Tiny Toon Adventures
Nintendo tworząc Super Mario Bros jeszcze nie wiedziało, że ich gra zaowocuje całą masą klonów swojej produkcji. Jak to zwykle bywa, naśladowcom udawało się raz lepiej, raz gorzej- w opisywanej dziś przeze mnie Tiny Toon Adventures udało się to naprawdę nieźle. Zapraszam do recenzji.
Tiny Toon zna prawdopodobnie każdy urodzony na przełomie lat '80 i '90. Serial animowany opowiadał o grupie adeptów uniwersytetu prowadzonego przez 'dorosłych' bohaterów kreskówek ze stajni Warner Bros.
Fabuła, podobnie jak we wspomnianym hicie od Nintendo, nie przedstawia się porywająco- ot, zły Max Montana porwał biedną Babs, sympatię głównego bohatera Bustera, w celu nakarmienia nią nowo nabytych rekinów. Dzielny Buster, z pomocą przyjaciół rusza na ratunek przyjaciółce. Nie brzmi to może zbyt imponująco, ale jest główny zły, jest bezradna (królicza) piękność, i jest twardziel mający ją uratować- i to wystarczy.
Jak już wspomniałem, Buster na ratunek nie rusza w pojedynkę- towarzyszą mu Plucky Duck, Dizzy Devil oraz Furball (wybaczcie że nie podaję polskich imion, ale spotkałem się z różnymi tłumaczeniami, wolę więc pozostać przy oryginalnym nazewnictwie). Na danym poziomie możemy mieć do pomocy tylko jednego z nich, którego wybieramy przed rozpoczęciem każdego etapu.
Każdy z przyjaciół dysponuje inną umiejętnością, dlatego warto wybierać ich rozważnie, np. Plucky Duck pływa znacznie lepiej od reszty, Furball potrafi wspinać się po ścianach itp. Zmiany postaci dokonujemy poprzez rozbicie umieszczonych tu i ówdzie baloników z których wypada piłka, po wejściu w którą dokonujemy przemiany. Trochę szkoda, że przy przełączaniu nie zostawiono graczom decyzji o tym, kiedy chcemy zmienić bohatera, bo baloniki wydają się być rozmieszczone losowo. Inna sprawa, że można ukończyć produkcję używając tylko Bustera- chociaż niektóre fragmenty będą wtedy znacznie dla nas trudniejsze.
Co do samej rozgrywki, nie różni się ona znacząco od przygód hydraulika z nadwagą- biegamy, skaczemy po platformach, depczemy przeciwników po głowach i zbieramy odpowiednich Mariowych monet- marchewki.
Po zebraniu 30 możemy udać się do ukrytych na każdym levelu drzwi, za którymi czeka prosiak Hamton, który chętnie wymieni je na dodatkowe życia dla naszej postaci. Dodatkowo twórcy umieścili związany z rzeczonymi warzywami pewien 'sikret'- otóż, jeśli zakończymy level z liczbą marchewek równą 11 (lub wielokrotności), zanim zaczniemy kolejny etap nad mapką pojawia się niszczyciel Imperium (tak, tego imperium), w którym toczymy pojedynek z samym Duckiem Vaderem i towarzyszącymi mu dwoma szturmowcami. Jeśli walkę wygramy- otrzymujemy 3 dodatkowe życia, jeśli nie- po prostu przechodzimy do kolejnej misji.
Każdy etap kończy pojedynek z bossem tematycznie przystosowanym do klimatu misji. Dodatkowo we wszystkich misjach spotykamy subbossa- Elmyrę Duff, której musimy uciekać aż pojawią się magiczne drzwi przez które możemy uciec od jej uścisków.
Gra nie jest szczególnie trudna, wymaga jednak dokładnego zapamiętania układu przeciwników, których ilość i miejsca występowania są z góry określone. Nie jest przy tym zbyt długa- wprawny gracz ukończy ją w ok 30 minut, czyli jak na okres w którym się ukazała dość standardowo. Plusem jest całkiem przyjemna oprawa graficzna i animacje. Minusem- pewna monotonia rozgrywki, szczególnie jeśli giniemy i musimy powtarzać te same etapy.
Tak czy inaczej, moim zdaniem warto zagrać. Nie jest to oczywiście hit na miarę SMB3, które ukazało się w niedługim odstępie czsowym, ale i tak zagrać warto.
Ocena 7/10.