Piątkowa GROmada #388 - Zgromadzenie pikselowych braci, czyli recenzja Broforce
Przedmiotem dzisiejszego odcinka będzie tytuł o brachach szerzących demokrację w różnych zakątkach świata. I o ile coś takiego mogłoby sugerować grę logiczną czy tytuł „o przemowach”, to tym razem będzie to zła odpowiedź. Przygotujmy więc jakiegoś bracha albo hamburgera w rozmiarze XXXXXL i zasiądźmy poznać pewną bardzo amerykańską grę, Broforce.
Witam was w ramach kolejnego odcinka Piątkowej GROmady, gdzie tym razem przeprowadzę was przez amerykańskie Broforce od południowoafrykańskiego dewelopera Free Lives. Jest to przedstawiciel gier akcji 2D, gdzie gracz sam albo w ekipie szerzy demokrację w różnych zakątkach świata. Oczywiście metody te są dopuszczalne przez system i opierają się na równaniu całych konstrukcji z ziemią przy pomocy takich narzędzi jak wyrzutnia rakiet, nogokarabin czy indyk nadziewany nitrogliceryną. Sprawdźmy więc jak się ma to zaprowadzanie demokracji.
Jest to też wyjątkowo jedna z bardzo niewielu gier, które ukończyłem na PlayStation 4 (dokładnie to chyba jedyna) wraz z dobrym przyjacielem. Wprawdzie chwilę to zajęło, ale udało się dotrzeć do końca po kilku posiedzeniach przy konsolce. Po niej wziąłem wersję na Windowsa i ukończyłem tam w pojedynkę.
Zgromadzenie pikselowych braci
W pewnym rejonie świata pojawiła się wyjątkowo groźna grupa przeciwników demokracji w formie terrorystów korzystających z m. in. wyrzutni ludzi czy „Terrorcopterów”. USA jako wielbiciele demokracji wysyłają tam ekipę niedofinansowanych brachów składającą się z gwiazd kina akcji, a ci dość szybko radzą sobie z zagrożeniem. Niestety, to tylko początek przygód radosnej ekipy, bo panowie z kałachami czy buldogi to dopiero początek trudnej drogi w walce o demokrację. Gdzie bronią poza wybuchami jest niemal śmiertelna dawka testosteronu, czołgi czy irracjonalne gołe pięści.
W Broforce historia przedstawiona jest w formie zestawu misji, gdzie amerykański generał wprowadza w swój sposób do zadania, a następnie kilka misji z zadaniem gdzie trzeba dotrzeć do ostatniej flagi i wyeliminować dowódcę nienawidzących demokracji. Między misjami gracz może podróżować helikopterem po świecie z zabójczą prędkością. Na uboczu mamy także misje specjalne, gdzie określony członek ekipy Brachów musi…. w sumie zrobić to, co inni robią normalnie, ewentualnie dotrzeć do jakiegoś punktu po drodze robiąc to co normalnie. I tak przez całą grę do przejścia w kilka wieczorków robiąc jedną, ale bardzo przyjemną, rzecz.
Amerykańska moc jest w Broforce silna w warstwie fabularnej za sprawą czynnika, który można nazwać „specyficznym poczuciem humoru”. Generał ze swoimi przemowami dodaje niepoważnej powagi, a nieliczne sceny przerywnikowe zostawiają z wrażeniem „Co ja przed chwilą obejrzałem?”. I przez to staje się historią z jaką warto się zapoznać, nawet jeśli za wiele to jej nie ma – zwłaszcza, że momentami jest zarówno pozytywnie osobliwa jak i zaskakująca. Choć nie trzeba mieć złudzeń, że Broforce nie stoi historią, a jej otoczką gdzie to wariactwo jest kontynuowane.
Broforce to przedstawiciel gatunku gier akcji 2D, gdzie gracz kontroluje tytułowych bracholi w oczywisty sposób nawiązujących do kultowych filmów akcji jak Terminator, Rambo czy Szklana Pułapka. Każdy z tych braci ma unikatową broń oraz umiejętność do wykorzystania w trakcie rozrywki. W tej całości radosnej demokratycznej twórczości trzeba pamiętać o kilku zasadach jak:
- Całość, wyłączając okolice punktów kontrolnych, podlega totalnej anihilacji. W końcu nie będzie złych ludzi jak ich cała baza pójdzie z dymem. Zwłaszcza jak baza jest wypełniona beczkami z paliwem czy butlami gazowymi, ponieważ powody. Nie pytajcie, taka logika gry niczym logika filmów akcji lat 90. XX wieku, gdzie liczył się tylko cosplay wybuchowego pingwina ("Kaboom?", "Tak Rico, Kaboom.").
- Wrogowie są wrażliwi na ołów/rakiety, ale i bohater bada na jedno trafienie (z wyłączeniem kilku przypadków oraz zdolności specjalnych). Każde trafienie bohatera zmniejsza pulę zdrowia Gromady o 1 i daje nową postać do wykorzystania*. Wyczerpanie puli życia, które to można uzupełnić ratując więźniów, oznacza koniec mapy.
- Na początku starcia dostaje się losowego wojaka z tych dostępnych, to samo przy uratowaniu więźnia (no chyba, że wskutek ratunku odblokowywany jest nowy wojak, to wtedy dostaje się dokładnie tego).
Widać więc, że ogólne założenia są bardzo proste, a co za tym idzie łatwe do przyswojenia. Magia i przyjemność obcowania z tytułem nie pochodzi z samych narzędzi, a związanych z nimi ograniczeń (czy właściwie ich braku). Takie podjeście do rozgrywki to coś, co bardzo lubię i do pewnego stopnia przypomina mi przygodę z klasyka, gdzie większość pewnie opierała się na broni palnej – ja natomiast wolałem podnosić i ciskać kaloryfery. Ten brak ograniczeń co do sposobu rozwiązania problemu i liczne podejścia jest źródłem niczym nieograniczonego relaksu. Plusem w tym jest to, że nawet przy dość ostrych założeniach co do zgonu nie jest to produkcja przesadnie trudna, nawet jeśli stosuje się taktykę „ura i do przodu”. A jak ma się kompana za bracha, to szaleństwo dalej jest, tylko bardziej.
Na koniec pozostaje tylko pytanie, po co te wibracje w wersji na PS4? Ani to nie było ciekawe ani potrzebne, a jedynie irytowało – trochę jakby robić ciasto, gdzie przez 10 minut trzyma się odpalony mikser.
Wizualnie jest powiedziałoby się skromnie, czyli pixel-art., który to się sprawdził nie raz przy mniejszych grach. Nie oznacza to jednak, że to wygląda źle a to za sprawą licznych wybuchów, wariactwa czy innych wizualizacji zaprowadzania demokracji. Mi to przypadło do gustu, tak samo jak w przypadku idącego w niski głos audio. Czy to muzyki czy płaczącego dowódcy mówiącego „Spoczywaj w pokoju, brachu”. I to na tyle, jeśli chodzi o Broforce. A teraz wybaczcie, idę do MCDonalda po Fish Maca na śniadanie. :)
* - Poza trybem „Iron Bro”, gdzie każdy brachol ma jedno życie. Tryb „Iron Man” gdzie ma się więcej niż jedno podejście, ale i tak za dużo jak chce się po prostu zrelaksować
.
Najbardziej amerykańska gra to nie przygoda o demonach od starego dewelopera, a pikselowa przygoda od nieamerykańskiego Free Lives. Stężenie USA w tej grze jest momentami krytyczne, ale mimo wszystko to przygoda z jaką warto się zapoznać. A teraz przepraszam, idę na hamburgera z colą 0%. Bo wiecie, dieta. :)
Ankieta
Tradycyjnie dane o odcinku zbieram do następnego odcinka, a dotyczy kolejnego recenzenckiego odcinka - kto ma sugestię na tytuł, niech daje znać. Wyniki ankiety z poprzedniego tygodnia:
- Na chwałę Imperatora (Warhammer 40,000: Space Marine)
Kolejny powrót do starej gry, skoro jej kontynuacja ma w końcu nadejść. Na Imperatora, ile można czekać?
- Pełnokrwista przygoda, czyli kilka słów o The Butcher
Czyli opowieść o o pełnokrwistej pixelowej przygodzie na jeden wieczór
- Wyprawa do Giptu, czyli recenzja urlopu w Egipcie
WRGOoG (W Ramach GROmady Opowiadamy o Grach), ale tym razem na 10%, bo miałem koszulkę z logiem PlayStation Move przez którą pomylono mnie kiedyś z Czechem. Dobrze, że nie z przedstawicielem innego kraju ze względu na opaleniznę. :)
- PC-towy shmup, czyli recenzja Raptor: Call of the Shadow
Klasyk, bo klasyk – ale jaki wyborny. :)
- Hank walczy z Szaleństwem, czyli recenzja MADNESS: Project Nexus
Czyli seria z flashowym rodowodem będące grą akcji 2d przerobiona na strzelaninę z widokiem z góry (choć nie zawsze). Czy coś mogło pójść nie tak?