„Kick-Ass” komiksowy, a „Kick-Ass” filmowy
W komiksie „Kick-Ass”, autorstwa duetu Mark Millar (scenariusz) – John Romita Jr. (rysunki), zakochałem się niemal od pierwszych stron. Dlatego idąc do kina na filmową adaptację tegoż dzieła miałem równie wysokie oczekiwania, choć nie nastawiałem się na nic więcej, niż ekranizację dobrze znanej mi historii. Na szczęście to w zasadzie wystarczyło.
W komiksie „Kick-Ass”, autorstwa duetu Mark Millar (scenariusz) – John Romita Jr. (rysunki), zakochałem się niemal od pierwszych stron. Dlatego idąc do kina na filmową adaptację tegoż dzieła miałem równie wysokie oczekiwania, choć nie nastawiałem się na nic więcej, niż ekranizację dobrze znanej mi historii. Na szczęście to w zasadzie wystarczyło.
Nie wiecie czym jest „Kick-Ass”? To historia Dave'a Lizewskiego, pospolitego nastolatka, który jest fanem komiksów, ma problemy z podrywaniem dziewczyn, całe wieczory spędza przed komputerem, a robi sobie dobrze fantazjując o nauczycielce od angielskiego. Dave miał jedno wielkie marzenie: chciał wyrwać się z marazmu w którym tkwił i... zostać superbohaterem. Wskoczyć w kostium, założyć maskę i pomagać ludziom niczym jego idole z kart komiksów. Jednak nawet w najśmielszych przypuszczeniach nie podejrzał się, jak wiele decyzja o zostaniu Kick-Assem zmieni w jego życiu.
Brzmi infantylnie? Może i tak, ale komiksowy „Kick-Ass” to świeży powiew w skostniałym światku historyjek o superbohaterach. Seria jawnie kpi z powielanych latami schematów i sztywnych ram, w których zamknięte są, najczęściej tworzone z myślą o nastolatkach, opowieści o ludziach z nadprzyrodzonymi mocami. Tutaj takich mocy nie ma, Dave jest normalnym gościem, a nas bardziej interesują rozterki, jakie ma człowiek ukrywający się pod maską i ryzykujący życie dla innych. Po co to robi? Czy liczy na rozgłos i popularność?
„Kick-Ass” pełen jest nawiązań do popkultury i żartów z komiksowych ikon. Umiejętnie wkomponowuje wydawałoby się abstrakcyjną postać bohatera w kostiumie w otaczający nas świat i wydaje się nam, iż pojawienie się takiego cudaka w sąsiedztwie jest niemal prawdopodobne. Ponadto pokazuje, że herosi niekoniecznie muszą działać w szczytnym celu, mając na uwadze dobro ogółu, a może nimi kierować po prostu chęć zemsty i pobudki typowo prywatne. Kick-Ass na swojej drodze spotyka właśnie takich ludzi – Big Daddy'ego i nastoletnią Hit-Girl, postacie będące parodią Batmana i Punishera razem wziętych. Podobną parodią jest niezdarny Red Mist, syn bogatego gangstera, który ma przejąć schedę po tatusiu, jednak cały czas trzymany jest z dala od jego interesów. Czyżby był to Bruce Wayne w krzywym zwierciadle? Również bajecznie bogaty, który jednak stracił rodziców, co pchnęło go do zostania Batmanem, a nie samozwańczym „bohaterem”, który po prostu chce być zauważony i przydatny do czegokolwiek, ale bardziej interesują go wypasione gadżety i palenie jointów, a który niemal robi w portki przy byle zagrożeniu.
„Kick-Ass” emanuje brutalnością, a normalką są tu odcinane kończyny (w czym lubuje się Hit-Girl, wyjątkowo brutalna i bezwzględna, jak na 11-latkę), krew lejąca się strumieniami i rozbryzgujące się mózgi. Nota bene kreska Romity Jr. nadal jest świetna. Podoba mi się tak samo, jak w czasach wydawanych jeszcze w Polsce Spier-Manów, czy w Daredevil: Man Without Fear, a dodatkowo ma jeszcze więcej wyrazu i stylu. Co prawda twarze nadal wychodzą JRJR ciut średniawo (choć mają swój klimat), ale cała reszta to pierwsza klasa. Wszystkie te charakterystyczne elementy komiksowego „Kick-Assa”, próbowano przenieść do „Kick-Assa” filmowego.
Generalnie proces można uznać za udany, bo film oddaje klimat pierwowzoru, poza tym wprowadza parę ciekawych zabiegów (np. komiksowe ramki na ekranie). Od razu jednak rzuca się w oczy pewne ugrzecznienie całości. Oczywiście trup nadal ściele się tu gęsto, bohaterowie nie stronią od przekleństw, jednak nie zobaczymy Kick-Assa umoczonego we własnej krwi, sceny tortur z podłączonym do... przyrodzenia akumulatorem, a główny badass, jak i parę osób przed nim, ginie w mniej brutalny i bezprecedensowy sposób. Film ma również nieco lżejszy klimat, operuje większą ilością gagów i śmiesznych sytuacji, oraz dodany miłosny happy end, którego nie ma w komiksie, choć całość kończy się dokładnie tak samo jak oryginał.
Zatem jak wypada konfrontacja komiksu i filmu? Trudno wskazać to, co jest ewidentnie lepsze. Generalnie dałbym remis, z lekkim wskazaniem na komiks, którego mroczniejsza i brutalniejsza stylistyka jednak bardziej przypadła mi do gustu. W filmie wszystko jest o wiele prostsze, mocno przerysowane, efekciarskie, kolorowe i podane tak, aby trafiło do większego grona odbiorców. Mimo to śmiało można rzecz, iż obie formy nawzajem się ubezpieczają i po obie wersje „Kick-Assa” warto sięgnąć (choć komiks, mimo iż premiera filmu byłaby świetną ku temu okazją, nie ukazał się w Polsce).
W oglądaniu filmu absolutnie nie przeszkadza nieznajomość oryginału i odwrotnie. Dlatego każdy kto nie potraktuje tego obrazu śmiertelnie poważnie, kto potrafi przymknąć oko na kolorowe, festyniarskie kostiumy i infantylną na pierwszy rzut oka historyjkę, powinien zdecydować się na seans. Jeśli jesteście zmęczeni sztampowymi ekranizacjami komiksów i uważacie, że w tej materii nie można wymyślić już nic ciekawego, zobaczcie „Kick-Assa”. To najlepsze przeniesienie historii obrazkowej na szklany ekran od czasów genialnych „Watchmenów”, choć zarówno tam, jak i tu, główna w tym zasługa świetnego materiału źródłowego. Ale to temat na zupełnie inne rozważania.