów?
Miałem nadzieję, że Bound by Flame przygotuje mnie na Dragon Age 3, czy nawet rodzimego Wiedźmina... W ostatecznym rozrachunku spędziłem ponad 20 godzin nad tytułem, który potwierdził moje obawy, że nawet z najlepszych inspiracji trzeba umieć korzystać. Twórcy tej produkcji mieli wielkie ambicje, chcieli połączyć kilka znanych gier i stworzyć wyjątkową hybrydę... Ciągnięcie tylu srok za ogon nie udało im się w żadnym z tych ważniejszych elementów – opowieść jest miałka, bohaterowie nudni, a walka irytująca. Dodajmy do tego niedopracowaną grafikę, częste błędy podczas rozgrywki i otrzymujemy tytuł, który zamiast nasycić mój głód RPG-ów przed wspomnianymi wcześniej dziełami, sprawił, że czekam jeszcze bardziej. Chcę w końcu zagrać w coś przynajmniej porządnego.
Bawi odrobinę fakt, że pomimo tak mizernego poziomu, ten tytuł może się sprzedać. Posiadacze PlayStation 4, którzy chcą w końcu zagrać w RPG-a, sięgną po tę produkcję... Oczywiście później będą przeklinać każdego twórcę studia Spiders. Gra nie jest warta 259 złotych… A niestety po ciekawej akcji promocyjnej i „z braku laku” ,wielu graczy mogło zamówić ten tytuł przedpremierowo. Dobrze, że przynajmniej posiadacze PlayStation 3 i Xboksa 360 mają wybór.
Muszę jednak przyznać, że właśnie z braku czegoś lepszego ten tytuł dał mi odrobinę frajdy – to dlatego miałem ochotę na każdą kolejną walkę, chciałem poznać zakończenie tej obłędnie spapranej historii i byłem ciekaw rozwoju „demona”. Bound by Flame to idealny przykład, że czasami lepiej skupić się na dwóch, trzech elementach, niż próbować liznąć dziesięć jednocześnie nie dopracowując żadnego.
Spróbować można, ale pamiętajcie – jest trudno, jest męcząco, ale jest też satysfakcjonująco... Bierzcie to „dzieło” z ogromnym dystansem, bo nie na taki tytuł czekaliśmy i nie taki tytuł nam obiecywano.
Ocena - recenzja gry Bound by Flame
Atuty
- Ciekawy system walki
- Wymagające pojedynki
- Rozwój bohatera
- „Demon”
Wady
- Idiotyczna fabuła
- Męczące starcia
- Miałkie dialogi
- Głupi towarzysze
- Pusty, korytarzowy świat
- Kiepski dubbing
- Słaba grafika
Z tego projektu mogła wyrosnąć naprawdę świetna produkcja. Twórcy wydobyli najciekawsze elementy z kilku gier ale... Niestety, zabrakło czasu lub/i pieniędzy.
Przeczytaj również
Komentarze (23)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych