Mordercze hambczaki, Starcraft przy świecach i pierwszy polski barbecue w 2010 roku.
BLOG
690V
Witam ponownie. Tym razem będzie trochę wspominkowo, bo z dzisiejszym przepisem wiąże się pewna ciekawa historia. A dotyczy ona minionego sylwestra, który spędziłem wraz z narzeczoną oraz dwójką znajomych w Gminie Radków w powiecie Świętokrzyskim.
Witam ponownie. Tym razem będzie trochę wspominkowo, bo z dzisiejszym przepisem wiąże się pewna ciekawa historia. A dotyczy ona minionego sylwestra, który spędziłem wraz z narzeczoną oraz dwójką znajomych w Gminie Radków w powiecie Świętokrzyskim.
Spakowaliśmy trunki, Rock Band, a także 10 kilo planszówek, by jak najlepiej spożytkować ten czas na gry, wypoczynek i ostrą bibę (niekoniecznie w tej kolejności). Ja standardowo miałem się zająć wyżerką, zaś konkretnie domagano się hamburgerów (na które przepis podam Wam już za chwilę). Cóż, tak zwany fast food nie należy może do najbardziej wyrafinowanych odmian jedzenia, jednak przyrządzony po ludzku (czyli z mięsa i warzyw, zamiast barwników, mielonych chrząstek i gumy arabskiej z polepszaczem) stanowi naprawdę pyszne jedzenie. Zrobiliśmy zatem odpowiednie zakupy i po dowiezieniu wszystkiego na miejsce rzuciliśmy się w wir przygotowań. Jak już wcześniej obiecałem, osią całego odcinka tym razem będzie...
Cóż, w sumie nie wiem jak to nazwać. Mutburger? A może „Big Mutt”? Choć w sumie mniejsza o nazwę, bo kwestią pierwszorzędną jest smak. A smak własnoręcznie wykonanego hambczaka to po prostu poezja w porównaniu ze ścierwem, jakim karmią nas tak zwane fast foody. Żadne, powtarzam ŻADNE jedzenie z fabryki nigdy nie będzie smakować tak dobrze, jak przyrządzony bez chemikaliów i polepszaczy wyrób własny (Ronald, do budy!). Ponadto sprawa wcale nie jest tak trudna jak by się mogło wydawać, toteż zdecydowanie zachęcam Was do przyrządzenia własnych burgerów na najbliższym grillu. Roboty jest może trochę więcej niż przy ostatnim przepisie, ale też zapewniam, że efekt jest wyśmienity i zdecydowanie wart poświęcenia.
No to zaczynamy, oczywiście od prezentacji składników.
Sos BBQ:
-ketchup
-sos z papryki „chipotle”, (ewentualnie sos Worcestershire + papryka w proszku)
-kmin rzymski
-sos z papryki „chipotle”, (ewentualnie sos Worcestershire + papryka w proszku)
-kmin rzymski
Burgery:
-drobno zmielona wołowina
-sól, pieprz
-sos barbecue lub musztarda
-czosnek
-przyprawy
-sól, pieprz
-sos barbecue lub musztarda
-czosnek
-przyprawy
Dodatki:
-bułki do hamburgerów
-cebula
-ogórek kiszony
-pomidor
-sałata lodowa
-sztuczny ser :)
-cebula
-ogórek kiszony
-pomidor
-sałata lodowa
-sztuczny ser :)
No dobra – czas to wszystko przetworzyć, toteż bierzemy się do roboty.
Sos BBQ
Zaczynamy od sosu, bo przyprawimy nim mięso na burgery. Możecie w tym miejscu użyć sklepowego, jednak zapewniam was, że ten jest o wiele lepszy i większość gotowców w ogóle się nie umywa. Jedyny problem mogą stanowić nieco bardziej egzotyczne składniki, dlatego poniżej kilka słów o papryce Chipotle, oraz Kminie Rzymskim – tak na wszelki wypadek, o ile nie mieliście z nimi jeszcze do czynienia:
Chipotle to odmiana meksykańskiego chilli, a konkretnie jest to chile jalapeno, tyle że dojrzałe do czerwonego koloru, po czym uwędzone. Jest ostre i ma rewelacyjny, dymny posmak, który idealnie nadaje się do dań z grilla. Jeśli więc dostaniecie je w jakiejkolwiek postaci, to koniecznie użyjcie ich w tym przepisie – mogą być w postaci sosu, pasty, salsy – to nie robi różnicy. Jeśli natomiast dostaniecie całe chipotles w zalewie, to przed posiekaniem i dodaniem do sosu dokładnie usuńcie wszystkie pestki oraz błonki ze środka, bo inaczej będzie tzw. „ogień z dupy” ;) Gdy jednak nie znajdziecie Chipotle, nie szkodzi – zastąpi je trochę słodkiej papryki w proszku (lub paście), a potem parę solidnych chlapnięć sosu Worcestershire (wymawiane mniej-więcej „Łusterszer”, gdyby ktoś sobie łamał język). Jeśli stosujecie chipotle, to sos Worcestershire i papryka nie będą konieczne.
Kmin rzymski ma zupełnie inny aromat od naszego kminku i jest szeroko stosowany chociażby w kuchni meksykańskiej, tajskiej, czy indyjskiej. Jeśli mamy go w całości, to rzucamy odrobinę na lekko rozgrzaną patelnię i potrząsając nią podprażamy nieco, żeby wydobyć aromat (uwaga żeby nie przypalić). Po chwili zdejmujemy i tłuczemy na proszek w moździeżu, ew. mielimy w młynku. Jeśli nie znajdziecie Kminu Rzymskiego, to zwykły mielony kminek ostatecznie też może być.
Tak czy inaczej, wymieszanie ketchupu z paroma rzeczami to dosłownie sekunda, zaś dzięki aromatom Chipotle i Kminu otrzymujemy autentyczny sos Tex-Mex BBQ. Genialne w swojej prostocie, że się tak wyrażę. Podobnie jak sos z poprzedniego odcinka, ma on bardzo szerokie zastosowanie – od mięs z grilla, przez hot-dogi, aż po nachos. Co ciekawe, dodając do niego majonez otrzymamy coś na kształt sosu tysiąc wysp – zdecydowanie polecam przetestować i tą wariację (np. w sałatce z grillowanym kurczakiem).
OK, trzeba już brać się za mięso, bo tu czeka nas najwięcej roboty.
Burgery
Wrzucamy wołowinę do miski i przyprawiamy – puryści twierdzą że wystarczy tu sól i pieprz, lecz ja oprócz tej niezbędnej podstawy zawsze dorzucam jeszcze jakiś płynny składnik (oprócz samego smaku poprawi on soczystość mięsa). Zazwyczaj jest to przedstawiony powyżej sos Barbecue (lub musztarda), ale można też poprzestać na kilku kroplach tabasco – jak kto woli. Nie dodajemy zbyt dużo – kilka łyżek na pół kilo mięsa powinno spokojnie starczyć.
Krok następny to przyprawy suche – może to być oregano, tymianek, cayenne, chilli w płatkach, suszona cebula itd., wszystko zależy tu od inwencji. Można wykorzystać w tym celu nawet jakąś przyprawę do grilla, trzeba tylko pamiętać że zawierają one sól. Generalnie rzecz biorąc nie staramy się nadać jakiegoś bardzo wyraźnego smaku, a tylko podkreślić aromat nadany przez sos lub musztardę. Wszak nie chcemy zagłuszyć podstawowego smaku pieczonego mięsa (dlatego ortodoksyjna szkoła mówi „sól, pieprz i koniec”, aczkolwiek nikt nam nie każe się jej trzymać). Gdy już mięso zawiera wszystkie niezbędne składniki, wtedy dobrze myjemy ręce, po czym porządnie wyrabiamy całość, aż wszystko się równomiernie wymiesza.
A teraz ważny krok – bierzemy niewielką ilość, formujemy miniaturowego, testowego hambczaka i rzucamy go na lekko naoliwioną patelnię (najlepiej nieprzywieralną), lub grill. Smażymy go chwilę z obu stron, po czym próbujemy czy jest odpowiednio słony, czy odpowiednio czuć przyprawy i czy po prostu jesteśmy zadowoleni z efektu. Jeśli nie, to uzupełniamy braki, mieszamy i próbujemy do skutku. Pamiętajcie tylko, że możemy sypnąć nawet pół wiadra przypraw, ale bez soli i pieprzu całość i tak będzie mdła.
Gdy w końcu rezultat jest zadowalający, dzielimy całość na równe porcje i zaczynamy formować.
Tu trzeba wziąć pod uwagę rozmiar bułek oraz fakt, że mięso porządnie się skurczy w „procesie obróbki termicznej”. Poniżej przykład proporcji, które dają odpowiedni rozmiar do dużych bułek hamburgerowych (wygląda jak gigant, ale na koniec będzie w sam raz).
Pojedynczą porcję mięsa najwygodniej utoczyć w kulę, a potem rozpłaszczyć ją na czymś, od czego łatwo odejdzie. Ja wybieram do tego papier do pieczenia, którym na koniec zawijam poszczególne burgery, żeby nie wyschły w lodówce.
No właśnie, tutaj ważna sprawa – jako że ten przepis to faktycznie „100% wołowiny” (bez bułki tartej, jajek, czy też innego „spoiwa”), musimy zatem dobrze ścisnąć mięso przy formowaniu, a potem odstawić na chociażby godzinę do lodówki. Bez tego burgery mogą się nam po prostu rozpaść, a wtedy to w ogóle szkoda całej roboty. Wrzucamy je zatem do lodówki i wreszcie możemy brać się za ostatni etap przygotowań, czyli...
Dodatki
Tu nie ma wielkiej filozofii – bułki kroimy na pół, pomidora w plasterki, cebulę i ogórka w kostkę, rozdrabniamy też sałatę lodową. Gotowe stanowisko z dodatkami może wyglądać np. tak:
Mając wszystkie składniki w gotowości wyjmujemy z lodówki nasze burgery. Można je usmażyć na patelni, choć o wiele lepsze wyjadą oczywiście na grillu. Warto wyjąć je z chłodu nieco wcześniej, by przed trafieniem na ruszt doszły do temperatury pokojowej (pomoże to w optymalnym pieczeniu). No właśnie – patelnia, czy grill? Cóż, z racji pory roku wybór padł na patelnię, bo w końcu kto przy zdrowych zmysłach urządza grilla w zimie? Hmm, to akurat pytanie sprowadza nas z powrotem do opowieści, którą zacząłem niniejszy artykuł...
...A więc wszystko szło pięknie. Wieczór sylwestrowy rozkręcał się, w Starcrafcie kolejne armie ścierały się w krwawych bataliach, zaś po tym wszystkim czekał nas jeszcze Rock Band.
Toasty wznoszone były coraz chętniej i obficiej, aż w końcu przywitaliśmy nowy rok, odpalając kilka rakiet i popijając szampanem. W końcu też nadszedł stosowny moment i ekipa zgłosiła zapotrzebowanie na „gastro”, toteż ochoczo przystąpiłem do usmażenia burgerów, oraz zapodania całości moim zacnym współbiesiadnikom. Smażenie poszło mi w miarę szybko, podobnie jak montaż – szczegóły możecie sprawdzić poniżej:
No i właśnie w tym momencie zaczęły się schody. Tak to już w życiu bywa, że nawet najlepsze plany potrafią wziąć w łeb przez upierdliwe przeciwności losu. Zaczyna się niby dobrze, lecz potem wszystko wali się niczym domek z kart. A więc gdy wszyscy byli już happy, zaś ja sam miałem w kocu wbić zęby w mojego hambczaka, wtedy niespodziewanie nastąpił... Blackout!!!
Wysiadło światło i zostaliśmy w egipskich ciemnościach (nie licząc lampy aparatu, bez której niechybnie pozabijalibyśmy się o meble). Oczywiście poszło nie tylko światło, ale też prąd w ogóle. Gdyby zdarzyło się to 10 minut wcześniej, spędzilibyśmy sylwestra na głodno! Problem polegał też bowiem na tym, że w naszej ówczesnej lokalizacji dokładnie WSZYSTKO działało na prąd: Światło, kuchenka, ogrzewanie, ciepła woda – byliśmy w 100% zależni od prądu, także wyobraźcie sobie survival horror jaki przeszliśmy w nowy rok!
Oczywiście najważniejsze okazały się sztuka adaptacji oraz pozytywne myślenie. Parę świeczek, ogień w kominku i miła atmosfera uratowały końcówkę imprezy, choć tematem numer jeden stał się rzecz jasna plan awaryjny.
Oczywiście najważniejsze okazały się sztuka adaptacji oraz pozytywne myślenie. Parę świeczek, ogień w kominku i miła atmosfera uratowały końcówkę imprezy, choć tematem numer jeden stał się rzecz jasna plan awaryjny.
A ten okazał się wręcz niezbędny, bo napięcie przywrócono dopiero dwa dni później. Linie energetyczne padły pod naporem ośnieżonych gałęzi, toteż w międzyczasie byliśmy zdani na siebie. Przyparci do muru mogliśmy podjąć tylko jedyną słuszną decyzję, a mianowicie upiec drugą partię hambczaków na grillu!
Tak jest, pierwszy tegoroczny BBQ w Polsce odbył się w nowy rok we wsi Radków – na szczęście w garażu mieliśmy zapas węgla, toteż przy muzyce i światłach z samochodu grillowaliśmy w najlepsze, pomimo śniegu, mrozu i ogółem niesprzyjającej aury.
Z kolei zamiast frytek upiekliśmy ziemniaki w kominku, które podane z masłem czosnkowym okazały się naprawdę wyborne (wystarczy zmieszać masło z czosnkiem, solą, suszonymi ziołami i papryką, po czym nakładać je na upieczone, rozcięte ziemniaki).
Uwagi i rady co do przepisu:
Proponowane przeze mnie przyprawy i dodatki to oczywiście tylko opcja – najlepiej poeksperymentować trochę samemu i ułożyć własną morderczą kombinację. Fajnie jest też mieć kilka różnych sosów, dzięki czemu każdy zmontuje sobie „bułę” wedle swojego uznania.
Co do mięsa, to można dodać do niego naprawdę sporo różnych rzeczy. Zaczynając od cebuli, przez paprykę i inne warzywa, aż po kukurydzę, czy grzyby – wszystko zależy od naszej pomysłowości, aczkolwiek wiadomo, że najlepiej jest nie przeginać (ani w jedną, ani w drugą stronę).
Podsumowując, impreza okazała się pierwszorzędna, zaś wyjazd ostatecznie okazał się jednym z najmilej wspominanych sylwestrów w ogóle. Co prawda doskwierał nam trochę brak ciepłej wody i ogrzewania, ale grill „winter edition” oraz pogawędki przy świecach do dziś wspominamy z wielką sympatią (choć wtedy niekoniecznie nam było do śmiechu). Co więcej, udało nam się nawet dokończyć partię w Starcrafta, tak brutalnie przerwaną dnia poprzedniego.
Oczywiście przy świecach nie było łatwo, ale daliśmy radę – jak więc widać, nawet katastrofa energetyczna nie złamała w nas ducha walki. A morał z tego taki, że przy odpowiedniej ekipie i wysokim morale ZAWSZE coś się wykombinuje. Ba, w końcu mało to razy grillowało się w deszczu? Powiem szczerze – na śniegu wcale nie jest gorzej, a wręcz lepiej...