The Last of Us Part II – o kontrowersyjnej problematyce fabularnej słów kilka
Dokonało się. Siedem lat było nam dane czekać na mięsiste dwadzieścia pięć godzin fabularnych rozterek, emocji, rozczarowań ale i zachwytów. Dzisiaj trochę inaczej niż zwykle – analiza na gorąco, bez zgłębiania meandrów symboliki, której tutaj za wiele nie było. Co poszło tak jak trzeba, a co można było zrobić lepiej. Zapraszam.
Istotnie, w artykule będą spoilery, bo analizujemy przecież wątek fabularny i jego problematykę. Nie dokończyłeś jeszcze gry i nie czytałeś wycieków – nie czytaj, zostaw na później, nie psuj sobie zabawy.
Fala hejtu wylała się na nową część przygód autorskich Neila Druckmanna, posądzając o celowe promowanie i normalizowanie ideologii LGBT w społeczeństwie, w którym stanowi ona mniejszość. Ale nie o tym będzie ten artykuł. Nie będziemy tutaj na czynniki pierwsze rozkładać aspektu, dlaczego akurat stworzenie Diny jako żydowskiej lesbijki, a Leva jako bohatera transgenderowego było trafną albo nietrafioną decyzją twórców scenariusza. Powiem tutaj od razu: wykreowanie tych postaci na przedstawicieli pewnych liter pewnej ideologii nie niesie żadnego znaczenia z punktu widzenia historii. Można by zupełnie je usunąć albo przemodelować tak, jak by komu tam tylko pasowało i historia ta miałaby dokładnie ten sam wydźwięk, bo nie LGBT ją napędza (co pewnie stanowi zawód dla wszystkich krzykaczy i głodnych sensacji trolli). Pocałunek Ellie i Diny nie wnosi niczego do opowieści, bo faktycznym zaczątkiem monomitu nie jest ta sytuacja, tak samo postać Leva stanowi jedynie rolę Mentora, który pomaga Abby przezwyciężyć swe lęki. Dalsze więc rozwodzenie się nad tymi aspektami sensu po prostu nie ma. Nie jestem fanem akurat takiego pisania postaci i patrząc na całokształt opowieści myślę, że zostało to dodane po czasie; być może z uwagi na naciski środowisk na branżę, która w sumie jako ostatnia trzyma jeszcze „staromodny” fason, gdzie nie każda produkcja musi zawierać bohaterów różnorodnych etnicznie i wyznaniowo. Dobra, w tym miejscu ucinamy ten temat i uznajemy go jako wyczerpany.
Każdy medal ma dwie strony, czyli tam, gdzie prawda jest mojsza niż twojsza
Przyglądając się historii przedstawionej w The Last of Us nie można nie wspomnieć o odwiecznej walce dobra i zła i niemalże standaryzacji klasyfikowania bohaterów w powieściach, filmach, serialach czy grach na właśnie protagonistów i antagonistów. Wszak utarło się już, że dobra opowieść to taka, gdzie dobro walczy ze złem, a jeszcze lepsza to taka, gdzie dobro prawie przegrywa, ale za sprawą jakichś fantastycznych zwrotów akcji udaje się zagrożenie zażegnać i ostatecznie dobro nad złem tryumfuje. Wiemy, że ci nasi to są ci dobrzy, a tamci to są źli i od początku mamy jasno zarysowane cele, pobudki kierujące bohaterem również są jasne i (co tutaj najważniejsze) na tyle zjadliwe, że możemy się bez problemu z nimi identyfikować, powiedzieć: zrobiłbym to samo na miejscu tego bohatera. Co sprawia więc, że historia wędrówki Ellie przez Seattle stoi kilka klas ponad wszystkim, co do tej pory widzieliśmy?
Nieobecność tego konceptu.
Ellie poznajemy jako towar, który ma zostać dostarczony z punktu A do B przez wprawionego szmuglera Joela Millera. W telegraficznym skrócie – Joel w dniu pandemii stracił córkę Sarę, która była w wieku Ellie. Mimo dwudziestu lat, jakie minęły od tego wydarzenia, w obliczu wielu zagrożeń i sytuacji śmiertelnie niebezpiecznych między Joelem a Ellie zawiązuje się więź, a w naszym szmuglerze odżywa uczucie, którym niegdyś pałał do córki. Dziewczynka ma zostać odstawiona do szpitala w Salt Lake City pod opiekę Świetlików jako jedyna, całkowicie odporna na pasożytniczego grzyba, który zesłał na świat apokalipsę. Tamtejsi lekarze zamierzają dowiedzieć się, dlaczego Ellie nie przejawia objawów infekcji i chcą na podstawie tych odkryć opracować szczepionkę. Gdy Joel dowiaduje się, że kluczem do rozwikłania tej zagadki jest mózg dziewczynki, a dalsze prace są równoznaczne z jej uśmierceniem, wybija w pień obstawę szpitala i odbija Ellie, nie mogąc się pogodzić z ponowną utratą córki. Mężczyzna okłamuje ją, że na świecie jest więcej odpornych, a same badania do niczego nie prowadzą i poszukiwania szczepionki są bezowocne. Razem zjeżdżają do odnalezionej ostoi ludzkości – osady Jackson.
Druga część gry przenosi nas kilka lat do przodu. W formie migawek z przeszłości dowiadujemy się w trakcie rozwoju fabuły, że Joel w końcu powiedział Ellie, co faktycznie stało się tamtego dnia w szpitalu w Salt Lake City. Jest to ogromny cios dla tej relacji, a bohaterowie stopniowo oddalają się od siebie. W pewnym momencie poznajemy tajemniczą grupę, która zadekowała się nieopodal osady Jackson. Kobieta o imieniu Abby dyskutuje z mężczyzną imieniem Owen o tym, że być może w tej właśnie osadzie znajduje się poszukiwany przez nich mężczyzna. Pomiędzy dwójką wywiązuje się sprzeczka i mężczyzna wraca do reszty grupy, a kobieta postanawia w pojedynkę zejść do Jackson i poszukać w niej ewidentnego już celu ich wędrówki. Niedługo potem okazuje się, że z opałów Abby uratowana jest właśnie przez Joela i jego brata Tommy’ego. W wielkiej śnieżycy trafiają do obozu nowo przyjezdnych. Okazuje się, że mężczyzna, który uratował Abby to właśnie ten, którego jej grupa poszukuje. Dowiadujemy się, że Abby szuka zemsty na Joelu za wymordowanie jej pobratymców w szpitalu w Salt Lake kilka lat wcześniej. Joel zostaje przez Abby skatowany i zabity na oczach Ellie, która w trakcie zdążyła trafić na to miejsce i została pojmana, próbując go uratować. Będąc świadkiem mordu na najbliższej jej osobie, w Ellie budzi się dzika żądza zemsty na grupie, która zlinczowała Joela. To jest monomityczne rozdzielenie – wezwanie do wyprawy – punkt zwrotny, który rozpoczyna historię tego typu. Ellie wyrusza w wędrówkę do Seattle, skąd przybyli mordercy Joela. W jej trakcie dowiadujemy się, co wydarzyło się w życiu Ellie w ciągu ostatnich kliku lat, ale i w etapach, w których przejmujemy kontrolę nad Abby dowiadujemy się więcej na temat jej życia. To tutaj przyjdzie nam doświadczyć rozpaczy, jaka ogarnęła ją w momencie, gdy znalazła w szpitalu zwłoki własnego ojca (nota bene będącego lekarzem, którego zastrzelił Joel sekundy przed zabraniem ze szpitalnego łóżka Ellie). Tutaj też zaczynamy powoli widzieć pobudki, które kierują zarówno Ellie jak i Abby i zauważamy, że mimo pozornej kontrastowości są dla siebie niczym dwie krople wody – obydwie zaślepione żądzą bezmyślnej zemsty za śmierć własnego ojca.
Nie chcę w tym momencie opisywać całej historii krok po kroku. Przyjrzyjmy się raczej pewnym konkretnym punktom, które czynią ją świeżą mimo bycia bazowaną na najbardziej oklepanym schemacie w powieściopisarstwie – monomicie. Mamy tutaj bardzo rzadko spotykany zabieg stylistyczny, polegający na rozmydleniu polarności nacechowania postaci występujących w tej opowieści. O ile do pewnego momentu kibicujemy Ellie i z całą serdecznością chcemy wyciąć wszystkich w pień na drodze ku Abby i jej świcie (co nie bez kozery jest jeszcze spotęgowane faktem, że mścimy cenionego i lubianego protagonistę części poprzedniej), tak w pewnym momencie ta sympatia, którą do Ellie pałamy stopniowo wygasa. Wygasa za sprawą tego, w jaki sposób przedstawione są postaci drugoplanowe i główna… „antagonistka” tej historii. Pozwoliłem sobie wziąć w cudzysłów to słowo, gdyż mam pewne obiekcje co do tego, czy Abby w ogóle antagonistką można w tej historii nazwać. W formie flashbacków, scenariusz bardzo sprawnie i z precyzją równie brutalną, co otaczający bohaterów świat otwiera przed nami wszelkie karty i niemal normalizuje postać Abby w naszych oczach. Zwykła dziewczyna, której jakiś bandyta pozbawił ojca bestialsko go mordując, zaciąga się do organizacji paramilitarnej i ciężko trenuje, jako motywację obierając jeden cel – że kiedyś odnajdzie mordercę i pomści ojca. W tym momencie zaczynamy powoli zauważać, że w tej historii nie ma stron. Nikt tutaj nie jest dobry, nikt nie jest też zły. Są tylko ludzie, którzy próbują przetrwać w tym niesamowicie szorstkim i nieprzyjaznym świecie. Czy Ellie faktycznie jest protagonistką tej opowieści, gdy patrzymy z punktu widzenia Abby, jak morduje jej wszystkich przyjaciół? Czy Abby zasłużyła sobie na miano antagonistki, szukając jedynie zemsty na człowieku, który przez swój egoizm odebrał światu być może jedyną szansę na powrót do normalności, a przy okazji zamordował jej ojca? Na palcach u jednej ręki policzyć można produkcje, które piszą bohaterów w sposób tak niesamowicie jednoznaczny i analogiczny. Nigdy wcześniej nie kwestionowałem tego, kto faktycznie ma rację w opowiadanej mi historii. Bo nie ma jej żadna ze stron, a zarazem mają je obydwie. Bo tak właśnie działa świat, i Druckmann kolejny raz z podziwu godną precyzją odcisnął ten aspekt społeczeństwa w swojej opowieści.
Można zatem narzekać na to, że historia jest słaba, że wydarzenia są na siłę, że nie dzieje się nic szczególnego. Ale właśnie o to tutaj chodzi. Mamy zaobserwować monomityczną przemianę obydwu postaci – Ellie i Abby. Monomitycznego poznania nowej, głębszej prawdy Ellie doświadcza w momencie, gdy przerywa spiralę zemsty widząc, że pochłania ona kolejne, niewinne osoby i niszczy wszystko, co stoi na jej drodze, a pustka po utraconych nie daje się wypełnić niczym. Abby z kolei zauważa, że stojąc w opozycji do Serafitów, a poznawszy bliżej dwójkę z nich, walczy w ramach Frontu Wyzwolenia Waszyngtonu o przekonania, których sama nie podziela. Obie zauważają coś bardzo ważnego – że przemoc nie prowadzi donikąd, a jedynie dzieli nas, ludzi. Dzieli nas w czasie, w którym powinniśmy stać zjednoczeni, bo zagrożeniem są zarażeni. To jest to monomityczne głębsze poznanie, którego doświadczają w ramach opowieści obydwie bohaterki. I nie chodziło w tej historii o to, by zaserwować opad szczęki jakimiś wielkimi wybuchami, strzelaninami i niesamowitymi akcjami – to nie Uncharted (chociaż i w The Last of Us Part II kilka świetnych, widowiskowością dorównujących Uncharted sekwencji by się znalazło). Chodziło tutaj o to, by ukazać ludzkość i człowieczeństwo wystawione na największą próbę, w najbardziej bestialskich, okrutnych i nieludzkich warunkach, jakie tylko można sobie wyobrazić. I w momencie, w którym zastanawiam się, kto jest większym śmieciem – Ellie, czy Abby – i nie jestem w stanie odróżnić dobra od zła uważam, że udało się to zrobić na piątkę z plusem.