Ein Volk, Ein Reich, Zwei Sturmgewehren - Wolfenstein: The New Order

BLOG O GRZE
829V
Ein Volk, Ein Reich, Zwei Sturmgewehren - Wolfenstein: The New Order
Rankin | 06.07.2016, 11:48
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Seria Wolfenstein jest serią starą i zasłużoną dla gatunku; Wolfenstein 3D był prawdziwym przełomem w gatunku FPS, Return to Castle Wolfenstein zrodził sławne Enemy Territory. Mimo to po porażce sprzed paru lat zwanej po prostu Wolfenstein niektórzy postawili krzyżyk na serii - jak się okazało, bardzo przedwcześnie.

Wszystko zaczęło się w 2009 roku, gdy ze studia Starbreeze urwało się kilku gości odpowiedzialnych m.in. za pierwszego Riddicka. Jako Machinegames trafili oni pod skrzydła molocha zwanego Zenimax, który mniej więcej w tym samym czasie nabył prawa do IP id Software. Rozglądając się za IP do potencjalnych projektów wpadli w końcu na Wolfenstein, brainstorming i jedną wizytę w siedzibie id później pracowali nad nową grą w tym uniwersum. Prace te zajęły ładne kilka latek, ale ostatecznie w 2014 roku produkt Machinegames ujrzał światło dzienne jako Wolfenstein: the New Order.

Czym jest The New Order? Przede wszystkim to jest dynamiczna, nieskrępowana strzelanka, kolejny udany powrót do korzeni gatunku. Niby jest system osłon, ale jest on zupełnie opcjonalny (a większość osłon można przestrzelić). Niby jest regenerujące się zdrowie, ale regeneruje się ono tylko w niewielkim stopniu, a resztę trzeba odnowić porozrzucanymi po poziomach apteczkami, cygarami, a nawet sławną psią karmą z misek. Zgodnie z nowoczesnymi wymogami jest stealth, ale ten stealth nie tylko się nie narzuca, ale przede wszystkim działa i nie wymaga jakich cudacznych gimnastyk skradankowych. To jednak tylko urozmaicenia, bo w TNO przede wszystkim się strzela, strzela i więcej strzela. Są automatyczne karabiny, automatyczne pistolety, automatyczne strzelby, automatyczne karabiny laserowe, a wszystko, od noża po snajperkę, można wyciągnąć dwuręcznie i zalewać pole bitwy ścianami ołowiu podwójnej gęstości. Wybijanie mięsa armatniego od czasu do czasu urozmaici twardsze paskudztwo, czy to wredni opancerzeni żołnierze ze strzelbami, czy to potężni "Ubersoldaten", albo w ogóle ogromne roboty bojowe, a czasem pojawi się też ciekawa odskocznia typu walka z bossem albo sekcja, z braku innego słowa, "pojazdowa". Same poziomy również są miłą niespodzianką, może nie są jakieś ultra gigantyczne, ale posiadają solidną ilość rozgałęzień, znajdziek i sekretów premiujących różne podejścia i kreatywność odkrywcy... Generalnie od czasu Painkillera nie było gry która by dawała tyle frajdy z niczym nie ograniczonego biegania po korytarzach i koszenia wrogów - brak tu frustracji jakie były plagą takiego Serious Sama.

Właśnie, wrogowie. Ponieważ to Wolfenstein, wrogami są oczywiście Naziści i nikomu nie potrzeba specjalnej motywacji żeby do nich strzelać (już na pewno nie w naszym kraju), ale twórcy The New Order dołożyli wszelkich starań żeby nawet najbardziej spokojnemu, przyjacielskiemu osobnikowi zawrzała krew, a palec nie przestawał zwalniać spustu karabinu. Nie musieli specjalnych cudów wymyślać, po prostu przedstawili świat po zwycięstwie Nazistów, ze wszystkimi tego konsekwencjami i na podstawie tego, co oni sami zapowiadali; obozy pracy, Lebensraum, eutanazje, brak miejsca dla osób kalekich i nieprzystosowanych, wielki brat zawsze patrzy (a sąsiedzi donoszą)... Nic nie jest upiększone, ani zatuszowane, a sam BJ od niemal samego początku gry przejdzie dosłownie przez piekło i chyba jedynie jego fizys protagonisty FPSowego chroni go przed wypatroszeniem po ledwo paru etapach. Zresztą Blazkowicz też wpasował się w ponury ton gry i wykazuje objawy zrozumiałego w jego sytuacji, ciężkiego PTSD. Twórcy zresztą zdają sobie sprawę z bagażu emocjonalnego gry i od czasu do czasu zdarzy się im mrugnąć w stronę gracza wypowiedzianymi z absolutną powagą tekstami typu "fuck you, moon", albo polkową aranżacją The House of the Rising Sun. Główna obsada również jest zrealizowana po prostu świetnie, sojusznicy Blazko są żywymi postaciami z własnymi celami i problemami, a czarne charaktery - szczególnie główne, Wilhelm "Totenkopf" Strasse i Frau Engel, są poprowadzeni tak, że wystarczy jeden przerywnik z ich udziałem by gracz z niecierpliwością czekał aż nadejdzie pora rewanżu.

Oprawa gry jest od strony technicznej jest całkiem solidna, a sam projekt i styl jest fascynujący, widać że twórcy odrobili zadanie domowe i to co pokazali ma sens i jest wiarygodne, o ile można wiarygodnym nazwać 10-piętrowego robota patrolującego ulice Londynu zasilanego przez nazi magic. Voice acting też jest dobry, zarówno po angielsku, niemiecku, jak i w innych językach (trochę polskiego i trochę jidysz).

Wady?... Cóż, mogę przez chwilkę pomarudzić, całe trzy rzeczy się uzbierają. Po pierwsze, Laserkraftwerk jest super fajną bronią, ale konkretnie ją paraliżuje ciężko ograniczony zapas amunicji, z pełnej baterii czasem nie idzie nawet jednego Ubersoldata ubić. Po drugie, po timeskipie granaty są w znacznym stopniu bezużyteczne i nadają się jedynie do chwilowego ogłuszania robotów. Po trzecie wreszcie, seria finałowych bossów jest odrobinę zbyt gimmickowa jak na mój gust, nawet jak można puścić w ruch karabiny, trzeba uważać żeby nie urżnął gracza jakiś bullshit zza pleców.

Poza tym jednak gorąco polecam Wolfenstein The New Order wszelkim fanom strzelania, czy to starym, czy młodym i zalecam nie przeskakiwać cutscenek bo naprawdę warto doznać tej gry, zarówno od strony strzelania, jak i (o dziwo?) fabularnej.

Oceń bloga:
12

Komentarze (24)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper