W co gracie w weekend? #141 plus Kącik Otaku #20
Specjalna edycja w dwupaku wylądowała z lekkim opóźnieniem i gościnnym występem Krzycha007 (miał być jeszcze "ojciec założyciel", ale powiedział, że należy mu się wolne;). Zatem oglądajcie, czytajcie (albo i nie ;) oraz komentujcie.
W co gracie w weekend #141
Trylogia F.E.A.R. wreszcie zawitała na mojej półce z grami. Jest to jedna z tych gier/serii, które na mojej liście „do ogrania” znalazła się jako jedna za pierwszych. Nie zliczę ile to razy mój dobry znajomy zachwycał się tą grą i ile to razy namawiał oraz polecał mi jej zakup jakiś szmat czasu temu. Zadajecie sobie zapewne pytanie dlaczego dopiero teraz wziąłem się za trylogię? Odpowiedź jest prosta – po prostu pojawiła się cała masa innych gier i F.E.A.R. najzwyklej w świecie zaginął gdzieś w tłumie. Jednak ostatnio przypomniałem sobie o istnieniu tego tytułu i kupiłem od razu całą trylogię. W chwili kiedy pisze ten tekst pierwszą część mam już zaliczoną, w drugiej mam nabitych kilka godzin rozgrywki, a trzeciej póki co jeszcze nie tknąłem, więc siłą rzeczy napiszę o niej najmniej. Nie ma co się dalej ociągać i strachać ;P lecimy z tekstem.
Oryginalny F.E.A.R. został wydany na PC w 2005 roku. Porty na konsole X360 i PS3 pojawiły się później w 2006 i 2077 roku odpowiednio. Grafika jak nietrudno się domyśleć postarzała się bardzo. Otoczenie zbudowane z sześcianów ciosanych siekierą, powtarzające się do bólu elementy otoczenia (biurka, szafy itp.) i ogólnie pomieszczenia wiejące pustką. Na plus są za to efekty cząsteczkowe jak kurz unoszący się potraktujemy ścianę serią z karabinu, dziury pozostawione przez pociski czy też iskry sypiące się gdy ostrzeliwujemy metalowe konstrukcje. Na pochwałę zasługuje także AI przeciwników. Chowają się za osłonami, próbują nas flankować, z ich rozmów możemy wnioskować o ich stanie emocjonalnym (strach kiedy nie chcą wykonywać rozkazów) czy też sytuacji ( jak np. to, że wzywają posiłki kiedy zabiliśmy większość oddziału). Potrafią dostrzec światło naszej latarki i natychmiast reagować. Oczywiście zdarza im się wbiegać pod linię naszego ognia. Nie ma rzeczy idealnych. Ich różnorodność jest dość mała - podstawowy żołnierz, jedne mocno opancerzony oraz szybcy i zwinni skaczący po ścianach i do tego niewidzialni . Wraz z kolejnymi misjami pojawiają się tylko ich silniejsze wersje. Pojawia się nawet w kilku momentach mech.
Krótko może teraz o fabule. Grę otwiera scenka, w której niejaki Paxton Fettel przejmuje kontrolę nad specjalną jednostką super żołnierzy (Replica Soldiers), kontrolowanych za pomocą telepatii. Naszym misją jest jego wyeliminowanie. Przejmujemy kontrolę nad bezimiennym żołnierzem i do tego niemową (zabieg, którego zbytnio nie lubię gdyż wtedy gra dużo traci, bo praktycznie „nie ma” głównego bohatera), który w grze nazywa się po prostu Point Man, członkiem specjalnej jednostki do walki z nadnaturalnymi zjawiskami o nazwie F.E.A.R. (First Encounter Assault Recon). Historia prowadzi nas przez kolejne misje i lokacje, gdzie gonimy za celem, walczymy z jego żołnierzami oraz doznajemy tajemniczych wizji, których źródłem jest sam Fettel oraz tajemnicza dziewczynka z długimi czarnymi włosami i czerwoną sukienką, o imieniu Alma. W ciągu gry odkrywamy nowe fakty związane z korporacją Armacham Technology Corporation (ATC), która jest celem naszego zbiega oraz dowiadujemy się kim tak naprawdę jest nawiedzająca nas dziewczynka, a także samej prawdy o naszym bohaterze.
F.E.A.R. to FPS w klimacie horroru/survival horroru. Atmosfera budowana jest przez mroczne lokacje, gęsto ścielone trupy w olbrzymiej kałuży krwi, stonowaną muzykę, omamy i wizje z przeszłości oraz momenty kiedy nawiedza nas Alma. Tych ostatnich jest kilkanaście w całej grze i pojawiają się w najmniej oczekiwanym momencie dosłownie na sekundę. Weterani horrorów raczej się nie przerażą, ale mimo to te momenty wyglądają świetnie. Widać, że twórcy inspirowali się japońskimi horrorami (słychać to także po niektórych utworach) i stawiają bardziej na psychologię starć niż na zbyt dużą ilość gore czy znanych motywów jak jump scare. Skoro jest to FPS, więc musi być tutaj dużo strzelania. I na dobrą sprawę jest. Możemy posiadać przy sobie do trzech pukawek. Arsenał składa się z pistoletu i SMG (które możemy dzierżyć dwa w obu łapach), karabin szturmowy, shotgun, karabinek z zoomem, coś na wzór RPG (strzelający trzema rakietami), Penetrator („kołkownicę”), działo energetyczne, kończąc na granatach i minach. Jest to też shooter starej daty, gdzie używa się apteczek do leczenia, a stan zdrowia i „tarcza” pokazane są w punktach. Ważnym elementem rozgrywki, o którym nie można zapomnieć jest „reflex mode”, czyli inaczej Bullet Time, którego włączamy w każdym momencie.
Bardzo widoczny jest w tej grze podział na momenty akcji z wymianą ognia i momenty gdzie większy nacisk położony jest na elementy horroru (wizje, ciemne pomieszczenia). Zdarza się, że przez kilka godzin ani razu nie uraczymy strasznego momentu, by potem nagle przez całą kolejną misję być nawiedzanym przez wizje i omamy. To tak jakby twórcy chcieli uzyskać balans pomiędzy nimi.
F.E.A.R. 2: Project Origin ukazał się 4 lata po premierze oryginału i tym razem ukazał się już na wszystkie platformy. Jako, że grałem w niego dopiero kilka godzin to mogę jedynie krótko opisać swoje pierwsze wrażenia z obcowania z tym tytułem. O fabule słów kilka. Gra rozpoczyna się kilka minut przed zakończeniem pierwszej części. Tym razem wcielamy się członka Delta Force Miachela Becketa z misją odnalezienia Genevieve Aristide szefową Armacham Technology Corporation… i właściwie tyle mogę powiedzieć jeśli nie chcę spojleorwać zakończenia pierwszej części.
Zmiany względem oryginału. Tych jest kilka mniej lub bardziej znaczących. Lepsza grafika to widomo. W latarce już nie wyczerpuje się bateria. Wyrzucono możliwość wychylania się (prawo/lewo na d-padzie w pierwszym F.E.A.R. – wspomnieć można, że bardzo niewygodne grając na padzie), a dodano sprint. Możemy także używać elementów otoczenia takie jak stoły czy biurka do tworzenia osłon. Nowością jest ADS (Aim Down Sights), czyli po naszemu możliwość celowania z muszki. Niestety oberwało się AI przeciwników. Także potrafią przewracać stoły by tworzyć osłonę, ale pomimo tego z większą chęcią wskakują nam pod lufę, zamiast siedzieć za tymi osłonami latają pomiędzy nimi, kolesie z butlami gazowymi na plecach najmniej korzystają z osłon mimo, że jeden celny strzał wysadza ich w powietrze. Widać także większą ilość przeciwników w patrolach. Na duży plus zasługuje fakt, że jest teraz więcej Almy. Yay. Teraz już nie tylko pod postacią małej dziewczynki, ale w swojej prawdziwej postaci, czyli wysokiej, nagiej i wychudzonej kobiety. Przeraża ona jeszcze bardziej w tej postaci. I to tyle co mogę powiedzieć. Przede mną jeszcze kilka godzin gry i zobaczymy co dalej mnie czeka.
I wreszcie ostatnia część trylogii, czyli F.3.A.R. O trzeciej odsłonie wiem tyle co z recenzji w Neo Plus w lipcowym numerze z 2011 roku. Powraca Point Man bohater pierwszej części, a towarzyszy mu Paxton Fettel z ładną dziurą w czole ;) Gra po raz pierwszy oferuje możliwość gry w kooperacji. Gdzie jeden gracz przejmuję kontrolę nad ponownie cichym żołnieżem oraz antagonistą z pierwszej odsłony. Ten pierwszy posługuje się wszelaką bronią palną, zaś drugi korzysta z mocy telepatycznych unosząc wrogów za pomocą telekinezy. Może także opętywać innych zarówno żywych jak i martwych. Z tego co wyczytałem trzecia odsłona dalej przeraża, ale nie już w takim stopniu jak dwie pierwsze odsłony, gdyż więcej jest tutaj strzelania. Gra jest też dużo bardziej mroczniejsza, historia bardziej pokręcona, a i niektóre momenty są naprawdę ciężkie. Nie mogę się doczekać kiedy wreszcie zacznę grać.
Nie byłbym sobą gdybym nie znalazł wolnej chwili na multiplayer w Uncharted 3 i Assassin's Creed III. W obu tych grach uwielbiam tryb dla wielu graczy i chętnie do niego wracam. Płaczę w kącie, że nie mogę zagrać w betę multi Uncharted 4 czy też multi w Black Flag. Dobrze, że kolejne odsłony zrezygnował z tego trybu, bo miał bym ogromne zaległości ;)
To tyle w temacie tego co będę ogrywał w ten weekend. Życzę wam owocnego growego weekendu. Pad z wami, a wszystkich portalowych otaku zapraszam na kolejną stronę gdzie znajduje się druga część bloga.
(Trochę już zapomniane)Weekendowe dziewczyny
KĄCIK OTAKU #20
Dwudziestą odsłonę naszego małego kącika otworzy Krzychu007, który odnalazł wenę i trochę wolnego czasu aby napisać parę słów. Zarówno jego jak i mój tekst zawierać będzie mniejsze bądź większe spojlery, więc czytacie na własną odpowiedzialność ;)
Tsubasa World Chronicle: Nirai Kanai-Hen
Witam wszystkich czytelników „W co gracie w weekend” oraz „Kącika Fairy Tail”... eee znaczy się „Kącika Otaku”. Po ciężkiej walce z przeciwnikiem zwanym „brakiem weny”, postanowiłem coś skrobnąć o jakieś mandze. Padło na kontynuację serii, która zapadła głęboko w mojej pamięci...
30 września 2009 rok – w tym dniu pojawił się ostatni rozdział mangi Tsubasa Reservoir Chronicles. Może i ostatni arc wydał mi się zbytnio chaotyczny, ale ten chapter wywołał u mnie smutek. Skończyła się niesamowita podróż, którą oficjalnie zacząłem śledzić od lutego 2008 roku (pierwszy rozdział pojawił się gdzieś w 2003 roku). Do tegoż uniwersum zachęcił mnie legendarny kanał telewizyjny HYPER, gdzie oglądałem znane anime Bleach. Pewnego dnia zamiast kolejnego epizodu przygód młodego Kurosakiego, zobaczyłem fragment bajki z przepiękną kreską, niesamowitą ścieżką dźwiękową oraz z ciekawymi postaciami. Przez kilka dni szukałem jak nazywa się to dzieło (z którego zapamiętałem postać spokojnej księżniczki oraz białego radosnego królika), no i znalazłem... Od tego momentu granie poszło na znacznie dalszy plan, a jedno z ważniejszych czynności w czasie wolnym stało się poznawanie historii (zarówno tej na papierze, jak i na ekranie) Syaorana (młody archeolog), Sakury (spokojna księżniczka), Kurogane (groźny wojownik), Fai (tajemniczy mag) oraz Mokony (biały radosny królik).
16 lipca 2014 rok – jakie było moje zaskoczenie, gdy dowiedziałem się o kontynuacji mojej ulubionej mangi. Pięć lat czekania na dalsze losy znanych mi podróżników... Czy rzeczywiście warto było na nie czekać?
O Tsubasie Reservoir Chronicles napisałem kiedyś obszerną notkę, więc pominę streszczenie fabuły głównej serii, a skupię się tylko na sequelu, zwanym Tsubasa World Chronicle. Za to dzieło odpowiada oczywiście grupa mangaczek CLAMP, które również pracują nad serią xxxHOLiC Rei – kontynuacją historii, która jako tako łączy się z Tsubasą.
Fabuła opisywanej tu mangi dzieje się trochę czasu po zakończeniu głównej historii. Syaoran, Kurogane, Fai oraz Mokona znajdują się w świecie zwanym Nirai Kanai, gdzie muszą się spotkać z pewną osobą, oraz muszą wymienić mechaniczną rękę Kurogane, która została uszkodzona podczas podróży. Po jej zastąpieniu, do naszej grupki przybywa młody chłopiec Masayoshi, który oferuje im coś do jedzenia i zaprasza ich na festiwal, gdzie ma się pojawić ważna osoba tejże krainy, czyli sama Bogini. Podczas tejże uroczystości, bohaterowie spotykają Boginię i jej dwóch ochroniarzy. Hana, bo tak się zwie ów Bogini, informuje Syaorana o tym, że go oczekiwała. Od tego momentu zaczyna się kolejna przygoda z elementami fantastyki.
Na dzień dzisiejszy ciężko mi ocenić Tsubasę World Chronicle, bo manga jeszcze nie została skończona (póki co jest 17 rozdziałów). Z jednej strony cieszy mnie powrót znanych mi bohaterów czy wciąż na wysokim poziomie kreska, ale z drugiej strony martwi mnie trochę fabuła tegoż dzieła. Tragedii na razie nie ma (ciekawy motyw z dwoma Nirai Kanai, obecność Sakury w Świecie Snów, ponowna walka z drugim Syaoranem), ale nie czuję już tej magii, która towarzyszyła mi podczas głównej serii. Podobne uczucia miałem podczas czytania School Rumble Z, Shaman King Flowers czy To Love-Ru Darkness (to akurat nadal trwa), które przy swoich pierwowzorach wypadają na prawdę blado. Mam nadzieję, że World Chronicle nie skończy tak samo jak wymienione przeze mnie cykle.
Jeśli już przeczytaliście Tsubasę Reservoir Chronicles, i chcielibyście poznać dalsze losy Syaorana i spółki, to możecie spokojnie sięgnąć po World Chronicle. Jeśli oryginał wam zbytnio nie podszedł, to lepiej się za to nie zabierajcie. Podobnie jak w przypadku pierwowzoru, znajomość xxxHOLic Rei nie jest wymagana by zrozumieć pewne zawiłości w nowej Tsubasie. Niemniej jednak, jeśli jesteście ciekawi historii pochodzenia przedmiotów, które wręczył Watanuki (główny bohater Holica) Syaoranowi, to możecie sobie obczaić ten japoński komiks.
To tyle z mojej strony. Jako bonus wrzucam piosenkę, która od kilku dni szumi mi w uszach. Jej tytuł brzmi „Believe”, a jej wykonawcą jest zespół Kalafina (założycielką tegoż zespołu jest Yuki Kajiura – jedna z moich ulubionych kompozytorek). Ach, miło by było usłyszeć taki utwór w remake’u anime Tsubasy Chronicle, który raczej nigdy nie powstanie...
Od tego weekendu postanowiłem, że wolny czas oprócz grania w zaległe i obecnie posiadające tytuły, będę także sukcesywnie pomniejszał moją listę "do obejrzenia" (która warto wspomnieć duuużo dłuższa od listy "do ogrania"). Lista zawiera filmy oraz anime. Zacznę dość skromnie, bo tylko od jednego filmu a mianowicie Howl's Moving Castle czy też po naszemu Ruchomy Zamek Hauru. Jeśli chodzi o dzieła studia Ghibli to póki co zobaczyłem tylko Księżniczkę Mononoke (x2) i Spitited Away. Oczywistym faktem jest to, że na mojej liście znajdują się wszystkie dzieła tego studia. Z czasem (mam nadzieję) uda mi się obejrzeć je wszystkie. Wracając jednak do filmu. Główną bohaterką Ruchomego Zamku Hauru jest osiemnastoletnia właścicielka sklepu z kapeluszami o imieniu Sophie, która zostaje przemieniona w dziewięćdziesięcioletnią staruszkę przez zazdrosną o względy pewnego jegomościa Wiedźmę z Pustkowia. Sophie, z powodu strachu o brak zrozumienia przez rodzinę i społeczeństwo, opuszcza swój dom i na bezdrożu trafia do tytułowego zamku gdzie zatrudnia się jako sprzątaczka. Czytałem kilka opinii na temat tego filmu. Jedni mówili, że jest to jeden z najlepszych od pana Miyazakiego. Inni natomiast narzekali, gdyż film nie jest na podstawie japońskiego fantasy, a powieści zachodnioeuropejskiej pisarki Dianny Wynne Jones.
Oprócz wyżej wymienionego filmu chcę także nadrobić zaległości w obecnie lecących seriach anime. Sezon zimowy 2016 powoli dobiega końca, więc dobrze by było dokończyć to co się zaczęło. Kilka serii przykuło moją uwagę na dłużej, część sobie darowałem całkowicie inne zaś z myślą „kiedyś do nich wrócę”, jeszcze inne zacząłem oglądać, ale zostawiłem by obejrzeć gdy wyjdą już wszystkie odcinki i tylko kilka serii śledzę z odcinka na odcinek.
Nie wiem czemu, ale jestem z tym anime od samego początku. Dla mnie jest to połączenie mecha, pokemonów z lekką nutą Power Rangers. Anime jest w całości zrobione grafiką komputerową – myślałem, że bardziej będzie mi to przeszkadzać, ale okazało się, że nie jest tak źle – i opowiada o grupie dzieciaków, którzy chcą dotrzeć na tajemniczą wyspę. Każde z nich włada bronią, która jest kończyną ogromnego mecha - Oubu. Dzieciaki walczą z złymi, którzy chcą im przeszkodzić i są sztampowi do bólu (ten co jest tym "złym" jest zły z natury), ale kiedy dostają oni trochę więcej czasu antenowego i poznajemy ich motywy to nie wydają się oni już tacy bezpłciowi.
Anime powstało z okazji 10-lecia studia Sanzigen.
Trochę takie slice of life o uczniach pewnej szkoły grających w wymienioną w tytule grę w ramach projektu studenckiego. Spokojne anime, które przyjemnie się ogląda z późniejszym twistem typu świat gry wdziera się do świata realnego. Anime także powstało z okazji jubileuszu - 15-lecia Phantasy Star Online.
Anime na podstawie gry na smartphony stworzone przez studio Pierrot z dość nietypową kreską jak na te studio zmieszaną z grafiką komputerową podczas walk. Opowiada o grupie ludzi poszukujących tytułowych Divine Gate posiadających moc, która może zmienić świat. Seria, która bardzo wolno się rozwija przez co zniechęciła mnie do czekania na kolejne odcinki i postanowiłem poczekać aż wyjdzie całość. Przez większość czasu anime skupia się na postaciach i ich historiach z zerową ilością akcji. Czytając ostatnio komentarze dowiedziałem się , że akcja zaczyna nabierać tępa, tak więc wracam. Ciekawostka: imiona niektórych postaci pochodzą ze sztuk Szekspira.
Anime, na które miałem duży hajp gdyż jego tematem jest parkour. Dostałem kubłem zimnej wody jak dowiedziałem się, że jest to adaptacja gry typu othome (dostępnej na PSV). Coś czuje, że anime będzie bardziej skupiać się na "pięknych chłopcach” i ich problemach aniżeli na wyściogach, ale skoro sezon się kończy to postanowiłem, że jednak obejrzę. Choćby dla kilku minut gdzie będzie można zobaczyć parkour w akcji. Kto wie może moje wyobrażenia są mylne. Jest to dzieło Madhouse, ale jakości One Punch Man tutaj nie ma, ale i tak jest dobrze. Animacja podczas wyścigów jest dynamiczna i czuć jest prędkość.
Jedni mówią, że to czarny koń tego sezonu. Inni zaś twierdzą, że do bólu kiepskie. Póki co obejrzałem jeden odcinek, ale już widać, że w temacie anime/mang/light novel, mamy mały powiew świeżości w już zużytym materiale. Obejrzę jak wyjdą wszystkie odcinki. Nie lubię za bardzo brać się za serię na podstawie LN, gdyż ledwo tylko lizną początek (czyli tak 1-3 nowelek) i po resztę trzeba będzie się pofatygować do oryginału. Dam szansę i ocenię sam. Jak ktoś ogląda to niech podzieli się opinią.
Mangę czytam od pierwszego chaptera i ucieszyłem się gdy usłyszałem, że dostanie adaptację anime. Manga zakończyła się w tym miesiącu i tak samo kończy się anime, więc jest strach, że będzie duża różnica pomiędzy zakończeniami (tak jak było to w przypadku Tasogare Othome x Amnnesia), ale twórcy zarzekają się, że anime będzie wierne mandze. Ja póki co chcę skończyć mangę i dopiero później wziąć się za anime. Pierwszy odcinek już obejrzałem i jest mała różnica względem mangi, ale spowodowane jest to ilością contentu jaki twórcy chcieli upchnąć w pierwszym odcinku (6 chapów po 40 stron w jednym odcinku).
Ogólnie w tym sezonie miałem hajp na jedną serię. Reszta sprawdziłem z czystej ciekawości. Części też nie ruszyłem w ogóle i może kiedyś je sprawdzę w przyszłości. Natomiast nie mogę się doczekać sezonu wiosennego, gdyż jest kilka serii, które obejrzę na pewno.