Mario Tennis Aces - recenzja

Mario wraz z ekipą ponownie gości ekskluzywnie na Switchu. Tym razem jednak poczciwy wąsacz nie skacze po kupach-trupach (jakkolwiek to brzmi) w pościgu za Bowserem i porwaną księżniczką Peach. W tej odsłonie gramy w tenisa!
Nie jest to pierwszy raz, kiedy hydraulik biega po kortach, ale ja mam z tym tenisowym spin-offem do czynienia po raz pierwszy, więc nie będę odnosił się do poprzednich części.
Podstawowym trybem dla jednego gracza w Mario Tennis Aces jest Adventure. Jest to krótki scenariusz fabularny, w którym poruszamy się po planszy-mapie, po drodze wykanując różne tenisowe wyzwania, walcząc z bossami i tym podobne. Fabuła, jak to w serii gier z Marianem, nie jest szczególnie rozbudowana: na wyspie Kingdom of Bask rozgrywa się turniej tenisowy. Pod koniec mistrzostw na korcie pojawiają się Wario i Waluigi opętani przez legendarną rakietą tenisową, Lucien. Ta przejmuję kontrolę także nad Luigim, który jej dotknął, a następnie wraz z nim znika. Mario i Toad wyruszają wgłąb wyspy, postanawiając go odszukać.
Zwiedzamy 5 różnych miejsc – las, nawiedzoną posiadłość, morze, górski szczyt, wulkaniczną wyspę. By odblokować dalszy etap gry, w każdej z tych lokacji musimy po kolei podchodzić do tenisowych wyzwań. Te są różne – odbijanie piłki w ruchome bądź nieruchome cele na czas, mecze z różnymi 'przeszkadzajkami', takimi jak piłko-żerne rośliny Piranha Plants lub biegające za Marianem mechy-kamikaze. Jest jeszcze kilka innych, ale generalnie nie ma zbyt dużej różnorodności, co więcej, większość z tych gier jest dosyć irytująca ze względu na wygórowany poziom trudności. A trzeba podchodzić do nich po kilka razy - dlatego, że za ukończenie ich dostajemy nowe rakiety i zdobywamy poziomy doświadczenia (co wiąże się z ulepszaniem statystyk), a to wszystko jest konieczne by dać sobie radę później, bo im dalej w przysłowiowy las, tym trudniej.
Ogólnie cały tryb jest dosyć ubogi – wątek fabularny ukończymy w kilka godzin, a na dobrą sprawę nic tu specjalnej radochy nam nie sprawia. Największym plusem są walki z bossami, czekającymi na nas na końcu każdego etapu. Tutaj programiści wykazali się niezłą pomysłowością, pojedynki są ciekawe i stanowią fajne wyzwanie. Ale ponownie – za mało tego.
Prawdziwą radość z gry odczujemy w pozostałych trybach, rozgrywając standardowe mecze tenisowe. Mamy do wyboru turniej, gdzie pokonując oponentów wspinamy się po drabince, walcząc o tytuł mistrza. Możemy tu grać tylko na kortach stadionowych, a zasady są z góry ustalone. Jest też Free Play, w którym to od nas zależy gdzie gramy, jak długo i w ile osób. Ostatni tryb to sezonowe wyzwania – Co-op challenges, za wykonywanie których dostajemy określone nagrody (np. czapka dla któregoś z zawodników). Wyzwania te trwają tylko przez określony czas. Do wszystkich wyżej wymienionych możemy podchodzić samemu, ze znajomymi przy jednej konsoli oraz przez sieć.
Teraz słów klilka o mechanice rozgrywki, która jest... zaskakująco miodna! Nigdy fanem tenisa nie byłem, nigdy też nie grałem w żaden tytuł z tym sportem związany. Okazało się, że odbijanie żółtej (zielonej?) piłki może być hipnotyzująco wciągające, a wzbogacone o postaci z Marianowego świata to już w ogóle bajka! Mario Tennis Aces to jedna z tych gier, do których może podejść każdy i dobrze się bawić, ale żeby być naprawdę dobrym, trzeba sporo i często trenować. Sterowanie jest stosunkowo proste – lewym analogiem biegamy po korcie, prawym ustalamy kierunek odbijanej piłki, a za odbicie odpowiadają 4 główne przyciski, jednak każdy z nich jest trochę inny – podkręcenie, ścin i tak dalej. Istotne jest, że im dłużej przytrzymamy dany przycisk przed odbiciem, tym mocniej przywalimy, a także tym bardziej naładuje nam się pasek specjalnej super-umiejętności, bo takie też tutaj są – w końcu to gra z bohaterami Nintendo, więc realizmu nie ma się co doszukiwać. Specjalne uderzenie, choć potężne, także da się zablokować – albo po prostu, korzystając ze swojego refleksu, albo trochę sobie obronę ułatwiając, spowalniając czas. Dla entuzjastów bardziej standrdowego podejścia do tenisa – każdy z trybów ma opcję 'simple mode', gdzie gramy bez tych fajerwerków. Rozgrywkę urozmaicają także zawodnicy, których na tę chwilę jest 20 (październik 2018), a póki co z każdym miesiącem dodawani są kolejni. Każdy z nich ma inny styl gry – jedni są wolniejsi, ale bardzo mocno uderzają, inni z kolei są słabi w defnsywie, ale świetnie podkręcają piłki i tym podobne. Warto wspomnieć także o 10 kortach, które różnią się nie tylko wyglądem. Na piaskowym boisku przy ruinach świątyni piłka odbija się znacznie niżej i wolniej niż na przykład na stadionie.
Od strony wizualnej i dźwiękowej nie ma się do czego przyczepić. Tak jak nas Nintendo przyzwyczaiło – jest ładnie i kolorowo, a wszystko działa płynnie. Nie najlepiej jest za to z rozgrywką sieciową. Czasami musiałem czekać na znalezienie oponenta ładnych kilka minut. Poza tym zdarzają się przypadki z beznadziejnym pingiem, co całkowicie niszczy rozgrywkę, ale to już raczej kwestia danego gracza i jego połączenia internetowego.
Ciekawostką, choć niezbyt udaną, jest tryb Swing, gdzie machamy joy conem zamiast używać standardowego sterowania. Niestety nie działa to zbyt dobrze, jest nieprecyzyjnie i zdecydowanie lepiej gra się konwencjonalnym sposobem.
Mario Tennis Aces to wielce wciągający tytuł, od którego ciężko się oderwać. Zapewnia masę frajdy zarówno entuzjastom single-playerowych potyczek przeciwko SI, jak i fanom zabawy wieloosobowej – czy to na jednej kanapie, czy przez sieć. Szkoda, że tryb fabularny został potraktowany dość po macoszemu, ale w końcu to tylko gra sportowa.