Śladami Ezio - część II
Teksty z serii "Komodo w podróży" można rozpatrywać również jako przewodnik i poradnik zarazem, postaram się zawrzeć w nich nie tylko informacje o tym co warto zwiedzić, a co omijać szerokim łukiem, ale również, co ważne dla przeciętnego weekendowego podróżnika, co ile kosztuje. Dla wygody będę posługiwał się rodzimą walutą, przyjmując za przelicznik równe 4 zł, tak z zapasem.
Teksty z serii "Komodo w podróży" można rozpatrywać również jako przewodnik i poradnik zarazem, postaram się zawrzeć w nich nie tylko informacje o tym co warto zwiedzić, a co omijać szerokim łukiem, ale również, co ważne dla przeciętnego weekendowego podróżnika, co ile kosztuje. Dla wygody będę posługiwał się rodzimą walutą, przyjmując za przelicznik równe 4 zł, tak z zapasem.
Najbardziej charakterystyczny motyw Wenecji? Uliczki. Cała masa wszelkiej maści uliczek, alejek, przesmyków, o których momentami ciężko powiedzieć, że zostały zbudowane z myślą o dorosłych osobach. Bywają takie, gdzie można przechodzić tylko pojedynczo. Bywają też takie, przy których trzeba się schylić, ponieważ sufit zaczyna się na wysokości 150 cm. Skłamałbym jednak, jeżeli powiedziałbym, że przedzieranie się w ten sposób przez miasto jest udręką. Wręcz przeciwnie - choć pokonanie odcinka 2 kilometrów zajmuje dość sporo czasu, obfituje w mnóstwo klimatycznych i niedostępnych inaczej miejsc. Co chwilę bowiem uliczki krzyżują się ze sobą, prowadzą na małe placyki z fontannami, "schowane za winklem" świątynie lub też kończą się ślepo - a to na ścianie, a to na wodzie. Zwykle jednak dotyczy to tych mniej uczęszczanych. Te stojące na głównych "szlakach" są szersze, zatłoczone i upstrzone nieprzyzwoitą liczbą sklepików z pierdołami. Ze szkła, rzecz jasna.
W drodze na plac Św. Marka, gdzie Ezio Auditore da Firenze latał na prototypowym egzemplarzu lotni, można zgłodnieć. Ceny jedzenia w Wenecji nie należą niestety do najniższych. Za niezbyt pokaźną porcję Spaghetti Carbonare przyjdzie wybecalować 40-50 zł, trzeba tu jednak uważać, bo to nie wszystko! Im niższa cena żarcia, tym więcej ukrytych kosztów. Jeżeli więc sąsiadujące ze sobą restauracje posiadają to samo danie w różnych cenach - lepiej wybrać droższą opcję. Wyjdzie taniej. Poważnie. Do ceny standardowo dolicza się napiwek dla kelnera (jak zresztą w większości Włoskich miast), bywa jednak, że do ceny końcowej doliczony zostanie parmezan, o który w ogóle nie prosiliśmy, a który wchodzi w skład standardowego zestawu przypraw, tak jak u nas pieprz czy sól. Jeszcze bardziej popularnym numerem są duże, jednorazowe serwety, którymi nakrywany jest stolik. Jeżeli kelner przywlecze takową ze sobą, możecie spokojnie szykować 8-10 zł więcej. Z 40 zł może się więc nagle zrobić 60 czy 70, apetyt może więc szybko minąć. Tutaj przy okazji mała wskazówka - nie dziwcie się, że w większości kart dań nie sposób znaleźć w dziale "Spaghetti" tego najbardziej u nas popularnego - Bolognese. Tradycyjnie bowiem podawany jest z innym makaronem - Tagliatelle mianowicie. Zerknijcie więc do odpowiedniej części menu. Czyli co? Zdechniemy z głodu? Nie może być! Poszukajmy jakichś alternatyw.
Większość Pizzerii we Włoszech oferuje pizzę na kawałki, dzięki czemu możemy sobie wybrać np. 4 różne, a że jest ich całe mnóstwo i często są wynalazkowe, to inna sprawa. Pizza ze szpinakiem, albo pizza z frytkami i kiełbaską? A może z Nutellą? No masz ci los. 3-4 konkretne kawały powinny powalić każdego głodomora, a że cena jednego waha się w granicach 4-8 zł, to nie powinno to nadgryźć zanadto budżetu. W tego typu "fast foodach" można też się załapać na inne włoskie przekąski - rodzaj dużego "pieroga" z serem i wędliną, swoistą odmianę "naleśnika" lub coś na wzór hamburgera. Nie potrafię wymówić ich nazw, więc daruję sobie dalsze popisy. I nie proście o sos do pizzy - nie ma co robić wiochy. O staropolskim "pomidorowym" i "czosnkowym" nikt tam nie słyszał. W zamian za to mogą wam jedynie podać różne rodzaje oliwy do smaku. Jeżeli mieszkacie na lądzie warto zajrzeć też do marketów. Jest tego całkiem dużo, a przodują sieci PAM i skądinąd znane nam Billa i Lidl. Ceny są porównywalne do naszych i to w najgorszym przypadku! Koszt makaronu Spaghetti to 1 zł, dwie puszki z sosem mięsnym (pakowane razem) to ok. 7 zł. Puszka Coca-Coli 0,5 l. (jak piwsko, cholera) kosztuje ok. 2,50 zł, jej 1,5 litrowy flakon to już koszt ok. 5-6 zł. I mała rada - przepyszne rzeczy marki Kinder są we Włoszech dużo bardziej popularne niż u nas, polecam więc skosztować innych przysmaków tej firmy. Zwłaszcza tych małych mleczno-orzechowych nosoróżców z lodówki - niebo w gębie!:)
Z pełnymi bębnem można ruszać dalej. Na drodze do placu Św. Marka stanął nam słynny most Rialto. Na zdjęciach robi wrażenie dużo mniejszego niż w rzeczywistości. Jest na tyle duży, by swobodnie pomieścić kilkanaście sklepików wbudowanych w jego "ściany" oraz prawdziwe tłumy bezustannie się przez niego przewalające. Warto zobaczyć, choć zakupy tutaj nie będą łaskawe dla portfela, zapewniam. Sam plac Św. Marka jak żywo przypomina ten znany z Assassin's Creed II. Niewiele zmieniło się tam od czasów, kiedy hasał po nim nasz Asasyn. A na poważnie - plac jest zdecydowanie dłuższy niż w grze, jednak to nie o niego tutaj tak naprawdę chodzi. Największe wrażenie robi wspaniała Bazylika Św. Marka (warto zajrzeć do środka) oraz wysoka na 99 metrów dzwonnica imienia tego samego Świętego. Tym bardziej szkoda, że majestetyczna budowla jest jedynie rekonstrukcją, oryginał bowiem runął w gruzach w 1902 roku. Tym niemniej replika zachowała wszystkie cechy pierwowzoru. Na górę można dostać się windą, i choć kilka sekund przejażdżki wycenione zostało na 32 zł, to zdecydowanie warto sypnąć groszem. Widok z góry robi niesamowite wrażenie - Wenecja przypomina nieco pod tym względem Bolonię. Stare włoskie budownictwo charakteryzuje się morzem dachów z pomarańczowej dachówki, otoczonych błękitem kolejnego morza - tym razem tego prawdziwego. Świetna sprawa. Chociaż wieje jak cholera. Wiosną - katar gwarantowany. Co jeszcze robił w Wenecji Ezio? Pływał. Właśnie! Po błyskawicznym zjeździe na dół udaliśmy się w kierunku morza, by zakosztować smaku tutejszej nietypowej komunikacji miejskiej. Spacerując nad brzegiem morza warto uważać na totalnie bezczelne ptactwo w postaci gołębi i mew, które rozpuszczone do granic możliwości przez turystów potrafi wylądować człowiekowi nawet na głowie, jeżeli tylko zajdzie podejrzenie, że ten ma przy sobie jakiś smakołyk.
Ciąg dalszy, mam nadzieję, wkrótce...