Project Zero

BLOG RECENZJA GRY
959V
Project Zero
Keczup | 14.08.2021, 16:25
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Project Zero - Recenzja

Powoływanie się na wydarzenia opierające swe podłoże na faktach zazwyczaj ma na celu wysoko wywindować poziom zaciekawienia odbiorcy, jednakże nierzadko zabieg ten pachnie również szukaniem taniej sensacji czy łatwej promocji produktu. „Based on a true story” – taki oto nagłówek widniał na amerykańskiej okładce wydanego przez Tecmo horroru, znanego u nas szerzej pod nazwą Project Zero. Jego historia, bazująca rzekomo na realnych zajściach, wedle których przez dziesięciolecia w położonej na obrzeżach Tokio posiadłości rodu Himuro miały miejsce krwawe, makabryczne i jednocześnie rytualne serie mordów na kolejnych mieszkańcach chawiry, doprawiona paranormalnym wydźwiękiem, może i pobudzała wyobraźnię, ale niewątpliwie nie była jakaś odkrywcza. Okryte złą sławą domostwo okazało się wkrótce tak naprawdę tworem wymyślonym na potrzeby gry i urosło do miana elektryzującej opowiastki z gatunku urban legend. Kontrowersyjny trik eksploatujący ciut wyświechtany motyw nawiedzonego domu, nie przeszkodził jednak w stworzeniu jednego z przerażających oraz innowacyjnych na swój sposób survivali, którego korzenie zakotwiczyły głęboko u źródeł japońskiego folkloru.

[img]1432499[/img]

Tajemnice jakie skrywa Himuro Mansion szczegółowo przybliżą Ci losy siedemnastoletniej uczennicy Miku Hinasaki przybyłej w jej zmurszałe progi śladem swego zaginionego brata Mafuyu. Mija dziewiąty dzień odkąd nasz starszy braciszek, aspirujący dziennikarz, wyruszył na poszukiwania swego mentora i jego dwojga asystentów, którzy postanowili rozwikłać zagadkę praktykowanych tu brutalnych, shintoistycznych rytuałów. Chodzą, bowiem słuchy jakoby w wyniku niepowodzenia jednego z takich obrządków, niegdysiejszy gospodarz domu, wodzony palącą furią i głębokim gniewem, wyrżnął w pień wszystkich jego mieszkańców, nie szczędząc przy tym własnej rodziny ani siebie. Jak się wkrótce okaże, to tylko wierzchnia warstwa mrocznej historii, zaś cena za zaspokojenie ciekawości będzie wysoka. Sam staniesz się uczestnikiem tamtych makabrycznych wydarzeń, ich projekcji, zapętlonego cierpienia i bólu pod przewodnictwem uwięzionych w tym przeklętym miejscu dusz, zaś znamiona przeszłości powoli będą odbijać swoje piętno zarówno na Twoim umyśle jak i ciele.

 

Swoją obecność duchy podkreślać będą stopniowo, z początku pojawiając się znienacka czy to za plecami czy to gdzieś ledwie w zasięgu oka bohaterki. Uderzenia gorąca, zimne poty nagle oblewające ciało w takich sytuacjach masz gwarantowane, aczkolwiek to co stanowi o sile gry, kryje się w głównej mierze w otulającej Cię zewsząd otoczce. Na pierwszy plan wybija się kojąca subtelność – przemierzając kolejne korytarze i pokoiki, kiedy to pod ciężarem ciała Miku skrzypią nadwątlone deski; kiedy rozpraszając mrok delikatnym snopem światła latarki wokół nie widać żywej duszy, zaś do uszu dochodzą nastrojowe dźwięki dzwoneczków czy chórki przeciągłych jęków, szeptów, czujesz jak atmosfera z każdej strony staje się ociężale senna, oniryczna. Powoli wkrada się swoisty spokój, można powiedzieć dziwnie niepokojący spokój, gdyż z tyłu głowy wciąż masz świadomość, że gdzieś tutaj snują się zjawy ofiar. Ekscytacja i napięcie rosną z każdym postawionym krokiem, bowiem nie wiesz kiedy możesz spodziewać się bliskiego spotkania ze zmorą. A kiedy już do tego dojdzie nie pozostaje Ci nic innego jak chwycić za aparat fotograficzny i wykonać parę egzorcystycznych fotek. Że co słucham?

[img]1432500[/img]

Panna Hinasaki nie jest do końca normalną dziewczyną, zresztą jak cała jej rodzina. Odziedziczyła po swojej zmarłej matce nie tylko nadprzyrodzony dar widzenia niematerialnych bytów, ale także zdolność ujarzmienia niejakiej Camera Obscura – aparatu, który potrafi utrwalić duchy na kliszy fotograficznej. To właśnie za obiektywem tego ustrojstwa spędzisz sporą część czasu podczas rozgrywki (widok pierwszoosobowy), uwalniając co rusz od udręki napotkane widma. Miej jednak na uwadze, iż frywolne cykanie fotek nie zaprowadzi Cię daleko, choćby na wzgląd szybkiego wypstrykania filmu. Aby w pełni wykorzystać potencjał aparatu, wpierw musisz zlokalizować zmorę, w czym pomoże Ci specjalny żarnik (im bliżej ducha, tym silniej mieni się kolorem pomarańczowym), po czym pozostaje Ci utrzymywać łajzę cały czas w obiektywie celem naładowania lustrzanki i wyzwolenia jej pełnej mocy poprzez aktywację migawki. I tu zaczyna się zabawa, gdyż nie wszystkie zjawy ślamazarnie podążają w Twoim kierunku. Jedne żwawo zmieniają stronę z lewa na prawo, nagle przyśpieszają tuż przed nosem, inne teleportują się za plecy, bądź pełzają nisko przy parkiecie. Musisz wykazywać się cały czas czujnością i skupieniem, ale w końcu namierzasz takiego skurwola i cierpliwie podążasz za jego ruchami. Przełykając gęstą ślinę w zaschniętym gardle pomiędzy jego niekontrolowanymi manewrami, mocno pospinany czekasz, aż delikwent w końcu zmniejszy do Ciebie dystans. Jest coraz bliżej, niemal na wyciągnięcie ręki. Spocony palec z podniecenia drży na spuście, ale Ty twardo zwlekasz z jego wciśnięciem do ostatniej chwili. Do czasu kiedy rozpaczliwie wykrzywiony pysk pojawi się w całej swej okazałości przed obliczem „fotomaszynki”. Pstryk!

 

Muszę przyznać, iż Project Zero pokusił się o jeden z oryginalniejszych systemów walki jakie miałem okazje zasmakować, ale przy tym jest też intuicyjny, toteż z przyjemnością stawia się czoła kolejnym starciom. Jasne, poruszanie się samą postacią w tym trybie jest ciut niemrawe, jednakże sama obsługa aparatu jest prosta – wolne, szybkie manipulowanie obiektywem, bądź automatyczny obrót o sto osiemdziesiąt stopni sprawnie pomaga w orientowaniu się w terenie. Niemniej cały kunszt tkwi w tym, iż stanowi on indywidualnie nie tylko czynnik stresogenny, właśnie poprzez oczekiwanie na dogodny moment, by wykonać zdjęcie w ostatniej fazie (core shot, zero shot), ale także sam efekt końcowy sprawnie buduje poczucie niepokoju. To nie są fotosy wyjęte wprost z rodzinnego albumu, toteż zakrwawione twarze z wydłubanymi oczami czy ciała z przetrąconym karkiem, nijak pasują do sielankowych chwil uwiecznionych na kawałku kartonika, a prędzej alkoholowych libacji z wujciem wariatuńciem w roli głównej. Takich ujęć wykonasz dziesiątki, gdyż tylko w ten sposób odbierzesz duszkowi spore ilości jego spirytystycznej energii, którą z kolei wykorzystasz do ulepszenia Camera Obscura. Poszerzenie szerokości obiektywu, zwiększenie mocy aparatu czy szybkość jego ładowania ułatwią trzaskanie kolejnych sweet foci, jednak warto zainteresować się także wymiennymi soczewkami. Z każdą kolejną nocą spędzoną w Himuro Mansion, zjawy staną się agresywniejsze, szybsze i będą pojawiać się znacznie częściej. Potyczki w ciasnych korytarzach, małych pokojach, gdzie widziadła mają tę przewagę, iż potrafią przenikać przez ściany nie raz będą uciążliwe, toteż możliwość ich spowolnienia, całkowitego zatrzymania bądź automatycznego wyszukania okażą się kluczowe. Podobnież zresztą jak umiejętne wachlowanie odpowiednim filmem – każdy z czterech dostępnych różni się siłą z jaką "egzorcyzmujesz” mary. Oczywiście te najmocniejsze błony fotograficzne charakteryzują się rzadszym występowaniem, więc warto mądrze wybrać „amunicję” do aktualnej sytuacji.

[img]1432501[/img]

Opuszczona, nadgryziona zębem czasu rezydencja emanuje charakterystyczną aurą tajemniczości, która wręcz gorliwie skłania do dogłębnej eksploracji, dokładnego sprawdzenia każdego zakamarka. Prócz agresywnych upiorków, nieraz podczas przygody natrafisz także na te neutralne, poświaty uwięzione między wymiarami, o czym poinformuje Cię błękitna barwa jaką przybierze lampka aparatu. Okazanie dobroduszności i uwolnienie nienamacalnej istoty od cierpienia w takim przypadku wiąże się z podreperowaniem budżetu, więc warto czasem zboczyć z głównej ścieżki i poszukać dodatkowych punkcików. Nie zawsze jednak wszystkie drzwi będą stały przed Tobą otworem, zatem w takich chwilach będziesz poproszony o wysilenie paru szarych komórek. Zagwozdki nie są jakoś szczególnie wymagające, ot albo trzeba będzie wklepać kod, którego wytłuszczone cyferki bez problemu odnajdziesz w notatkach, albo ustawić specjalne kamyki z symbolami na swoich miejscach, wykorzystując do tego określony limit ruchów. Swoje trzy grosze w forsowaniu przejść dołoży także aparat. Zdarzy się, iż dźwierza zablokowane będą tajemną pieczęcią i aby takową złamać, trzeba będzie strzelić jej fotkę, a wówczas Camera obscura ujawni konkretne miejsce w rezydencji bądź przedmiot do sfotografowania, który po uwiecznieniu odblokuje drzwi. Cóż, trąci to delikatnie backtrackingiem, ale absolutnie nie mowy o jakimś sztucznym wydłużeniu rozgrywki. Już prędzej to powolny, ospały sposób poruszania się Miku, nawet w trakcie sprintu, bądź co bądź, mający spotęgować tę senną atmosferę, sprawia, że mozolnie eksploruje się kolejne zakątki posiadłości.

 

Sama posiadłość zaś na swój sposób jest czarująca i urocza. Mamy tu do czynienia z typowo japońskim stylem, który swą egzotyką potrafi mile połechtać doznania gracza przyzwyczajonego do zachodnich wzorców, toteż wystrój wnętrz z charakterystyczną ornamentyką, zwojami, porozwieszanymi tu i ówdzie kimonami, rozstawionymi parawanikami szalenie może się podobać. Nie zapominaj, że praktykowane były tutaj religijne rytuały, więc co rusz miniesz jakieś ołtarzyki, wielgachne posągi buddy, półeczki z poukładanymi laleczkami albo złowrogie maski. Doskonale czuć, iż w tym domostwie wydarzyło się coś złowieszczego, o czym świadczą zawalone stropy, ziejące ciemnością wyrwy czy podrapane ściany dające do zrozumienia, że ktoś łapczywie chwytał się ostatniej deski ratunku. Choć momentami tekstury są rozpikselowane, czego nie dało się ustrzec przy stworzeniu otoczenia w pełnym 3D, a modele postaci nie zachwycają, ot bliżej im do lalki, manekina, to pierwszy Project Zero, pomimo wieku w miarę godnie broni się w kwestii wizualnej. W odkrywaniu tajemnicy posiadłości Himuro chwilami przeszkadza sterowanie. Pomijając kwestię nagłej zmiany kierunku przy zmianie kąta kamery, drażni kiedy bohaterka blokuje się bądź porusza się szarpanym truchtem czy to na winklach czy to ocierając się o ściany klaustrofobicznych miejscówek. Cieszy natomiast brak loadingów, przechodzenie do kolejnych lokacji odbywa się praktycznie w locie, niemniej czasem na moment animacja otwieranych drzwi potrafi przymulić.

[img]1432502[/img]

Japońska szkoła straszenia po raz kolejny pokazała, iż w kwestii budowania nastroju niepokoju, wywoływania lęku nie ma sobie równych. Nawet po tych kilkunastu latach od premiery, Project Zero nadal potrafi sprawić, że ciało samoczynnie poddaje się dygotom. Chcesz delektować się tym delikatnym klimatem, chłonąć go coraz bardziej i bardziej. I okazji ku temu będziesz miał kilka, bowiem skompletowanie pełnej listy napotkanych widm, specjalne misje pstrykania fotek straszydłom na ocenę, dzięki którym odblokujesz nowe soczewki ochoczo zachęcają, by ponownie wyruszyć na łapankę zjaw tym razem na wyższym poziomie trudności. Czuć natomiast, iż dzieło załogi z Tecmo nie mało czerpie z azjatyckiego kina grozy, co należy zaliczyć jak najbardziej do pozytywów, gdyż dzięki tej inspiracji znalazło swój unikalny, magnetyczny sposób na siebie. Częstowany jesteś zgoła innymi doznaniami jeśli chodzi o gatunek survivali, jakże odmiennymi od tych serwowanych przez serie Silent Hill, Resident Evil czy Forbidden Siren. Odnoszę wrażenie, że jeszcze nigdy dotąd w historii elektronicznej rozgrywki duchy tak sugestywnie nie wprawiały w osłupienie, nie tylko swoją obecnością, ale też swoją własną historią do przekazania. Bo czy rozciąganie wszystkich kończyn do granic możliwości za pomocą przywiązanych weń lin w imię obrządków, nie jest wysublimowanym obrazem ludzkiego, a może prędzej nieludzkiego okrucieństwa?

Oceń bloga:
26

Atuty

Wady

Keczup

...

8,5

Komentarze (21)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper