Recenzja filmu W stronę morza
Kto ma prawo decydować o życiu i swojej śmierci?
Kto ma prawo decydować o życiu i swojej śmierci? Bardziej naiwni powiedzą, że Bóg, skoro stworzył pierwszego człowieka. Ci bardziej racjonalnie myślący bez wahania odpowiedzą, że każdy żyje na własną odpowiedzialność toteż każdy ma prawo przerwać swoje życie w każdym jego momencie. Obie te teorie dosyć mocno ścierają się w tym filmie. Nawet jeżeli nie jest to powiedziane wprost to takie refleksje nasuwają się same. Czy gdybym był podobnie jak główny bohater sparaliżowany od stóp do po samą szyję chciałbym umrzeć? Czy leżenie przez niemal 30 lat w jednej pozycji to dalej życie? I czy istnieje coś takiego jak „godna śmierć”?
Ramona poznajemy nie w momencie jak beztrosko biega po plaży, ale jak sparaliżowany w łóżku szuka sposobu na swoje legalne uśmiercenie. Stał się tym kim się stał przez własną głupotę, więc winny jest tylko sam sobie. I mimo, że ma kochającą rodzinę w postaci siostry, brata, ojca, siostrzeńca i jeszcze kilku znajomych, to postanawia się zabić. „Takie życie to nie życie” to słowa, które stały się niemal jego mottem i myślą przewodnią. Nikt ani nic nie jest w stanie odciągnąć go od tych czarnych myśli, a wielu próbuje. Bardzo trafne było wplecenie w tę historię postaci księdza. Księdza, który jest w niemal identycznej jak Ramon sytuacji z tym wyjątkiem, że ksiądz się nie poddał. Mimo całkowitego paraliżu korzysta z życia na tyle na ile może. Ot choćby jeżdżąc wózkiem sterowanym ustami przy pomocy specjalnie skonstruowanej nawigacji. Ramon tego nie chce. Dla niego życie bez czucia w rękach i nogach nie ma żadnego znaczenia.
Decyzja o zabiciu się mimo, że pozornie łatwa do zrealizowania to wcale nie jest prosta. Nie mam tu już na myśli samego zainteresowanego, bo ten zdaje się nie mieć żadnych wątpliwości co do słuszności swojej decyzji, ale całe jego otoczenie. Brat wyklina go i nie przyjmuje do wiadomości takiego wyboru. Twierdzi wręcz, że to dla niego rzucił niemal wszystko, żeby mieszkać tu gdzie teraz mieszka i pracuje w tym „zasranym sadzie” jak to określa. Decyzję o samobójstwie uważa za przejaw egoizmu. Na horyzoncie pojawia się także kobieta, która bardzo się z nim zżyła i dla której jego odejście byłoby wręcz niewyobrażalną stratą.
„W stronę morza” pokazuje z jednej strony batalię w sądzie o zabieg eutanazji, a z drugiej poprzez wprowadzenie postaci prawniczki także powody, dla których Ramon decyduje się odebrać sobie życie. Sama postać Ramona jest też bez wątpienia nietuzinkowa. Niegdyś zagorzały podróżnik w osobie marynarza, a dzisiaj nieco zgorzkniały pesymista, który mimo wszystko się nad sobą nie użala. Myślałem, że po „To nie jest kraj dla starych ludzi” Javier Bardem mnie już niczym nie zaskoczy, a tu się okazuje, że kilka lat wcześniej stworzył jeszcze być może bardziej niezapomnianą kreację. Trudno tu rozstrzygać, bo obie są niesamowicie charakterystyczne, ale i skrajnie od siebie różne. Tutaj, ucharakteryzowany na trochę podstarzałego już mężczyznę, również nie ma sobie równych. Mimo, że przykuty do łóżka to w dalszym ciągu potrafi zażartować z siebie chociaż w niektórych momentach jest tak przerażająco poważny, że trochę przypomina zabijakę od Coenów.
Ten film to bardzo ważny głos w sprawie eutanazji, który porusza zarówno prawne jak i te chyba ważniejsze, czyli moralne aspekty tego zjawiska. Mimo, że o podobnej tematyce co „Motyl i skafander”, to oba filmy to 2 zupełnie inne bieguny. Chociaż w obu sparaliżowany mężczyzna ma potrzebę napisania książki o swoich przeżyciach – coś w tym musi być ;] Nie chcę pisać, że pozycja obowiązkowa, bo kto będzie chciał obejrzeć to obejrzy i odwrotnie, ale ja się na nim na pewno nie zawiodłem. Co ja mówię – bardzo dobry film.
Tytuł oryginalny: Mar adentro
Rok produkcji: 2004
Reżyser: Alejandro Amenabar
Obsada: Javier Bardem, Belen Rueda, Mabel Rivera, Lola Duenas
Gatunek: Dramat
Ocena: 9/10