W co gracie w weekend? #116

BLOG
790V
W co gracie w weekend? #116
squaresofter | 17.09.2015, 00:08
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

  Ostatnie dwa odcinki prowadzili Affek z Daaku na zmianę + REALista. Tym razem przyszedł czas na mnie. W ten weekend w planach mam Lost Odyssey. Chcę też sprawdzić co mnie czeka nowego w Soul Caliburze i w Kijku Prawdy. Na kompie odpalę dodatek do Diablo II albo wrócę do Planescape Torment.

Lost Odyssey (Xbox 360, Mistwalker, 2008r.)

  Ostatnio miałem do czynienia z Lost Odyssey pod koniec 2013 r. To było w czasach gdy w "W co gracie" dopiero zaczynało przybierać dzisiejszy kształt. Grę odłożyłem, gdy dotarłem na drugą płytę, mając na liczniku 30 godzin. Pomimo tego, że przez ten okres czasu ukończyłem niejedną pozycję, to doszedłem do wniosku, że nie mogę odwlekać niedokończonych spraw w nieskończoność.

  Jrpg, przy którym maczał palce ojciec Final Fantasy, czyli Hironobu Sagaguchi, jest jednym z tych tytułów ekskluzywnych na Xboxie 360, dla których kupiłem swoją pierwszą konsolę Microsoftu. Gdy patrzę na niego z perspektywy czasu to jest to produkcja pod wieloma względami lepsza niż The Last Story. Za tą ostatnią grę również odpowiadał Sakaguchi.

  Jest dłuższa, ładniejsza, płynniejsza, choć od czasu do czasu potrafi zgubić parę klatek animacji, ma język japoński do wyboru poza angielskimi głosami a dzięki turowemu systemowi walki mamy w niej pełną kontrolę nad każdą postacią z drużyny. Dotyczy to również rozwoju naszej ekipy. W TLS po zdobyciu kolejnych poziomów postacie rozwijały się automatycznie. Nie mieliśmy na to żadnego wpływu.

  Oczywiście ojciec Final Fantasy nie był sam, bo jak zwykle pomagał mu Nobuo Uematsu i muszę przyznać, że od czasu do czasu słychać geniusz w jego muzyce. Japoński kompozytor potrafi zaskoczyć nawet przy czymś takim oczywistym jak podkład do mapy świata. Słuchaczowi może się wydawać, że słucha uspokajającego utworu muzycznego, tymczasem jeden ostry riff gitarowy i cały ten spokój odchodzi szybko w niepamięć.

  Lost Odyssey to mieszanka klimatu fantasy i rewolucji przemysłowej XIX w. To również historia, która opowiada o nieśmiertelnych, którym przyszło żyć pomiędzy śmiertelnikami. Ma to też swoje przełożenie na system gry. Nieśmiertelni uczą się umiejętności od śmiertelników a po powaleniu ich przez wrogów w walce potrafią sami wstać po jakimś czasie. Jednak dla mnie najistotniejszym elementem jest ich długowieczność i jej rola w fabule gry.

 Motyw nieśmiertelności w ciekawy sposób poruszył Highlander, w którym świetne kreacje aktorskie stworzyli  Sean Connery i Christopher Lambert.

 

  O nieśmiertelności marzy chyba każdy z nas. Nie móc umrzeć to piękna idea. Gorzej jest gdy tracimy z oczu naszych przyjaciół i ukochanych a jedyne co nam po nich pozostaje to wspomnienia i smutek w sercu. Wtedy wieczne życie okazuje się koszmarem, z którego nigdy się nie obudzimy.

  To samo tyczy się Lost Odyssey. Trzeba jednak sporo czasu, abyśmy doszli do tego, kim są głowni bohaterowie tej opowieści. Im więcej o nich wiem, tym bardziej podoba mi się ten jrpg, który ma więcej wspólnego z klasycznymi częściami Final Fantasy niż ostatnie części tego znamienitego niegdyś cyklu. Nie jest to nic tak przełomowego jak Demon's Souls, ale właśnie teraz dokładnie tego potrzebuje. Nie chce domyślać się podstawowych rzeczy o świecie gry, z którą mam do czynienia. Chce mieć scenariusz i bohaterów podanych na talerzu, tak jak to było w Steins;Gate i Tales of Symphonii HD.

 

  To miłe uczucie, gdy wpada osiągnięcie w grze, której nie widziałem dwa lata. Są one co prawda po japońsku w europejskiej wersji gry, ale na stronie z osiągnięciami mogę je zawsze sprawdzić. Dzięki temu wiem, że jeszcze wiele czasu upłynie zanim poznam do końca losy Kaima Argonara.

 


 

South Park: Kijek Prawdy (Xbox 360, Obsidian Entertainment, 2014r.)

  W Kijku Prawdy dalej mam do czynienia z najbardziej chorymi akcjami w rpgach, jakie widziałem w ostatnich latach. Sondy analne, czary oparte o pierdzenie, Jezus z kałachem, hitlerowskie krowy, jąkający się kumple, próby gwałtu na Kenny'm i jego własne ataki specjalne, które zabijają go w prawie każdym starciu. Człowieko-Niedźwiedzio-Świnia, ogrzyca i próba naprawienia relacji rodzinnych w rodzinie składającej się z bobków też rządzą.

  Pomijając okazjonalne błędy ze znikającą muzyką oraz to, że wszyscy moi kumple są nijacy przy Cartmanie, jestem pod coraz większym wrażeniem tego turowego rpga. Kto by pomyślał, że zachodni Obsidian będzie lepiej walczył o przetrwanie tego gatunku niż sami Japończycy?

  Ataki specjalnie nie robiły na mnie wrażenia, dopóki nie zobaczyłem ich trzeciej wersji (ostatniej w przypadku głównego bohatera). Butters jako Profesor Chaos m.in. strzela we wrogów potężną falą uderzeniową, wysysa z nich życie, daje potężną ochronę oraz masakruje elfy za pomocą swojego młota. Kenny przywołuje jednorożca a Stan wyczynia cuda ze swoim mieczem. Na końcu jestem oczywiście ja, piegowaty żyd, który uważa, że mówienie jest zbyt mainstreamowe i woli przywoływać najgorsze egipskie plagi podczas starć.

  Odprawiłem już z kwitkiem kosmitów, choć pamiątkę po nich będę miał do końca gry. Czuję wielką żądzę mordu. Mam nadzieję, że skopię tyłki jakimś rządowym ofermom.

 


 

Soul Calibur (Dreamcast, Project Soul, 1999r.)

  W Soul Caliburze skończyłem pierwszy etap w Trybie Misji, dzięki czemu mam teraz dostęp do jego kolejnej części.

  Poznawanie dalszych losów głównych bohaterów poprzez odblokowywanie ich zakończeń, nowe pokazówki, gdzie chwalą się graczowi kunsztem w posługiwaniu się orężem, coraz to nowsze elementy galerii, kolejne areny wraz z różnymi porami roku, czy dodatkowe stroje to dla mnie dobra motywacja, aby od czasu do czasu włączyć Makarona.

 

  Gram jak zwykle Ivy i tak będzie aż do momentu, w którym ukończę wszystkie dostępne misje. Dopiero wtedy zagram innymi postaciami w trybie zręcznościowym, aby odblokować pozostałych wojowników. Na szczęście to nie żadne free to play i tu ja o wszystkim decyduję. Poza tym, większość obsady tej serii i tak poznałem już przy okazji Soul Calibura II.

  Z tego co zaobserwowałem do tej pory, to system walki w Soul Caliburze jest bardziej elastyczny niż w kolejnych jego części. W dalszych odsłonach SC konkretne ciosy zostały przypisane konkretnym pozycjom bohaterów (stance).

    Tak jest przynajmniej jeśli chodzi o Ivy. W SC mogę robić ciosy mieczem i biczem w dowolnym momencie walki. W SCIV tak łatwo już nie ma, o czym pisałem jakiś czas temu we w co gracie. Dzięki elastyczności systemowej nie muszę tracić cennych sekund na zmianę formy jej wężowego miecza.

  Japończycy zadbali o różnorodny charakter misji, więc każda walka nie polega na tym samym. W jednej misji trzeba szybko pokonać oponenta, w innej ruszać się, żeby nie wchłonęły nas ruchome piaski, albo nie wywróciły szczury, pałętające się nam pod nogami. Innym razem możemy zdobyć większą nagrodę, jeśli pokonamy kilku przeciwników pod rząd. To coś dla ryzykantów. Gracz albo zrezygnuje po pierwszym pokonanym oponencie, albo kusząc za nadto los przegra wszystko w następnych. Są nawet misje, w których tracimy zdrowie i tylko agresywne działania, mające na celu nieustanny atak, dadzą nam zwycięstwo.

  Wszystko to ludzie z Project Soul wymyślili, żeby nawet samotny gracz się nie nudził. Nie dziwne, że cała koncepcja Mortal Kombat IX opiera się na tym piętnastoletnim pomyśle.

 


 

Dodatek do Diablo II lub powrót do Planescape Torment? Oto jest pytanie.

  Skończyłem swoją pierwszą pecetową grę w życiu, Diablo II, i spadł mi z serca ogromny ciężar. Czuję się spełniony. Miałem do czynienia w swoim życiu z Atari 2600, Amigą 500, Commodore 64, konsolami Sony, Segi, Nintendo i Microsoftu. Teraz runął ostatni bastion.

  Nie wiem tylko za bardzo co zrobić z tym faktem. Wiem, że powinienem grać teraz w dodatek do DII, ale dwa ostatnie akty napsuły mi sporo krwi. Nieraz musiałem kombinować, żeby zdobyć swój utracony ekwipunek po nieplanowanym zgonie. Sam Diablo okazał się takim mocarzem, że dziękuję Blizzardowi za włączone serwery i pomoc innych graczy. Dawno nie widziałem tak nieuczciwej walki w grze. Jego atak z bliska zabierał 3/4 zdrowia. Oprócz tego używał ognistych kręgów i cholernego promienia, którym, strzelał spoza ekranu zanim się do niego zbliżyłem. Jedno trafienie i natychmiastowa śmierć. 

  Prawdopodobnie boss z piątego aktu jest jeszcze gorszy, ale mam dość na jakiś czas tej gry. Nie działające jak należy punkty trafień były niejednokrotnie powodem mojej frustracji. Nie ma to jak być trafianym bronią białą przez przeciwnika, który znajduje się od ciebie w wydawałoby się bezpiecznej odległości.

Wolę sobie chyba włączyć Planescape Torment, bo nie widziałem go już kilka miesięcy.

 


 

Życzę Wam wszystkim udanego weekendu. Mam nadzieję, że podzielicie się ze mną tytułami, które teraz ogrywacie.

Oceń bloga:
29

Niedawno Shichi napisał bloga, w którym chwalił się, że przeszedł DMC4 na poziomie Shichi Must Die. Co jednak robił podczas długiej instalacji tego slashera?

Obejrzał wszystkie odcinki One Piece (a jest ich chyba z 700)
3%
Dodawał kolejne gry/anime do Listy Planowanych
3%
Udał się do swojego prawnika z prośbą o napisanie pozwu sądowego przeciwko autorowi niniejszego bloga
3%
Pokaż wyniki Głosów: 3

Komentarze (84)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper