"Po-weekendowe, świąteczne granie". Czas wrócić do tego miejsca i rozliczyć się z przeszłością
Jest początek nowego milenium. W kalendarzu 2001, a może 2002 rok... już nie pamiętam szczerze mówiąc. Grudzień, za oknem biało. Na szkolnej ławce leży gazeta, którą przyniósł Rudy. Wokoło kłębią się ludzie, chcąc coś w niej zobaczyć. Na okładce charakterystyczna grafika, już na pierwszy rzut oka znana każdemu graczowi mającemu w domu jakąkolwiek konsole PlayStation.
– Oddawać! - krzyknąłem, nie pozwalając jej nikomu zabrać. Przewracam kartki aż znajdę recenzję TEJ gry. W jednej chwili sytuacja zdaje się wyglądać jak z filmu. Cały ten zgiełk i hałas obok mnie się wycisza, kamera robi najazd w zwolnionym tempie na moją twarz i rejestruje moment, w którym spoglądam na Rudego i pytam - To tak wygląda naprawdę?
Zamykam oczy. Zaczyna działać moja wyobraźnia. Słyszę charakterystyczną muzykę z początku przygody. Widzę obskurny, przydrożny kibel i to lustro które zdaje się odbijać wszystkie emocje jakie tkwią w głównym bohaterze, a nie jego lico. Już wiem jak ma na imię i jaki jest cel jego wizyty w tym cholernym mieście. Wychodzę na zewnątrz, a moim oczom ukazuje się niemal bezkresy widok, który ogranicza tylko mistyczna mgła... Tutaj jakby inna niż wcześniej. "Żywa", poruszająca się, niemal namacalna. - To nie może być prawda, to filmik, tak nie wyglądają gry - w myślach staram się pojąć jak to wszystko się udało. Nie zastanawiam się jednak - ruszam...
Jest inaczej, początek wydaje się bezpieczny chociaż doskonale wiem, że to tylko pozory. Las wydaje się być siedliskiem zła, a każdy szmer powoduje u mnie rozglądanie się dookoła, czy aby na pewno nikogo nie ma w pobliżu. Widzę bramę, za nią cmentarz. Tak realistyczny, a zarazem charakterystyczny dla powieści grozy. Nie jest tu spokojnie, chociaż nikogo nie ma w pobliżu. Coś unosi się w powietrzu, jednak strach mnie nie paraliżuje. Rozmowa z napotkaną postacią wbija w moją świadomość przekonanie że okolica nie jest taka, jaką może się wydawać. Paskudne ranczo, przedmieścia - Co tu k#rwa się wydarzyło?
Niepokojące dźwięki nasilają się z każdym krokiem. Im bardziej głuche, tępe i złowrogie, tym bardziej powodują zaciskanie moich rąk na padzie... - Radio? No jasne! Przecież jestem w Silent Hill - pomyślałem. Pierwszy pojedynek - krótki, ale zapadający w pamięci na zawszę – Ja pie#dole…- wyszeptałem pod nosem i na chwilę stanąłem w miejscu. Czuję siłę zadawanych ciosów, strach, ale i ulgę. - Już wiem z czym będę się tutaj mierzył. - tak mi się przynajmniej wydawało.
Na kolejnych stronach gazety widzę obskurne screeny, wczytuję się w tekst, docieram do miasta... Znane ulice, budynki - nawet mapa pachnie tak samo. James niezdarnie - ale czytelnie - zaznacza na niej ważniejsze miejsca. Podążam za notatkami i własnym zmysłem, by wreszcie trafić do tajemniczych apartamentów. Zawsze sprawdzam każdą alejkę w tym mieście, każdy kąt, każde drzwi, a nawet sprawdzam śmietniki zanim wejdę do miejsca docelowego – tak już mam.
Jest ciemno, ale nie na tyle żebym nic nie widział. To dziwna ciemność. Pozwala mi dostrzec kluczowe elementy układanki, ale potęguje uczucie zaszczucia. A muzyka? Umowna, jednak w połączeniu z resztą udźwiękowienia stanowi swoisty majstersztyk.
- Widziałem go… przez chwilę. Miałem stawić mu czoła, ale uciekałem. Wiem jednak, że tak naprawdę to nie była ucieczka, ale ułaskawienie i szansa jaką dał mi przed kolejnym naszym spotkaniem. Sam nie wiem, czy tego chcę. Mógł mnie zabić już teraz…- w głowie kłębiło mi się dosłownie wszystko. Kiedy ponownie trafiłem na ulicę poczułem ulgę, ale tylko na chwilę. Nie dość, że męczyła mnie myśl „kim on cholera był?”, to jeszcze pojawiła się ONA…
- Nie, Ty jesteś tylko do niej podobna…tak naprawdę jesteście zupełnie inne.
- Już Ci jej nie przypominam?
- Nie w tym rzecz… zresztą nieważne. Chodźmy dalej.
Podróż z nią u mego boku była dziwna. Z jednej strony cieszyłem się, bo odżyły moje wspomnienia, rozpaliły we mnie nadzieję… ale przecież… to nie mogła być prawda. Nie umiem tego wytłumaczyć. Nawet teraz. Nawet w murach tego przeklętego szpitala…
Czujesz ten zapach? Leki, zastrzyki, bandaże, farba drukarska – od kiedy wizja sprawia, że do zmysłów ludzkich docierają zapachy? Jak to możliwe? Takie połączenie dwadzieścia kilka lat temu powodowało ogromne spustoszenie w głowie gracza, do tego stopnia że cała reszta przestawała mieć jakikolwiek sens. „Gram” dalej, ale przecież tylko czytam kolejne akapity recenzji. Świat zewnętrzny nie istnieje…
- Wróciły, znów je widzę i muszę się z nimi zmierzyć. Są inne, jednak ich zamiary dokładnie takie same jak kiedyś. Do tego dźwięk tego przeklętego radia. Waham się cały czas, czy aby go nie wyłączyć, ale rozsądek podpowiada by pozostało w trybie czuwania. Poznaje na nowo tamte korytarze, wrogów, gabinety, pomieszczenia, zagadki, sposoby pchnięcia fabuły do przodu, chociaż dziś wiem jaki będzie koniec.
- Pokaż jaka ocena? Kto recenzował? – dopytuje mnie Rudy, klepiąc w ramię jakby na chwile wybudzając mnie z „czytanego grania”. Nie wiem czy werdykt wydany przez Myszaqa byłby w stanie cokolwiek zmienić. Chciałem znów wrócić do tego miasta, tylko w nowej 128 bitowej generacji. Zresztą każdy gracz z tamtego okresu wie, że to nie Silent Hill 2 był gwiazdą numeru 52, a inna pozycja od Konami – Metal Gear Solid 2… Zerkamy na krótką chwilę na inne strony magazynu – Ile tutaj jest dobra do przeczytania! Kiedy dzisiaj cieszymy się z tego, że w jednym półroczu dostajemy takie hity jak nowy Indy, wcześniej Astro, czy remake Silent Hill 2, to szybko sobie uświadamiamy, że wtedy – 23 lata temu – żyliśmy w „growym raju”. Wyobraźcie sobie, że w jednym miesiącu wydawcy raczyli nas takimi tuzami jak GTA 3, Metal Gear Solid 2, Tony Hawk’s 3, Soul Raver 2 i kontynuacja Silent Hilla…
Mógłbym tak pisać bez końca, bo w sumie w gruncie rzeczy robię to już tutaj tylko raz na rok. Zawsze przed świętami. Sam już nie wiem czy opisałem tu w jakiś zagmatwany i zrozumiały tylko dla siebie sposób, moje wrażenia z odświeżonego dzieła Konami, czy myślami znów cofnąłem się w czasie do ery PlayStation 2, szkoły średniej i tej niezwykłej aury jaka towarzyszyła czytaniu recenzji nowych gier, łącząc to wszystko w jeden niespójny tekst. To zawsze było w pewnym stopniu wydarzenie – tak, to że ktoś przyniósł do szkoły gazetę za parę złotych było wtedy naprawdę czymś. Mimo wszystko był w tym wszystkim jakiś pierwiastek magii, lektury pisma drukowanego, trochę amatorskiego stylu, ale pewnie dlatego trafiającego w gust zwykłego gracza, który tego właśnie oczekiwał.
Połowa gry za mną. Wiem, że większość z Was już dawno o tej grze zapomniała i zanurzyła się w inne produkcje końcówki roku. Ja jednak gram po swojemu – powoli i bez presji. Tego wymaga ode mnie Silent Hill 2.
I tylko dziwne – a może i nie? - w tym wszystkim dla mnie jest to, że mimo upływu tylu lat zapamiętałem tak wiele szczegółów z tamtych wydarzeń, włącznie z tym, że czytając ów gazetę zajadałem się kanapką z bułki serowej z szynką z dodatkiem warzyw której nienawidziłem. To chyba tylko podkreśla fakt, jak w dawnych czasach małe rzeczy miały dla nas WIELKIE znaczenie...
Wesołych Świąt.