Możecie mnie zabić. I tak nic wam to nie da.
Minął ledwo tydzień od premiery Dark Souls III a ja wciąż nie mogę się oderwać od japońskiej produkcji. Ginę bez przerwy w najnowszym dziecku From Software, ale wciąż chcę więcej i więcej. [Wpis zawiera spoilery.]
Nie chce mi się czekać do kolejnego w co gracie z tym wpisem. Nie chcę też wchodzić w paradę Ivowi. Postanowiłem więc, że podzielę się moimi kolejnymi wrażeniami z najnowszej produkcji From Software, od której w ciągu tygodnia zrobiłem sobie tylko raz przerwę, na wspólną partię w Halo Reach na poziomie legendarnym z Daaku i dKc.
W japońskiej grze mam już prawie siedemdziesiąt godzin na liczniku i tak właściwie, to nie wiem, kiedy to zrobiłem. Podobno czas szybko leci gdy dobrze się bawimy. Nie sposób się z tym nie zgodzić.
W Dark Souls III brakuje mi co prawda sześćdziesięciu klatek na sekundę, mniejszych znaków przywołania oraz nie do końca jestem przekonany do redukcji o połowę estusów, gdy pomagamy lub atakujemy graczy, ale jakoś sobie radzę. Po licznych porażkach przychodzą w końcu zwycięstwa, których następstwem jest zbytnia pewność siebie i kolejne porażki.
W Dark Souls na wszystko jest pora, na pomoc, na napaść, na pojedynki, na sen i na wzniesienie toastu za innych graczy. Moje serce jest pełne radości, że mogę w tym wszystkim uczestniczyć.
Najciekawszym miejscem do walk z innymi graczami jest Ofiarna Droga, składająca się z podtopionego częściowo lasu oraz trującego bagna. Tu każdy będzie chciał coś ugrać. Żywy gracz albo pójdzie zawalczyć z Kryształowym Mędrcem, albo skieruje się do grobowca Farrona. Tak czy siak musi się od razu przygotować na ciągłe inwazje Mrocznych Duchów oraz członków Ogarów Farrona, których siedziba znajduje się na bagnach. Ich cel jest prosty: zabić.
Ileż ja tu razy kląłem i narzekałem na fatalne, jak zwykle w grach z serii souls, punkty trafień podczas walk z innymi graczami. Robię unik, widzę, że gracz rzuca ognistą kulą obok mnie a i tak zostaję trafiony. Kod sieciowy Demon's Souls w pełnej okazałości. Nie ma co. Czy to mnie choć raz powstrzymało przed kolejnymi starciami? A gdzie tam. Przecież nie będę nabijał setek tysięcy dusz, które przeznaczę na zakup nowego oręża, pancerzy, tarcz, przedmiotów, cudów, piromancji i czarów na zwykłych przeciwnikach. Znajdziemy tu ogromne kraby, które potrafią schować się do wody w celu regeneracji utraconego zdrowia, dzikusy starające wbić Cię na pal, bezpańskie psy, trujące grzyby, czarodziejów oraz szalonych wrogów wbitych na krzyż.
Ich zachowanie podczas walki prędzej czy później i tak opanujemy do perfekcji. Prawdziwa zabawa zaczyna się gdy wchodzimy w interakcję z innymi graczami. Wielką frajdę sprawia mi uratowanie ich z opresji najeźdźców, pokazanie miejsc, w których twórcy poukrywali skarby, czy pomoc w walce z bossami. Czasami dojdzie do takiej sytuacji, że gracz, który nas wezwał kompletnie nie radzi sobie w konfrontacji z innymi osobami, daje się wciągnąć w niepotrzebną walkę przy najgroźniejszych bywalcach lasu i ginie. W takiej sytuacji człowiek żałuje, że został wezwany do świata tak słabego gracza a gdy widzi, że zostaje wezwany do jego świata ponownie, to na starcie ma ochotę wykrzyczeć mu co o nim myśli, ale gdy wspólnie pokonują rezydującego nieopodal bossa, to złość ginie gdzieś na dnie serca. Pozostaje jedynie poczucie dumy z dobrze wykonanego obowiązku, kolejny zdobyty żar oraz słoneczny medal.
W tym lesie jest jak na wojnie. Ledwo co kłaniasz się na dzień dobry gospodarzowi a już jakiś napastnik rzuca ci ognistą kulą w plecy. Tak bywa. Kiedy wydaje Ci się, że nie ujdziesz z tego starcia żywo, najeźdźca spada na śmierć ze skarpy podczas źle wykonanego uniku, ale nie masz czasu aby odetchnąć, bo o to zaczyna się kolejna inwazja, Ty już nie masz praktycznie estusów, wiec przed nieuchronną śmiercią musisz spróbować chociaż zadać jak najwięcej ran swojemu oponentowi, żeby gospodarz świata miał jakieś szanse po twoim odejściu. Porażki bolą, ale trzeba o nich jak najszybciej zapomnieć, bo parę minut później jesteś już w świecie innego gracza i jesteś zmuszony do walki z dwoma przeciwnikami naraz. Taka perspektywa nie jest zbyt dobra. Nie potrafisz trafić wroga czarem lub bronią, jesteś zmuszony do walki w defensywie bez szansy na wyprowadzenie skutecznego kontrataku i kiedy śmierć zagląda Ci już w oczy, nagle jeden z oponentów ginie, zabity przez gospodarza. Pojawia się światło w tunelu. To jest ten moment, na który czekałeś. Albo spełnisz należycie swoją rolę Wojownika Słońca, albo okryjesz hańbą swoje przymierze. Wszystko dzieje się w ułamkach sekund.
Na trujących bagnach są potężne drzewce, które potrafią ostro przyfasolić ogromnym drzewem, które służą im za broń a nawet wypuścić z nich zabójcze czaszki, które śledzą Cię, aż Cię trafią albo zatrzymają się na jakiejś przeszkodzie. Jednak to jest nic przy konieczności walki na podłożu, które nie dość, że wydziela trujące opary, to uniemożliwia jeszcze szybki bieg.
Przypomniało mi się najbardziej znienawidzone miejsce z Demon's Souls. W tym momencie mogę zacząć się śmiać z ekipy Miyazakiego, że nowych pomysłów to on mają tyle, co twórcy jrpgów, w których ratujemy ciągle świat, ale cóż poradzić? Niby mnie to denerwuje, ale gdy pomogłem niezliczonej liczbie graczy zgasić trzy płomienie i otworzyła się wielka brama, prowadząca do finałowej konfrontacji z bossem, to wiedziałem, że mój wysiłek nie poszedł na marne. Niby kląłem po każdym idiotycznym zgonie w tym miejscu, ale odnalezienie kolejnego fragmentu estusa, dzięki któremu mogę mieć więcej butelek estusa do użycia lub znalezienie dwóch ksiąg z czarami podniosło mnie na duchu. Teraz mogę nieść światło wszystkim podróżnikom, którzy planują zapuścić się do pobliskich katakumb.
Łatwo tam nie jest. Na razie nie potrafię dożyć do końca walki z władcą szkieletów, ale pokonania Tancerki z Mroźnej Doliny też sobie na początku nie wyobrażałem. Pamiętam, że zostawiłem swoim zwyczajem znak na ścianie Lothric i i wielkie było moje zdziwienie, że gracz nie zaprowadził mnie do Vordta, tylko do niej, powolnej, wydawałoby się niegroźnej przeciwniczki. Jednak gdy zginąłem parę razy od jej jednego ciosu, wiedziałem, że nadszedł czas, żeby w końcu zacząć rozwijać zdrowie. Z początku wydawało mi się ro bezsensownym pomysłem, ale gdy pierwszy raz po otrzymaniu od niej sierczystego razu jeszcze trzymałem się na nogach, wiedziałem, że było warto. Popracowałem jeszcze trochę nad inteligencją, aby zadawać jej większe obrażenia czarami i w końcu spotkałem ogarniętych graczy. Co prawda gospodarz został zaatakowany przez Mroczne Duchy, ale po raz pierwszy uwierzyłem w to, że nadszedł czas na jej pokonanie. Wymusiłem na innych graczach zaprzestanie pogoni za oponentami. Jako członek Przymierza Słońca nie mam obowiązku z nimi walczyć. To domena Błękitnych Strażników. Moim celem jest pokonanie bossa. Przejście przez mgłę prowadzącą do ostatecznej konfrontacji w danym obszarze wyrzuca wszystkich najeźdźców ze świata napadniętego gracza, ale nie jest żadnym ratunkiem. Jest to ucieczka z deszczu pod rynnę.
Walka z Tancerką jest jedną z najlepszych walk w grze. Towarzyszy jej niezwykle nastrojowa muzyka, która jest równie zmienna co sama Tancerka. Z początku spokojna, a potem, gdy zadamy naszej przeciwniczce odpowiednią ilość obrażeń, zmienia się nie do poznania. Gdy kolumny powoli zajmują się ogniem a Tancerka chwyta do ręki swoją drugą broń, to wiemy już, że żarty się skończyły. Jeśli trafi nas swoim wiatrakiem złożonym z dwóch mieczy, który przypomina zabójczy taniec, to po nas. Ile razy widziałem graczy ginących po tym przerażającym ataku? Ile razy sam po nim zginąłem? Tym razem jednak wierzyłem w siebie. To była moja najlepsza walka w całej grze. Wykorzystując skutecznie okoliczne kolumny jako ochronę przed jej atakami, nie zostałem przez nią trafiony ani razu! Coś, co wydawało mi się kiedyś nie do pomyślenia. Najlepsze jest jednak to, że inni Wojownicy Słońca nie próżnowali w tym boju, a wierzcie mi, stoczyłem wiele walk z Tancerką, w których inni gracze nie robili praktycznie nic, czekając tylko, aż zabije ją swoimi czarami. Szybko ginęli a ja zaraz po nich.
Możecie teraz zobaczyć jak wyglądała ta walka. Zaktualizowałem tez swoją playlistę o nowe filmiki. Walka z Mędrcem w pojedynkę wcale taka łatwa nie jest jak mi się z początku wydawało i dopóki nie zmieniłem ilości estusów u kowala, to nie mogłem go pokonać, szczególnie gdy dostawałem czarami z kilku różnych stron. Miałem z nim ogromne problemy ze względu na jego odporność na moje zaklęcia, które przy nim są kompletnie bezużyteczne. Na szczęście później zauważyłem, że wszystkie jego sobowtóry znikają po jednym trafieniu i trzeba atakować tylko tego prawdziwego.
W playliście znajdziecie też moje wygrane i przegrane starcia z innymi graczami oraz największą różnicę między Siegwardem z Cathariny a Siegmayerem z Cathariny. Myślałem, że nowy Sieg będzie tak samo fajtłapowaty jak jego współziomek. Myliłem się. Bardzo się myliłem. Mam zamiar stale uaktualniać moją bazę filmików z Dark Souls III. Kto wie, czy nie przyda mi się ona później do kolejnych blogów?
Chwalmy Słońce!!!